Hotele niebanalne

 Pod hasłem Hotele niebanalnie będę pokazywać
te obiekty 
noclegowe, które zrobiły na mnie wrażenie nie tyle liczbą gwiazdek, co samym pomysłem na nie i dobrą ich realizacją. Przy okazji wyznam , że hotele są moją prawdziwą pasją. Nocowałam w setkach z nich na niemal wszystkich kontynentach. Sporo o nich piszę w działce Hotele na www.rp.pl/turystyka




Na toskańskich wzgórzach,
wśród oliwek i słoneczników


Dwa piętrowe domki z szarych otoczaków, stojące na szczycie zielonego wzgórza wydają się na pierwszy rzut oka niepozorne.




Może dlatego, że jest jeszcze przedwiośnie.




Za chwilę otaczające je pola zażółcą łany słoneczników, zakwitną na czerwono maki.



Przed domem, na tarasie kuszą rozstawione leżanki, nieco dalej spory basen na tyle głęboki, że można do niego skakać na główkę.




Gdy się w nim zanurzyć, woda przelewa się przez jeden z brzegów i spada poniżej malowniczą kaskadą ku gajom oliwnym i sadom owocowym, które ciągną się hektarami w dół. Agroturismo „i Monti” słusznie zasługuje na tę nazwę, bo wznosi się na wzgórzach – Colline Metallifere na wysokości 500 m n.p.m. Gospodarstwo agroturystyczne znajduje się w samym centrum doliny Merse (Val di Merse), w prowincji Grosseto, skąd do słynącej z palio Sieny, ale i również nad morze jest niedaleko.


Można w nim wynająć wygodnie urządzone apartamenty z kuchnią i łazienką, a mieszkający na miejscu gospodarze, w razie potrzeby zorganizują pełną przysmaków ucztę.



Jej absolutnym daniem numer jeden jest szynka z dzika, który sprawiany jest i przyrządzany na miejscu.




Cisza i spokój oraz świeże powietrze i możliwość obcowania z przyrodą są podstawowymi atutami tego miejsca – gdyż wszelkie drogi szybkiego ruchu oddalone są o wiele kilometrów. To meta idealna zarówno dla nowożeńców jak i twórców czy osób szukających „resetu” po pracy w wielkim mieście. Więcej informacji można znaleźć na stronie internetowej w języku włoskim i angielskim: www.imontiagriturismo.com oraz na FB https://www.facebook.com/imontiagriturismo


Val di Merse po raz drugi
smakuje plackiem z rodzynkami




Taki placek na powitanie proponują gościom gospodarze Podere di Santa Maria, drugiej agroturystyki w toskańskiej Val di Merse, położonej między winnym rejonem Chianti a Maremmą. Placek przypomina focaccię, jest cienki i pełen rodzynków, robiony na zakwasie i ugniatany ręcznie "pod chmurką" czyli w ogrodzie, a następnie wkładany do pieca opalanego drewnem. To bardzo stary piec podobnie, jak trzy domy tworzące gospodarstwo agroturystyczne.




Otaczają je gaje oliwne, bo na miejscu można kupić oliwę extra vergine własnej produkcji. Z rosnących tutaj orzechów wytwarzany jest natomiast przedni likier - Aradia. Wspomniane trzy domy naturalnie zbudowano z otoczaków. Ich nazwy: Casa Ada, Casa Erina i Casa Gualdi przypominają imiona dawnych właścicielek. Chętni mogą posłuchać dawnych historii o tych dzielnych kobietach uprawiających tu ongiś rolę. Wnętrza domów urządzono stylowo, dawny charakter godząc z nowoczesnymi wygodami. W schodzącym tarasami ogrodzie jest basen otoczony leżakami, skrytymi w cieniu parasoli przed intensywnym słońcem Południa.




Można stąd wyruszyć na wycieczkę rowerem, choć niekoniecznie takim, jak ja dosiadam na zdjęciu.




Właścicielką gospodarstwa agroturystycznego jest Gianna Corsi. Strona internetowa prezentuje ofertę po włosku i angielsku: http://www.poderedisantamaria.com/ Można też zajrzeć na FB https://www.facebook.com/Podere.Santa.Maria



Wszystko dla pań
 w Trojanowie


Kieliszek różowego szampana. Tak zostałam powitana w Talaria Ladies Spa. To pierwsze w Polsce spa TYLKO dla kobiet właśnie dziś obchodzi swój "big opening". Do Trojanowa pod Garwolinem, położonego tylko półtorej godziny jazdy od stolicy, zjedzie się 150 gości, w tym reprezentantów mediów tak zacnych jak moja Rzeczpospolita i władz lokalnych. które wspierały całym sercem i duszą to przedsięwzięcie. Gdy Zofia Talarek wraz z mężem odkryła XIX-w pałac w Trojanowie, będący dziś "epicentrum" całego  ośrodka, ogołocone mury całkowicie porastały chaszcze. Do tak opłakanego stanu doprowadził zabytkowy obiekt czasy PRL - mieściły się tutaj bowiem i ośrodek gminny i komisariat milicji oraz inne jeszcze instytucje ówczesnej "wadzy".  A przecież tutejszy majątek ma kapitalną, liczącą ponad 500 lat historię. Mikołaj Powała z Taczowa, nota bene autentyczna postać opisana przez Henryka Sienkiewicza w "Krzyżakach" otrzymał go w darze za męstwo w bitwie pod Grunwaldem.



W XIX w. pałac zyskał nowe życie za sprawą Bolesława Podczaszyńskiego, który uczynił z niego willę na wzór włoskich, a sypnęli nań  groszem ówcześni właściciele, rodzina Ordęgów. Potem w willi mieszkali Chłapowscy. Po II wojnie majątek "przejął" (czytaj: zagarnął) Skarb Państwa. I stało się z nim to co z setkami dworów i pałaców ukradzionych w imię złodziejskich, komunistycznych przepisów prawowitym właścicielom - wystarczy podać inny, opisywany na tym blogu przykład czyli Zamość. Wracając jednak do Trojanowa - dziś znów jaśnieje pełnym blaskiem


Trzeba było jednak wizji i determinacji wspomnianej tutaj, nowej "pani na Trojanowie", Zofii Talarek, która wraz ze wsparciem rodzinnej firmy - Trojanów Spółka z o.o. zdobyła fundusze na to gigantyczne przedsięwzięcie.


