Oswajanie Poznania

16:09

Do tej pory Poznań znany był mi li i jedynie z perspektywy targów turystycznych. A zatem nieznany wcale. Wysiadałam bowiem z pociągu ze stolicy na dworcu kolejowym, pokonywałam podziemne przejście i już byłam na terenach wystawowych. Tam spędzałam pracowity dzień, aby u jego schyłku znów wsiąść do pociągu nie byle jakiego. Moje wizyty z kolei na ulicy Roosevelta i Jeżycach w ogólności zawdzięczałam Małgorzacie Musierowicz i jej serii książek o przesympatycznym klanie Borejków. Wizyty, uściślić należy wyłącznie wirtualne, będące wynikiem lektury kolejnych tomów (najbardziej udany i zaczytany przeze mnie w czasach jeszcze nastoletnich "Kwiat kalafiora" pałęta się gdzieś po domu). Dzięki Włoskiemu Targowi Produktów Regionalnych, którego polską edycję koordynuję, udało mi się natomiast znaleźć się w samym sercu Poznania, na Placu Wolności, gdzie w minioną środę stanęły nasze stragany.

 Miejsce do handlu wręcz idealne, doskonale zagospodarowane, z kapitalną fontanną, która idealnie wpisuje się w otaczającą architekturę, szeroki deptak okolony po części platanami oraz zadbanymi trawnikami. Do tego drewniane ławeczki i stoliczki dla szachistów oraz miękkie "kanapy" zbudowane wielościanów i pokryte imitacją trawy.
I tylko kilka minut do staromiejskiego rynku, który zrazu wzbudził we mnie sprzeczne uczucia. Dlaczego bowiem pośród jego kamieniczek nadal straszą dwa pudełka wzniesione w czasach rzekomo najlepszego z ustrojów? Toż to istny horror?!

To pytanie zadali mi towarzyszący mi Włosi, a ja nie umiałam znaleźć odpowiedzi.

Poza tym jednak rynek jest urody wprost nadzwyczajnej, wywołując "achy" i "ochy" nie tylko cudzoziemców, dopieszczony bo odnowiony, tętniący życiem długo w noc dzięki licznym restauracjom i barom - jakże smakowała mi wątróbka z jabłkiem w restauracyjce stylizowanej na PRL! Jednak nie ma w nim tej wibracji, tej magii jaką stwarzał wrocławski rynek. Zabrakło mi mimów, nastoletnich bandów czy odważnych solistek zaskakujących pięknem mocnego, nierzadko szkolonego głosu. Natomiast tu w Poznaniu, na dzisiejszej imprezie dla seniorów po raz pierwszy zrozumiałam, jak takie wydarzenia skierowane do 60 plus są potrzebne. Gdybyście tylko Miłe Panie i Panowie bardzo mili mogli zobaczyć hasających w rytm starych, dobrych przebojów jak "Sun of Jamaica" najbardziej zaawansowanych wiekiem mieszkańców! Pojawiły się nawet damy przebrane w teatralne stroje czy sukienki z lat 30. ubiegłego wieku.  Wszystko to mogłam sobie oglądać spod kuchennego namiotu naszego targu, bo zabawę zorganizowano tuż obok nas, na Placu Wolności. Podobnie, jak w drugiej połowie dnia lokalną Gay Parade, obstawioną policją uzbrojoną po zęby. Manifestacja ta, powiewając nielicznymi zresztą, tęczowymi flagami przemaszerowała  sprawnie przez centrum bez zbytnich krzyków i tyle ją widziano. W międzyczasie nasz targ odwiedził sam Prezydent Miasta, Jacek Jaśkowiak nabywając sery, wędliny i sycylijskie cannoli.

Podobało mi się to, że przyjął nasze spontaniczne zaproszenie podczas wspomnianej już wcześniej imprezy dla seniorów, której patronował.

