Dwaj panowie Canaletto i Wenecja
11:32
Widzicie tych trzech mężczyzn na dalszym planie po lewej stronie obrazu? Okryci płaszczami, z twarzami, które dobrze maskują czarne kapelusze o szerokich rondach stoją pod kościołem św. Łazarza od żebraków (Chiesa di S. Lazzaro dei Mendicanti) w takim miejscu Wenecji, które od wieków wyjątkowo inspirowało malarzy światowej sławy, a współcześnie również fotografików i filmowców. Nie jest to żaden z turystycznych must see places, a Rio dei Mendicanti - Kanał Żebraków. Oddzielający dwie dzielnice miasta, Canareggio i Castello, które łączy jeden most - miał opinię drogi wodnej pozwalającej na swobodną nawigację, co w Wenecji bynajmniej nie jest standardem. Jednocześnie jednak miejsce to, jak sama nazwa może sugerować cieszyło się złą sławą, gdyż kiedyś mieszkała tu biedota, a w okolicy grasowała malavita, czyli typy spod ciemnej gwiazdy. Wracając jednak do obrazu - trzej panowie na nim uchwyceni są jak najbardziej eleganccy, odstają wyraźnie zatem od swego biednego otoczenia. A uchwycił ich pędzlem w 1723 r. Giovanni Antonio Canal zwany Canaletto (1697-1768), wuj znanego nam Bernarda Belotta też zwanego Canaletto, autora słynnych vedut, czyli panoram miejskich Warszawy, którego trzechsetlecie urodzin w tym roku właśnie obchodzimy, o czym za chwilę. Bez Giovanniego Antonia nie byłoby niewątpliwie Bernarda Bellotta-malarza. To on wprowadził siostrzeńca w świat malarstwa, zdradził wszystkie techniki mu znane, w tym tajemnicę posługiwania się camera obscura. Ten prosty przyrząd optyczny, pierwowzór aparatu fotograficznego pomagał obu panom (ale też Leonardo da Vinci!) nie tylko w uzyskaniu efektów miękkości, kontrastów, lekkiego rozmycia, ale przede wszystkim perspektywy, choć podchodzili do niej... dosyć liberalnie. Giovanni Antonio uważany był prawdopodobnie przez sobie współczesnych za świetnego vedutystę, który zakochany w swoim mieście rodzinnym pokazywał je na swoich płótnach takim, jakie było, nie stroniąc zatem o dokumentowania na płótnie bolesnych różnic społecznych, a jednocześnie w świetle i kolorach dodających Wenecji blasku. Tym tropem poszedł potem Bernardo Bellotto, a uczeń przerósł mistrza do tego stopnia, że o tym drugim wiemy bardzo dużo.
Świadczy o tym chociażby piękna wystawa poświęcona młodszemu Canaletto w Zamku Królewskim w Warszawie. Tymczasem o jego wuju do naszych czasów przetrwały informacje szczątkowe. I to postanowił właśnie zmienić mój ulubiony, współczesny włoski pisarz, autor sfilmowanej trylogii o Medyceuszach - Matteo Strukul w swojej najnowszej powieści "Il cimitero di Venezia" (jeszcze nie przetłumaczonej na polski).
Akcja historycznego thrillera ropoczyna się nocą w Wenecji właśnie na Rio dei Mendicanti, w Kanale Żebraków, gdzie ubogi Sante przemieszczający się na swojej bieda-łódce natyka się na... trupa i to w dodatku pięknej, najwyraźniej pochodzącej z wyższych sfer młodej kobiety. Pech chce, że właśnie ten zaułek, w tym samym niemal czasie maluje Giovanni Antonio, co ściąga mu na głowę nie lada kłopoty z policją kryminalną i inkwizycją na czele, a sam doża zleca malarzowi bardzo trudną rolę... detektywa podążającego śladem bohaterów własnego płótna. Strukul wydobywa starszego Canaletta z cienia zapomnienia, a dzięki temu bardziej zrozumiały staje się dla nas i bliższy Bernardo Bellotto, któremu wuj sam zasugerował, aby przyjął jego przydomek - Canaletto słusznie rozumując, że dwaj artyści pracujący pod jednym szyldem mają większą moc przebicia. Giovanni Antonio swój przydomek zawdzięczał niewielkiemu wzrostowi, siostrzeniec chyba kłopotów z posturą nie miał, o czym świadczy jego autoportret zawarty na większym płótnie z okresu warszawskiego:
Natomiast w pierwszej fazie, terminując u wuja po prostu kopiował jego obrazy lub/i przedstawiał malowane przez niego miejsca z innej perspektywy. Oto obraz Bernarda przedstawiający to samo miejsce, Rio dei Mendicanti, ale oglądane od drugiej strony:
Skoro zaś wspomniałam, że Rio dei Mendicanti było tak ochoczo uwieczniane przez artystów - zaprezentuję, jak je widział Francesco Lazzaro Guardi (1712-1793), wenecki malarz rokokowy uważany za jednego z ostatnich przedstawicieli klasycznej szkoły weneckiej:
Nie mogę pominąć wizji Rio dei Mendicanti Johna Singera Sargenta (1856-1925). Ten amerykański malarz urodzony we Florencji, gdzie studiował na Akademii, zafascynowany Velazquezem zasłynął głównie jako portrecista VIP-ów tej rangi co Roosevelt czy Rockefeller, ale malował również pejzaże miejskie:
Czas jednak powrócić do głównego wątku i panów Canaletto.Na wspomnianej, warszawskiej wystawie poświęconej Bernardo Bellotto możemy zobaczyć więcej jego płócien z Wenecji:
Ten obraz przedstawia górny bieg Canal Grande z widokiem na Santa Croce i pochodzi z roku 1738, kiedy Bernardo, po zaledwie trzech latach terminowania u wuja został przyjęty do weneckiej gildii malarzy Fraglia dei Pittori. Dwa lata później, w towarzystwie swojego mistrza wyruszył do Padwy i Florencji, następnie do Rzymu. Z okresu pobytu Bernarda w Wiecznym Mieście pochodzi inny obraz z kolekcji zaprezentowanej na wystawie w Zamku Królewskim pokazujący Koloseum. Z prawej jego strony, na dalekim planie widnieje wyraźnie... Piramida Cestiusza, bardzo przecież odległa... Czy Bernardo w swoich czasach mógł ją tak widzieć czy, jak to miał w zwyczaju zabawił się z perspektywą przybliżając znacznie dalszy plan?
W dalszym okresie twórczości Canaletto będzie dążył do bardzo precyzyjnego oddania rzeczywistości tak, jak to ma miejsce w przypadku vedut Warszawy. Ale to już możecie sami zobaczyć wybierając się, moim tropem na wystawę do Zamku Królewskiego, którą Wam z całego serca polecam, gdyż zgromadzono na niej ponad 150 płócien mistrza wypożyczonych z wielu muzeów oraz kolekcji prywatnych z różnych częściach świata: https://www.zamek-krolewski.pl/bernardo-bellotto
0 komentarze