W sumie 17, 4 mln zł, z czego 7,2  mln zł to dofinansowanie ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Mazowieckiego 2007 - 2013. Cały ośrodek zajmuje 25 ha terenu, z czego 7-8 ha to stawy pełne ryb, które lądują potem na stołach (ja delektowałam się wczoraj linem w sosie koperkowym - palce lizać!) Po stawach można pływać kajakiem, a po groblach szaleć na quadach. 



Część hotelowa z 34 pokojami i apartamentami działa od Sylwestra 2014. Składa się na nią 18 pokoi  w pałacu, gdzie z założenia nocują wyłącznie panie oraz pozostałe w pobliskim Pawilonie Parkowym - tam mogą spać również panowie. Inspiracją wnętrz pokoi pałacowych oraz ich wyposażenia stały się zainteresowania, osiągnięcia i sylwetki znanych kobiet. 

L
Liczący 50 mkw. apartament „Królowe stylu” ma za bohaterki „niepokorne, nieszablonowe, nieprzeciętne, silne. Genialne projektantki, wybitne kreatorki, błyskotliwe stylistki, sprawne menadżerki” – jak głosi informacja umieszczona w pokoju, czyli Coco Chanel, Ninę Ricci, Donnę Karan i Elsę Schiaparelli. Drugi apartament poświęcony jest „Królowym ekranu” złotej ery Hollywood: Avie Gardner, Marlenie Dietrich, Judy Garland i Elisabeth Taylor. Superior single o powierzchni 15 mkw to np. „Magia ogrodów” – największa w pałacu „jedynka”, położona na I piętrze, z balkonem z kutego żelaza, z którego rozciąga się panorama na park i stawy. Patronuje mu pionierka w zakresie architektury krajobrazu, Beatrix Farrand, która tworzyła malownicze, niemal impresjonistyczne ogrody projektowanych przez Gertrude Jekyll – najbardziej wpływową angielską architekt krajobrazu XIX/XX w. I to właśnie ten przepiękny pokój przypadł mi w udziale. Ze stawów dobiegają mnie właśnie - o 6 rano (szkoda dnia na spanie!) odgłosy "ptasiego radia" i kumkanie żab - po godzinie dołącza kukułka. Poza tym cisza bo pobliska przelotówka do Warszawy jest jednak na tyle daleko, aby pierścień gęstych lasów tłumił skutecznie spaliny i warkot silników. Znalazłam się zatem w raju, a może Raju - tym z filmowej wersji "Wszystko dla pań", wg mojej ulubionej książki Emila Zoli. 


W emitowanym raz po raz przez jedną z komercyjnych stacji serialu TV oryginalny, powieściowy sklep Wszystko dla pań został przemianowany na Raj. W nim zaś to kobiety grają pierwsze skrzypce - zarówno jako ekspedientki, jak i klientki. Znajdują tu wszystko, czego zapragną. Podobnie jest w Talarii. 


Inspiracją dla części wellnessowej Talarii był jedyny jak do tej pory w Europie ośrodek spa dla pań „la pura” w austriackim Kamptal. Autorką koncepcji obu ośrodków jest Natasza Sallmann, obecnie dyrektor spa w Trojanowie i menadżer marki „For ladies only”. 


Marka ta została stworzona dla Talarii przez Polską Akademię Gościnności, organizację pozarządową, będącą jedyną tego typu w Europie fundacją proedukacyjną działającą w sferze zarządzania gościnnością komercyjną. Poza przepastnym basenem z bezpieczną głębokością wody (120 cm pozwala zanurzyć się bez lęku nawet paniom nie potrafiącym pływać) i bardzo dużym jacuzzi (jak dobrze, że siedząc w nim nie czuję się jak w puszce sardynek), w liczącej 1000 mkw strefie spa są też gabinety zabiegowe, hammam, sauny - w tym na podczerwień, ścieżka Kneippa z biczami zimnej i gorącej wody oraz kilka niebanalnych "wynalazków", jakich nie znajdziemy nigdzie indziej. To ziołowy domek z łóżkami, na których można odpoczywać na materacykach wypełnionych bogactwem okolicznych pól, obleczonych poszewką w łąkę. Stanowi on rodzaj delikatnej sauny - opary ziół unoszą się ze stojącej, wypełnionej nimi misy. Innym novum jest strefa jogi dłoni, mudry, której zadaniem jest wyrównywanie energii w organizmie, dzięki czemu stanowi panaceum na rozmaite przypadłości. Korytarz tablic z poszczególnymi pozycjami mudr pełni funkcję poznawczo-edukacyjno-terapeutyczną. Wśród wielu zdjęć moją uwagę przykuło zdjęcie mudry życia. 


Przedstawiony na obrazku układ palców może być stosowany wspomagająco przy objawach ataku serca i wielu innych schorzeń tego narządu. Talaria Ladies Spa przyświeca motto Coco Chanel: „ Może się zdarzyć, że urodziłaś się bez skrzydeł, ale najważniejsze, żebyś nie przeszkadzała im wyrosnąć”. – Zgodnie z nim pragnęłabym, aby Talaria była miejscem inspiracji dla kobiet – podkreśla właścicielka. A tą inspiracją mają być nie tylko liczne patronki pokojów z ich fascynującymi życiorysami, które można tu poznać dzięki umieszczonym w każdym pokoju informatorom w formie kolorowego, estetycznie wykonanego kołonotatnika (zawiera też plan obiektu i główne dane na jego temat). 


Program weekendów dla pań wypełniają ściśle zajęcia, wykłady, prelekcje, również nietypowe jak np pokazane na poniższym zdjęciu warsztaty carvingu:


A skoro o filmowym Raju-sklepie wspomniałam, w Talarii działa butik oferujący produkty spa używane na miejscu. 