I obszedł z wyraźnym zainteresowaniem wszystkie stoiska- jakoś HGW w tej roli nie mogę sobie wyobrazić nie wspominając o tym, że nawet nie miałabym szans się do niej zbliżyć. A to wszak jedna opcja polityczna! Prezydent okazał się przesympatycznym człowiekiem, który bardzo lubi podróżować do Italii i planuje nawet wyprawę rowerem po Sycylii.
Mniej sympatyczni natomiast wydali mi się z początku sami poznaniacy, bo wyraźnie trzymający dystans. Wielu z nich pytanych o drogę po prostu mnie zbywało albo wzruszało ramionami. Zabrakło mi w pobliżu placu piekarni z dobrym chlebem, ale i porządnego sklepu z AGD, bo moi sycylijczycy średnio co dwa dni psują kolejny mikser, przygotowując krem do cannoli. Sporo jest bezdomnych i choć mniej niż we "Wrocku", to jednak jacyś bardziej niepokojący. Intrygującą postacią jest natomiast "Babcia", mocno zaawansowana w latach kobiecina, która praktycznie codziennie zasiada na krzesełku naszej restauracji pod chmurką i przybiera wyczekującą postawę. Pierwszego dnia obdarowaliśmy ją kanapką- nie podziękowała, ale uporała się z nią szybko, więc musiała być głodna. Jednak rukola jej wyraźnie nie zasmakowała, gdyż zielone listki znaleźliśmy potem pod stolikiem. Muszę wyznać, że "Babcia" nie ma do końca miłego spojrzenia, a lustruje nas bez przerwy, potrafiąc na tej czynności spędzać długie godziny. Niekiedy w lekko ironicznym grymasie układa usta czy wręcz parsknie z przyganą. Co ciekawe, dotąd nie odezwała się do nas ani słowem. W przeciwieństwie do rozochoconej gromady mężczyzn, którzy gdy wracałam do hotelu dzisiejszego wieczora z gumową lalą naturalnej wielkości wybierali się właśnie świętować wieczór kawalerski do znajdującego się dosłownie vis a vis klubu go-go i chyba byli przekonani, że do nich dołączę, ale musiałam ich rozczarować. Jak zauważyła spostrzegawcza Ewa, która nawet sprzedając sery potrafi napomknąć o metafizyce, jakimś dziwnym zrządzeniem losu obok miejsc, gdzie nocujemy w kolejnych miastach znajdują się kluby nocne dla panów o szczególnych potrzebach. We Wrocławiu był to przybytek ze stripteasem! Dłuższy pobyt w Poznaniu jednak coraz bardziej przekonuje mnie do tego miasta. Już coraz wprawniej w nim się odnajduję - dziś w okolicach rynku natknęłam się wreszcie na piekarnię i w ramach nagrody nabyłam makaroniki. Ucieszył mnie też obecność barów mlecznych z rzeczywiście przystępnymi cenami i sporym wyborem dań, w tym deserów. Podobnie jak hosteli za zdecydowanie atrakcyjne stawki (30 zł za noc). Jest więc Poznań miastem dla każdego turysty, a ten, gdy już się z nim oswoi tak jak ja, zaczyna powoli żyć jego rytmem przełamując bariery komunikacyjne. Tak zatem odkryłam wreszcie, że z "tuziemcami" też można porozmawiać, a tutejsi ludzie pełni są empatii. Jak choćby dziś rano, gdy nad powalonym nadmiarem spożytych procentów bezdomnym śpiącym sobie smacznie na chodniku deliberował całkiem spory tłumek przejętych przechodniów, z których kilku osobno zawiadomiło karetkę pogotowia. Czy z kolei wieczorem, kiedy nasza pani sprzątająca targ opowiedziała nam o rodzinie sąsiadów, wdowie z piątką dzieci, którą ona, sama nie opływająca w dostatki, stale wspiera. Ten dzień zakończyłam czarką grzanego wina i to był dobry pomysł na finał.

Zobacz również:

0 komentarze