W przeddzień rocznicy stanu wojennego. Ja dziś zapalam lampkę
12:08
Dojmujący deficyt wolności (cytując tytuł ciekawego felietonu red. Bogusława Chraboty w ostatnim Plusie Minusie Rzeczpospolitej) odczuwałam na długo przed 13 grudnia 1981 r., który już opisałam:
http://italiannawdrodze.blogspot.com/2013/12/nie-tylko-nie-byo-teleranka.html?q=stan+wojenny
Ale to była kwestia domu, w którym wyrosłam, "naznaczonej" przez komunizm rodziny. Do bólu, do zacisku szczęk takiego, że czasem chciało się nawet wyć. A może uciec gdzieś daleko?
Bo jak się ma 10,11 czy 12 lat, a ukochany dziadek, cudownie ciepły człowiek, który kilka lat wcześniej napisał mi bajkę "Miś Ani", zapełniając kilka brulionów starannym pismem, nagle szuka bomby w szufladzie, to co się czuje? Ja wtedy wiedziałam, że to efekt 5 lat w więzieniu stalinowskim, wynik tortur, bicia, szantażowania i grożenia. Na grubo przed tym, jak Generał ukazał się na czarno-białym ekranie telewizora obwieszczając stan wojny z narodem wiedziałam też, że służby specjalne PRL wyrzuciły przez okno moją ciocię. Studentkę 5. roku archeologii śródziemnomorskiej. W roku 1959. Po niej noszę imię Ania. Zobowiązująca to spuścizna.
Gdy 2 grudnia 1981 r. Wisłostradą sunęła kolumna czołgów, aby spacyfikować strajk w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarniczej (https://www.youtube.com/watch?v=bHTwadhL0FI), bez zastanowienia zaczerpnęłam z pryzmy śniegu sporą garść i ulepiłam zwartą pigułę. Ze skarpy, na której stała moja szkoła muzyczna (przy ul. Krasińskiego 1, tuż przy Cytadeli), miałam doskonały cel. Walili też inni koledzy, aż nauczyciele przerażeni tym, co się za chwile może stać, zagonili nas do budynku. Czułam, że to preludium do czegoś większego, co potem tak bardzo wpłynęło na życie moje i moich bliskich. I na inne rodziny. Te, które właśnie tej nocy przed 33 laty wyrywano ze snów waleniem kolb w drzwi. Dlatego ja już dziś zapalę świeczkę w oknie. Aby pamięć nie umarła.
http://italiannawdrodze.blogspot.com/2013/12/nie-tylko-nie-byo-teleranka.html?q=stan+wojenny
Ale to była kwestia domu, w którym wyrosłam, "naznaczonej" przez komunizm rodziny. Do bólu, do zacisku szczęk takiego, że czasem chciało się nawet wyć. A może uciec gdzieś daleko?
Bo jak się ma 10,11 czy 12 lat, a ukochany dziadek, cudownie ciepły człowiek, który kilka lat wcześniej napisał mi bajkę "Miś Ani", zapełniając kilka brulionów starannym pismem, nagle szuka bomby w szufladzie, to co się czuje? Ja wtedy wiedziałam, że to efekt 5 lat w więzieniu stalinowskim, wynik tortur, bicia, szantażowania i grożenia. Na grubo przed tym, jak Generał ukazał się na czarno-białym ekranie telewizora obwieszczając stan wojny z narodem wiedziałam też, że służby specjalne PRL wyrzuciły przez okno moją ciocię. Studentkę 5. roku archeologii śródziemnomorskiej. W roku 1959. Po niej noszę imię Ania. Zobowiązująca to spuścizna.
Gdy 2 grudnia 1981 r. Wisłostradą sunęła kolumna czołgów, aby spacyfikować strajk w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarniczej (https://www.youtube.com/watch?v=bHTwadhL0FI), bez zastanowienia zaczerpnęłam z pryzmy śniegu sporą garść i ulepiłam zwartą pigułę. Ze skarpy, na której stała moja szkoła muzyczna (przy ul. Krasińskiego 1, tuż przy Cytadeli), miałam doskonały cel. Walili też inni koledzy, aż nauczyciele przerażeni tym, co się za chwile może stać, zagonili nas do budynku. Czułam, że to preludium do czegoś większego, co potem tak bardzo wpłynęło na życie moje i moich bliskich. I na inne rodziny. Te, które właśnie tej nocy przed 33 laty wyrywano ze snów waleniem kolb w drzwi. Dlatego ja już dziś zapalę świeczkę w oknie. Aby pamięć nie umarła.
0 komentarze