Spacerując po terenie ośrodka można zajrzeć do tutejszego mini-zoo, przy czym większość dnia zwierzaki hasają swobodnie po terenie parkowym.



Nie sposób nie wspomnieć na koniec raz jeszcze o tutejszej zdrowej kuchni. Długo będę wspominać pyszny koktajl z kiwi, szpinaku i bananów, jaki wypiłam dziś na śniadanie.



Więcej na ten temat przeczytają Miłe Panie i Panowie mili też w moim artykule na stronie Rzeczpospolitej http://www.rp.pl/artykul/706099,1200935-Wszystko-dla-pan-w-Trojanowie.html?p=1 . Zapraszam też na stronę ośrodka: www.talaria.pl (zdjęcia FB Talaria Ladies Spa oraz własne)
A nazwa ośrodka nie pochodzi bynajmniej od nazwiska właścicielki, a skrzydlatych butków Hermesa:) Polecam również filmik: https://www.youtube.com/watch?v=KojsWbQwK9Q



Hotel, w którym myśli się 

(o gościu)

Już samo usytuowanie zamojskiego hotelu Mercure, praktycznie w Rynku, na tej samej, północnej pierzei co Ratusz- symbol miasta, jest idealne. Jak sam Zamość zresztą, zgodnie z jego założycielską koncepcją. 54 przestronne, pełne światła pokoje umieszczono w trzech połączonych ze sobą korytarzami kamieniczkach. Designer, który podjął się jego zaprojektowania zasługuje na medal za pomysł dachu z hartowanego szkła, które przykryło dawne podwórko. Tu mieści się recepcja, widoczna od razu od wejścia (nie rozumiem, przyznam koncepcji tych hoteli, w których recepcji muszę szukać! - vide warszawski Bristol, niestety). Oświetlona naturalnym światłem płynącym ze wspomnianego dachu. W górę, na hotelowe piętra suną zaś równie przeszkolne windy. Nowoczesne, bezszmerowe, na które nie trzeba czekać w nieskończoność. W samych pokojach też nie brak światła, które zapewniają szerokie okna. Dobrą cyrkulację powietrza zapewniają oddychające, bo drewniane ramy okienne (konserwator zabytków na szczęście nie zgodziłby się na plastik!). Niektóre pokoje, tak jak mój mają dodatkowo balkonik - dzięki temu palacze mogą wyskoczyc na "dymka", a beznałogowcy podziwiać widoki Starówki. Pokoje, jak wspomniałam są sporych rozmiarów. Każdy mebel został tu przemyślany pod kątem użyteczności. A zatem oprócz szafy z wieszakami i półkami jest też poprzeczny i pionowy stojak, na którym można powiesić czapki, szaliki (tak, że się nie pogniotą) oraz wierzchnie okrycia. Biuro, na którym stoi telewizor moze też służyć do pracy. Największym jednak atutem są łóżka z materacami tak dobranymi, że nawet osoba z poważnym defektem kręgosłupa będzie usatysfakcjonowana. Do tego poduszki w trzech rozmiarach - szerokie, wąskie do podłożenia pod zmęczony kark i jaśki - wszystkie odpowiednio nabite pierzem. W łazience można sie zarówno pławić w wannie jak i wziąć energetyzujący prysznic (za szklanym parawanem, nie zasłonką). Na umywalce zmieszczą się zaś kosmetyki największej elegantki (suszarka również działa na odpowiednich obrotach). W pokoju można samemu zaparzyc herbatę (grubsze filiżanki dłużej trzymają ciepło - jak dobrze, że ktos o tym pomyślał!). Wybór napojów (herbat zieloncyh, czarnych, ziołowych i owocowych oraz kaw, słodzików i mleczek też zacny). Aby nie wyszła laurka - za mało jest światła sztucznego - brak mi lampek nocnych na odpowiednio ustawionej wysokości (te, które są nie pozwalają na wygodną lekturę w łożku). Poza tym pokoje skomunikowane z drugimi drzwiami są bardzo akustyczne - słuchać dosłownie wszystko zza ściany, co odbiera intymności pobytu.


Na szóstkę zasługuje obsługa - przemiła, dyskretna, dyspozycyjna. Zamojski hotel Mercure, choć trzygwiazdkowy - spokojnie mógłby dodać sobie jedną gwiazdkę więcej. Dawno w żadnym obiekcie nie czułam się tak dobrze. Jak w domu!

Hotel z widokiem na Historię

Ile ciekawych wydarzeń działo się przed oknami dzisiejszego hotelu Victoria Sofitel przy ul. Królewskiej w Warszawie. Rzadko który obiekt, nawet z tych stołecznych może się pochwalić taką ich mnogością i wyjątkowością, o czym piszę dokładniej w poście, bo przecież powstał jeszcze za Gierka, potem przed jego oknami Mszę św. odprawiał Jan Paweł II, wypowiadając pamiętne słowa:"Niech zstąpi Duch Twój", a i w stanie wojennym niemało się w okolicy działo. Piszę o tym wszystkim dokładnie w poście http://italiannawdrodze.blogspot.com/2014/07/hotel-z-widokiem-na-historie.html 
Obecnie Victoria, która zrzuciła wieloletnie barwy sieci InterContinental, już jako Sofitel przechodzi od zeszłego roku porządną modernizację. W pierwszym etapie odnowiono powierzchnie ogólnodostępne. Koncepcję ich realizacji powierzono nie byle komu bo samemu Didierowi Gomez, designerowi, który pracował dla największych marek jak Louis Vuitton (ten od torebek, które nosżą bohaterki "Seksu w  Wielkim Mieście"), Kenzo czy Celine. Już więc "brand-new" lobby zaprasza miękkim ciepłem wykładzin w beżo-brązach z rozświetlającymi akcentami pomarańczu i odrobiną czerni, do zagłębienia się w wygodnych fotelach lub wręcz spoczęcia na kanapo-szezlongach z dużą ilością poduch. Recepcja, bez żadnych "wydziwiań" czyli konieczności jej szukania po budynku, co niekiedy się zdarza, znajduje się tam, gdzie powinna, na wprost wejścia i ma tyle stanowisk, aby nikt z gości nie musiał czekać. W podobnej kolorystyce co lobby utrzymane są 343 pokoje i apartamenty - w niektórych z nich też zainstalowano szezlongi. Uwagę przyciągają lampy. W lobby brązowe ze złotawym połyskiem, kojarzące się z "jajami" Obcych ze słynnego thrillera SF, w pokojach wręcz złote w kształcie gruszki, co doskonale je rozświetla.


Część panoramicznych okien wychodzi na plac Piłsudskiego -  zieleń Ogrodu Saskiego z lewej strony daje wytchnienie dla oczu, a budynek Fostera dokładnie vis a vis, jakkolwiek przez warszawiaków krytykowany, jest dowodem na naszą "światowość". 


Mnie najbardziej zachwyciła restauracja Le Victoria Brasserie Moderne - na parterze, zaraz za Recepcją.

Rzeczywiście bardzo francuska, z klimatem, a jednocześnie nowoczesna.


Oferuje dania z produktami sezonowymi, a także potrawy polskie kojarzone z kuchnią światową.



Można w niej zjeść trzydaniowy lunch można za niezmienną cenę 35 zł: ach, ten tatar z frytkami czy creme brulee. Poezja! 


I spa z basenem ze szklanym sufitem, dzięki czemu całe pomieszczenia wydaje się dwukrotnie wyższe.


Dotknąć Zamek Królewski 

przez okno hotelu


… prawie jest to możliwe z warszawskiego Castle Inn. Gwoli ścisłości czyli zgodnie z Ustawą o turystyce, hotelem nie jest, gdyż „nie zasługuje” na kategorię (o czym za chwilę). Jednocześnie mam wrażenie, że określanie go mianem obiektu noclegowego akurat Castle Inn w jakiś sposób zubaża, choć właśnie taka nazwa oficjalnie figuruje na stronie www. Dlaczego? Miłe Panie i Panowie bardzo mili też, bo rzeczony „obiekt” mieści się miejscu kapitalnym, wymarzonym wręcz dla każdego hotelarza - w XVI-wiecznej kamienicy Kościelskich na rogu Placu Zamkowego i Świętojańskiej.


I tu zaczynają się właśnie schody – dosłownie i w przenośni. Sporo ich bowiem trzeba pokonać, aby dojść do Recepcji, a to dla hotelu mankament. Jednak w zabytku, a takim jest kamienica Kościelskich, windy zainstalować po prostu nie można. Czym jest jednak wspinaczka „na wyżyny” w obliczu tego, że gość zamieszka w murach z prawdziwą przeszłością? Zresztą zawsze można poprosić tragarza! A już fakt, że żaden inny hotel w stolicy nie znajduje się tak blisko Zamku Królewskiego, jak właśnie Castle Inn. Brak restauracji – kolejny minus z punktu widzenia kategoryzacyjnego też tutaj nie doskwiera, skoro na Starówce pełno jest kulinarnych zakątków, wystarczy wyjść za próg. To, co liczy się najbardziej w hotelu to atmosfera. Zadbali o nią właściciele – Łucja i Ernest Mikołajczukowie (jednocześnie posiadający też pierwszy hostel w Warszawie czyli Oki-Doki). Podróżnicy po krainach wszelakich, postanowili wrażenia z wojaży odtworzyć w wystroju pokoi. Zaprosili zatem do współpracy wybitnych, stołecznych designerów i każdy z nich stworzył kompletnie inne stylistycznie, klimatycznie, a nawet kulturowo i kolorystycznie odmienne wnętrze. Mamy więc pokoje: Perski, Maharadża, Sahara, Morski, Pompejański czy Orient Express.

W tym ostatnim dwie szyby biegnące wzdłuż naprzeciwległych ścian oraz rozkładane kanapy vis- a vis siebie stwarzają złudzenie eleganckiego przedziału kolejowego. Są też pokoje inspirowane sztuką: Chopin czy Magritte, ale i stylizowany na lata 20. XX wieku oraz specjalny, jedyny położony na poziomie Recepcji – Babcia – dla starszej pani, bo do pozostałych trzeba wejść na wyższe piętra. Każde pomieszczenie zdobią też inne meble – w dużej części dobrze zachowane starocie, znalezione na bazarze na Kole, nabyte od prywatnych właścicieli – chociażby dzięki Allegro (teraz ja szukam dla siebie podobnych!).

Cały w pluszu i fioletach (w świetle elektrycznym-kolor fuksji), jakie przypadłyby do gustu Barbarze Wachowicz jest mały salonik dla gości, gdzie można napić się kawy, ale i zorganizować kameralne spotkanie biznesowe. Tam też zapadam w miękką kanapę i fotele, a właścicielka opowiada mi, jak jeden z gości przyjechał do Castle Inn na jego zwiedzanie i przez 10 dni nocował różnych pokojach, aby je wszystkie poznać. Są też tacy klienci, którzy wybierają konkretne wnętrze i potem do niego właśnie chcą wrócić, albo inni, poddający pomysły na zmianę wystroju!

Popijając smakowitą latte zastanawiam się, który pokój podoba mi się najbardziej i wybieram Chopina z plikiem nut rozrzuconym na ścianie, ale również i Babci, z łożem spowitym szalem niczym baldachimem i koronkowym obrusikiem na antycznym stoliku.




W nim nawet łazienka jest większa niż w pozostałych pokojach, choć i tutaj jest to kabina prysznicowa. W końcu nestorka rodu musi mieć wygodnie, nieprawdaż? Wszystkich zaś wita zimą w holu, a już od wiosny przed wejściem – Ernest, mega-maskotka nosząca imię właściciela.


Gdy opuszczam przyjazne wnętrza Castle Inn, przypomina mi się moja wizyta w estońskim Kau Manor, białym dworze inspirowanym architekturą palladiańską (patrz niżej). Tam też każde pomieszczenie miało inny wystrój, a para właścicieli rozbijała się z fantazją po świecie. Zresztą wspomniany hostel Oki Doki też jest oparty na analogicznym patencie, a do współpracy zaproszono również warszawskich artystów. Okazuje się więc, że nie trzeba ściągać z zagranicy znanych designerów, aby osiągnąć sukces. www. castleinn.pl,  okidoki.pl (zdjęcia: Castle Inn, archiwum własne).


Kiczowato, carsko, retro 

w „Cichym Bugu” w  Drohiczynie
To nie jest żaden hotel ani zajazd. Jednak Dom Gościnny „Cichy Bug” oczarował mnie od pierwszego wejrzenia. Czy sprawiła to miła para gospodarzy witająca podróżnych przybywających nawet najciemniejszą nocą? Czy sam dom – nieco staroświecki, a przez to z klimatem? Pokoi jest tutaj zaledwie kilka, ale każdy ma swoją nazwę. Niebanalną. I taki też wystrój. Pokazowym jest naturalnie największy, 4-osobowy, rano zalany światłem i słusznie figurujący na stronie www jako „Galeria”. Zdobią go bowiem przestronne łoża o wezgłowiach wyrzeźbionych przez gospodarza. Nota bene jego dzieła wypełniają cały dom i otaczający go ogródek. Poza nim są też inne: Zagratka, Kiczowaty z obowiązkowym obrazem przedstawiającym jelenia na rykowisku i łazienką z kafelkami w ulubionych kolorach Barbie, Retro z autentycznymi starociami w tym łóżkami liczącymi dobrze ponad sto lat, Słoneczny oraz Carski i Murzyński – ten ostatni pełen afrykańskich gadżetów. Śpi się tutaj idealnie, bo rzeczywiście w absolutnej ciszy, a Drohiczyn i okolice dostarczają wielu atrakcji turystycznych. http://cichybug.pl/drohiczyn.html




 Opowieści z Narwi,


czyli Narwil pod Serockiem

Wesele prezydentówny Oli Kwaśniewskiej kilka lat temu sprawiło, że hotel od samego początku kojarzył się tylko z tym wydarzeniem. Tymczasem sam w sobie zasługuje na uwagę.
Zwiedzałam go przed słynnym „eventem” i przyznam, że całkowicie mnie zaskoczył. Dlatego postanowiłam nim właśnie otworzyć nową stronę mojego blogu – tą poświęconą hotelom niebanalnym. Narvil zdecydowanie nie jest sztampowym obiektem noclegowym…
Na pierwszy rzut oka monumentalna, kanciasta bryła, łącząca elementy szklane, drewniane i metalowe przytłacza. Ale to tylko chwilowe wrażenie. Młodzi architekci ze studia KM Rubaszkiewicz stworzyli bowiem bardzo przemyślany projekt, w którym budynek przenika się z otaczającym go lasem, a dwa patio zdobią stare lipy i 100-letni dąb. Zza drzew połyskuje lustro Narwi, szemrze opływająca hotel, sztuczna fosa. W obszernym, przeszklonym lobby wita gości muzyka relaksacyjna i kolejny strumień, sączący się ze stojącego w centrum fontanny imitującej drzewko bonsai.

Koncepcję hotelu przemyślano w najmniejszym detalu i jest ona związana z wodą. Dlatego sale konferencyjne na parterze mają nazwy największych rzek świata, na antresoli królują nazwy rzek polskich, a na I piętrze – polskich. Restauracje to z kolei kilkupoziomowa „Kaskada” i a la’ carte – „Aruana”. Nota bene aruana jest rybą słodkowodną uważaną w Chinach za „amulet biznesu” – pływa obecnie w akwarium, które  można oglądać poruszając się jedną z hotelowych wind.
Rozrywkowi goście mogą zabawić się w klubie nocnym „Loch Ness”, a maluchy w klubiku Narvilek. Nawet wykładzina w korytarzach i lobby jest w tonacji wodnej toni, z zaznaczonymi wirami. Przestrzenie wewnętrzne mają zaś opływowe kształty – na przykład pod prysznic w niektórych pokojach wchodzi się rodzajem ślimaka.
Hotel dysponuje 332 pokojami, w tym apartamentem VIP zwanym potocznie „Klifem”, ponieważ umieszczony jest na rogu budynku i całkowicie przeszklony. W pokojach pod temat wodny dobrano nawet konkretne kosmetyki (Ada Cosmetix) i wodę mineralną (Cisowiankę ze względu na kolor butelek). Po część mebli zwrócono się zaś do firmy Famos, specjalizującej się w produkcji wyposażenia okrętowego!

Narvil jako hotel znajdujący się nad Narwią, włączony został w projekt „Opowieści z Narwi”, promujący rzekę i jej okolicę jako lokalny produkt turystyczny.


Napoleon z Garibaldim 

pod weneckimi kandelabrami


Villa Fenaroli w Rezzato, 5 kilometrów od lombardzkiej Brescii ma tylko jednego ducha, za to nie byle jakiego. To przedstawiciel jednego z panujących w XVIII-wiecznym pałacu rodów.

Nie Fenaroli jednak, od których bierze się nazwa rezydencji, ale Avogadro. Nocą, gdy okiennice są dobrze zamknięte, można usłyszeć stanowcze kroki i skrzypienie dębowych parkietów – to Scypion Avogardo przechadza się po pałacu, dumny ze swojego dzieła.

Powodów do zadowolenia ma wiele, bo jego dawna siedziba – pełniąca obecnie rolę czterogwiazdkowego hotelu, została pieczołowicie odrestaurowana. Łazienki zdobią różowe marmury z Portugalii, z sufitów zwieszają się imponujące żyrandole, wyprodukowane w słynnej fabryce szkła na podweneckiej wysepce Murano, antyki są w stylu lombardzkiego Settecenta.

Na gości czeka 86 pokoi Classic, Superior, Deluxe i Junior Suite. Mnie przyszło spędzić noc właśnie w suite, która jest większa od całego mojego mieszkania, gdyż z pewnością przekracza 50 mkw. Częściowo spadzisty dach z drewnianymi belkami stropowymi, okienka u podłogi i przewygodne łóżko, w którym spokojnie wyspałyby się nie dwie, ale cztery osoby.

Pałac jest ogromny – można się w nim spokojnie zgubić, choć oznaczony przyzwoicie. Do mankamentów należy zapach jedzenia dochodzący do najodleglejszych od kuchni miejsc, kiepsko działający internet w jedynym komputerze hotelowym udostępnianym gościom oraz zupełnie „pokręcony” system telewizji Sky (obok telewizora widnieje instrukcja, jak aparat włączyć, ale nie wyłączyć, a to bynajmniej nie ta sama droga).

Jednak mimo to w Villi Fenaroli wypoczywa się zupełnie bajecznie, a rankiem można odbyć jogging po parku, nie bacząc na groźne spojrzenia dwóch lwów z kamienia, pilnujących wjazdu. W salach konferencyjnych zawsze zainstalowana jest jakaś wystawa, niekiedy tak zaskakująca, jak ta, którą oglądałam z przedmiotami z mchu pomalowanymi na różne kolory.

Jak głosi tradycja nocowali tu ongiś sam Bonaparte i Garibaldi. Villa Fenaroli to doskonały punkt wypadowy nad jezioro Garda i do Werony. www.villafenaroli.com

Kau Manor – estoński dwór dla podróżników
Po kilometrach jazdy pustą szosą wiodącą przez lasy i kolejnych kilku wiejską drogą, wśród iście arkadyjskich krajobrazów, nie spodziewałam się tego widoku. A tu nagle, zza zakrętu wynurzył się nieskalany w swej bieli, imponujący dwór – Kau Manor. I od razu skojarzył mi się z ville venete, willami Wenecji Euganejskiej Andrei Palladia. Ta sama, wzorowana na antyku centralna bryła o symetrycznym planie, ozdobiona z przodu kolumnowym portykiem.
Pod jedną z kolumn przesunął się powoli rudy kształt. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, więc sięgnęłam po zoom aparatu, bo byłam jeszcze za daleko, a nie chciałam spłoszyć… No właśnie, wzrok mnie nie mylił – zobaczyłam małego liska!
Wyszłam z samochodu i zbliżałam się do niego powoli, zafascynowana – pierwszy raz widziałam go na wolności! Lisek siedział nadal cierpliwie pod kolumną - zielone ślepka błyszczały w gęstniejącym mroku jak światło latarki. Długa kita ogona leżała spokojnie na wycieraczce. Dopiero gdy byłam już tuż, tuż – czmychnął pod koła stojącego opodal Land Rovera.
Przekroczyłam progi dworu i znów oniemiałam. To nie było zwykłe, hotelowe lobby. Vis a vis, do połowy wmurowany w ścianę stał ogromny, granatowy kaflowy piec, z lewej strony, w marmurowym kominku trzaskał ogień. Na licznych stolikach porozkładane były pisma i książki podróżnicze – te najcenniejsze, często ponad stuletnie egzemplarze zamknięte w antycznej szafce przy ladzie, która okazała się recepcją.

Przypomniałam sobie opis tego miejsca zamieszczony na jego stronie w internecie. W 2007 roku wykupiło go małżeństwo entuzjastów – Mary Jordan i Eerik Kross. I to jej, jak opowiadał mi następnego ranka obłędnie przystojny Eerik, pykając fajeczkę z kości słoniowej, dwór zawdzięczał obecny kształt. W każdym detalu znać było artystyczną dusze Mary. Każdy pokój urządziła bowiem zupełnie inaczej. Mój mieścił się w głównym budynku dworu, na piętrze i nosił nazwę Cape Verde, nawiązując wystrojem do Wysp Zielonego Przylądka. Ściany zdobiła zatem tapeta z motywem rafy koralowej, ściany pokrywały afrykańskie maski.


We dworze, reklamowanym jako hotel butikowy,  znajduje się w sumie dziewięć suites, z czego większość nosi geograficzne nazwy. Największa z nich, licząca 80 m2 suite kapitańska, poświęcona jest pamięci Otto von Kotzebue, estońskiemu odkrywcy, który najpierw jako kadet służył na statku „Nadieżda”, dowodzonym przez Adama Johanna von Krusensterna. Znany pod rosyjskim nazwiskiem Iwana Fiodorowicza Kruzenszterna, ten admirał i podróżnik był pierwszym Rosjaninem, który opłynął ziemię. Sam Kotzebue też opłynął ziemię i to nie raz podczas kolejnych, podjętych już na własną rękę ekspedycji, a lądy, przy jakich rzucał kotwice można dziś poznać w Kau Manor – na przykład moja suite graniczyła z drugą, nazwaną Przylądek Horn. Wracając zaś do suite kapitańskiej, stanowi ona praktycznie muzeum pamiątek z licznymi mapami i teleskopami oraz innymi przyrządami nawigacyjnymi.
Wszystkie korytarze pierwszego piętra schodzą się w bibliotece, gdzie funkcje ścian pełnią proste, drewniane regały wypełnione książkami.


Śniadanie zaś je się w iście pałacowych salach na parterze, obok lobby.


Kolejne dziewięć suites, już znacznie nowocześniej urządzonych, znajduje się w znajdującej się obok dworu wozowni. Tutaj na szczególną uwagę zasługują urządzone w niekiedy wręcz ekstrawagancki sposób łazienki.
 Można też naturalnie skorzystać z sauny, bez której nie obędzie się chyba żaden hotel w Estonii, oraz niewielkiego basenu. Cały kompleks, w którym znajdują się też pawilon Absynth House, otacza wielohektarowy park pełen wiekowych drzew: www.kau.ee

Promowaną formą zakwaterowania w Estonii są hotele i spa w tutejszych obiektach historycznych, zwłaszcza we dworach. Przed rewolucją radziecką było ich 1800, obecnie dziesięć razy mniej (kilkadziesiąt przekształcono w obiekty noclegowe). W czasach komunizmu mieszkały w nich radzieckie „elity”, organizowano tu centra kołchozów i szkoły. Dziś, ponownie w prywatnych rękach (kilka z nich ma rosyjskich właścicieli) oferują usługi na poziomie 5-gwiazdkowym.
 Na ostatnim zdjęciu – Padaste Manor
Hotel w mrokach średniowiecza
Kaganki zamiast lamp na ścianach, kamienna łaźnia ze „sławojką”, proste łóżka wymoszczone siennikiem oraz duchy potępieńców wyjące obowiązkowo o północy, a w karczmie widowisko z udziałem kuglarzy i czarownic. Středověký czyli po polsku Średniowieczny Hotel w czeskich Dětenicach funduje gościom powrót do przeszłości.
 Parkujących przed hotelem pasażerów samochodów i autokarów witają szubienice z dyndającymi na nich kościotrupami. Za ciężkimi, drewnianymi drzwiami kryje się już inny świat, pogrążony w niemal całkowitym mroku, bo rozświetlanym płomieniem kaganków. Wejście z dworu do środka jest istnym szokiem dla wzroku, bo w pierwszych sekundach trudno rozróżnić układ komnaty, która we współczesnej nomenklaturze nosi nazwę lobby.
Dopiero po chwili widać poustawiane po bokach, masywne skrzynie, skóry dzikich zwierząt i oręże wiszące na ścianach, masywny żyrandol z kutego żelaza zwieszający się z wysokiego na 5 metrów sufitu, a naprzeciwko wejścia recepcję obsługiwaną przez młodych ludzi w średniowiecznych giezłach. Drewniane schody ze zbroją na półpiętrze prowadzą do 41 pokoi umieszczonych po obu stronach równie mdło co cała reszta budynku oświetlonego korytarza. Nota bene w latarenkach zawieszonych na ścianach migają jak najbardziej współczesne świeczki używane do podgrzewaczy dzbanków z herbatą.


To nie jedyna taka zdrada konwencji. W komnatach, oprócz świec zainstalowano elektryczność – włączniki ukryte są pod pasami skóry – tak, aby goście jednak coś mogli zobaczyć, ale książki się tu nie poczyta, a i z goleniem czy zrobieniem makijażu jest kłopot. Nie ma też telewizji i suszarek w łazienkach, wyposażonych w sławojkę (pod deską znajduje się „normalna”, porcelanowa muszla), kamienną kabinę z konewką zamiast prysznica oraz kamienny zlew. Śpi się w ciasnych łóżkach na twardym sienniku pod prawdziwą, puchowa pierzyną i poci prawdopodobnie tak, jak średniowieczni antenaci, bo przez okno czy raczej lufcik pod sufitem wchodzi niewiele powietrza. O północy zaś budzą z nawet najmocniejszego snu złowieszczy dźwięk kajdan, zawodzenie i szepty, spośród których wyróżnia się powtarzane zdanie o białej damie oraz zbliżające się do drzwi kroki.



 Rankiem przy drewnianych stołach w holu na pierwszym piętrze serwowane jest a la’ średniowieczne śniadanie, podawane na cynowych misach – oprócz mleka prosto od krowy w dzbanie są soki z kartonu w szklanych karafkach, a konkurencję dla tradycyjnych serów stanowi krojona maszynowo szynka. Do wyboru są też „dawne” i współczesne sztućce.



Średniowieczny Hotel otwarty został w 2009 roku i figuruje na portalu „Unusual &Unique Hotels of the World”, adresowanym do podróżników szukających nietypowych noclegów ( na przykład w siedzibach historycznych, w stylu fantasy, więzieniach itd.). Należy do Dětenice Château Resort  (Kompleksu Zamkowego Dětenice), a jego właścicielem jest Pavel  Ondráček- czeski biznesmen, któremu zamarzyło się coś więcej niż zwykły, banalny hotel z „wygodami”.


500-letni Parador, w który spali Stonesi

Hiszpańska sieć hotelowa Paradores jest synonimem luksusu. Tu za pokój płaci się od 100 euro w górę za noc, a w Paradorze „Hostal dos Reis Catolicos, będącym wizytówką grupy i położonym tuż obok słynnej katedry w Santiago de Compostela - nawet 280-400 euro.

Za szklanymi drzwiami, przez które wchodzi się prosto z placu przed katedrą kryjącą szczątki św. Jakuba – świat sprzed 500 lat.  Budynek był  wcześniej hotelem-szpitalem dla wędrowców kończących tu wielokilometrowy szlak wiodący do Santiago. Zgodnie z obowiązującą wówczas regułą, każdy pielgrzym mógł się w nim zatrzymać na nocleg przez trzy dni i miał prawo do trzech posiłków.

 Przejmując hotel jako sieć, Paradores postanowiła kontynuować tę piękną tradycję, co ogłosiła już w dniu inauguracji obiektu – 23 lipca 1954. Stąd każdego dnia pierwszych 10 pielgrzymów kończących pątniczy szlak dostaje gratis śniadanie. Warunkiem jest przedstawienie w recepcji Composteli, czyli certyfikatu potwierdzającego odbycie pielgrzymki (otrzymać ją może tylko ten, kto przebył co najmniej 100 km pieszo lub przynajmniej 200 km rowerem lub konno; www.caminosantiagocompostela.com/). Jest on wydawany przez lokalny Urząd Pielgrzyma.

Do dyspozycji pielgrzymów udostępniono specjalną salę, gdzie o godz. 9 rano dostają to samo, co obsługa hotelu. Pomieszczenie wypełniają zdjęcia i mapy szlaków wiodących do Santiago de Compostela. Hotel oferuje  też darmowy lunch i kolację – i to, zgodnie z tradycją, przez trzy kolejne dni. Jak łatwo sobie wyobrazić, ta usługa jest zarezerwowana na wiele miesięcy wprzód. Dlatego, aby w szczycie sezonu móc zaoferować ją większej liczbie pielgrzymów, pojedyncze pobyty są skracane.
Wnętrza hostalu są monumentalne. Wysokie na kilka metrów sklepienia i takiej grubości, kamienne mury. Szare korytarze prowadzące do pokoi zapełniają prawdziwe, bezcenne dzieła sztuki: zbroje, drewniane skrzynie, obrazy. Z małych okienek rozciąga się widok na zielone chiostra. W pokojach są parkiety i wygodne, królewskie niemal łoża, choć ich urządzenie jest już skromniejsze, bo prawdziwe antyki zastępują te dobrze podrobione. Natomiast grube mury gwarantują ciszę absolutną, prawdziwie klasztorną, więc śpi się wybornie. Nieco do życzenia pozostawiają malutkie łazienki, ale trudno byłoby tutaj przestawiać ściany (już abstrahując od faktu, że żaden konserwator zabytków nigdy nie wyraziłby na to zgody).


Wyjątkowym miejscem jest tzw. Pokój Królów. Zgodnie z lokalną plotką, mogą tu nocować tylko koronowane głowy. W rzeczywistości  komnata ma rzeczywiście niezwykłą historię. Gdy otwierano w Santiago hotel w 1954 r., u władzy znajdował się gen. Francisco Franco, który zażądał, aby wybudować mu w nim osobny apartament. Pokój miał 90 m2, a tuż obok znajdował się salon do spotkań z rządem i dygnitarzami. Potem ten apartament nazwano królewskim i rzeczywiście goszczone są w nim koronowane głowy oraz szefowie rządów i prezydenci. Nie tylko dlatego, że z jego balkonu można podziwiać fasadę katedry, ale przede wszystkim apartament został bardzo dobrze zaprojektowany pod względem zapewnienia jego gościom maksymalnego bezpieczeństwa – dysponuje m.in. osobną windą. Dlatego również na nocleg w Pokoju Królów zdecydowali się swojego czasu również Rolling Stonesi.
Oprócz Apartamentu Królewskiego, jest też również Komnata Kardynalska, a z nią związana jest kolejna historia. Na uroczystości inauguracyjne został zaproszony ówczesny patriarcha Wenecji kardynał Angelo Giuseppe Roncalli, który odpoczywał właśnie w tej komnacie. Pięć lat później został papieżem, przyjmując imię Jana XXIII.

Sama sieć Paradores została ufundowana w 1928 r. Jej powstaniu przyświecały jej trzy cele: przywrócenie dawnej świetności historycznemu dziedzictwu Hiszpanii – zamkom, pałacom, dawnym klasztorom poprzez przekształcenie ich w hotele, po drugie - nadanie impulsu krajowej gospodarce dzięki rozwojowi turystyki, a także ożywienie turystyczne mniej znanych czy wręcz nieznanych regionów i miejsc. Dziś koncepcja ta poddana została pewnej korekcie zmianie, gdyż Paradores są obecnie bardzo nowocześnie zarządzanymi przedsiębiorstwami hotelowymi, w których stawia się na innowację, a więc i nowe techniki.

Paradores są pierwszą w Hiszpanii siecią hotelową, która zainaugurowała własny kanał telewizyjny w Internecie. Na tym nie koniec - jest też obecna na Facebooku, YouTube, Twitterze, a portal Paradores Activo został skierowany do tej części wirtualnej społeczności, która jest zainteresowana aktywnym wypoczynkiem.

Kuchnia Paradores dostosowana jest do wszystkich gustów, smaków oraz wieku i ewentualnych problemów ze zdrowiem, a więc diabetyków, wegetarian, bezglutenowców, dzieci, a nawet niemowląt! W każdym hotelu można skosztować regionalne przysmaki oraz wina. Stąd na przykład w Hotels Dos Reis Catolicos w Santiago już w śniadaniowym bufecie znajdują się liczne przekąski z ryb czy wieprzowe kiełbaski, które stanowią bogactwo kulinarne regionu. Sieć stawia na bardzo szeroki wybór dań i artystyczne ich serwowanie na porcelanie wyprodukowanej specjalnie na potrzeby Paradores: charakterystyczne zielone logo z P pod królewską koroną na białym tle. W obiektach historycznych niektóre potrawy serwowane są na stylizowanych na średniowieczne talerzach – są tak dobrze „podrobione”, że tylko logo zdradza ich młody wiek.

Przykładowe obiekty historyczne w sieci:

Region
Miasto
Nazwa
Obiekt
Kat.
Oferta
Kastylia – La Mancha, Prowincja Cuenca
Alarcon
Parador de Marques de Villena
Średniowieczna forteca arabska z VIII w.
****
Dla 28 osób:
4 dwójki
10 małżeńskich

Kastylia i León, prowincja Ávila
Ávila
Parador de Raimundo de Borgona
Pałac z XVI w.
****
Dla 122 osób:
46 dwójek
5 małżeńkich
4 sofa
Katalonia, prowincja Barcelona
Cardona
Parador de Duques de Cardona
Średniowieczny zamek-forteca Fortyfikacje z IX w., wieża z II w.,  kościół z XI w.
****
Dla 106 osób:
2 jedynki
42 dwójki
5 małżeńskich
3 sofa
+ 2 jedynki/sofy opcjonalnie
Kastylia – La Mancha, Prowincja Cuenca
Cuenca
Parador de Cuenca
Dawny klasztor Dominikanów z XVI w.
****
Dla 126 osób:
54 dwójki
7 małżeńskich
2 sofy
Andaluzja
Granada
Parador de San Francisco
Dawny XV-w. klasztor, obok Alhambry
****
Dla 80 osób:
25 dwójek
10 małżeńskich
5 sof
Kastylia i León, Prowincja Segovia
San Ildefonso/La Granja
Parador de „Casa de Infantes y Curatel de la Guardia de Corps”
XVIII - w. budynek Princes House wzniesiony dla synów Carlosa III.
****
Dla 254 osób:
127 dwójek.
Własne Spa La Granja
Estremadura, Prowincja Cáceres
Guadalupe
Parador de Zurbaran
Dawny XV-w. klasztor i XVI-w. przedszkole/szkoła
****
Dla 82 osób:
26 dwójek
14 jedynek
Kraj Basków, Prowincja Guipozcoa
Hondarribia
Parador de El Emperador
X-w. zamek
****
Dla 64 osób:
29 dwójek
3 małżeńskie
4 jedynki

Kastylia i León,
León
Oarador „Hostal San Marcos”
XVI-w.klasztor-szpital
******
Dla 452 osób:
201 dwójek
15 małżeńskich
16 sof