Egipski terrorysta. Mogłam być w tym samolocie
01:18Dziesięć dni temu leciałam liniami EgyprAir z Hurghady do Kairu. Dzień później - z powrotem. Lotnisko nowoczesne, strzeżone bodaj trzema bramkami na zewnątrz. Przy wejściu kontrola bezpieczeństwa - bagaż jest prześwietlany w specjalnym urządzeniu rentgenowskim. Na oko niczym się ono nie róźni jakością od tych stosowanych w portach UE. Nikt nie każe mi jednak wyjmować z torby kosmetyków, komputera czy komórki! Choć przy punktach kontrolnych stoją stosowne tablice z instruktarzem, że powinnam to zrobić! W hali, kolejna kontrola. Ale gdy grupa, z którą podróżuję kładzie torby na taśmie, maszyneria się psuje. Zapada spora konsternacja wśród służb lotniskowych. Kwadrans naradzania się, podczas którego tracimy cierpliwość. Po czym każą nam... cofnąć się i jeszcze raz przejść przez bramki, aby przepuścić "manelki" przez promienie rentgentowskie przy wejściu. Paranoja! Potem jeszcze tylko "macanki" po ciele - panie i panowie osobno, i możemy wsiadać do samolotu! W Kairze też sporo punktów kontrolnych na lotnisku, ale wszyscy mamy wrażenie, że jest to przerost formy nad treścią. I czy to prześwietlanie jest coś są w stanie wyłowić? Niespodziewanie otrzymuję odpowiedź na swoje pytanie przy kontroli podczas odlotu z Hurghady do Warszawy. Czyli w ubiegły czwartek późną nocą. Oto sprawdzający mi plecak pracownik służby ochrony lotniska krzyczy nagle na cały głos: Spray! Pokazuję mu spokojnie, że wyjęłam perfumy z aplikatorem z bagażu i umieściłam w plastikowej, przezroczystej kosmetyczce w kuwecie. On jednak wywraca mój plecak na prawo i lewo, nadal wykrzykując słowo: spray! Z jednej strony się cieszę z tak solidnej kontroli, z drugiej dziwię - bo bagaż jest niemal pusty! Wreszcie pracownik porzuca mój wymęczony plecak i dorywa się do perfum. - To jest spray! - krzyczy triumfalnie, szykując się do wrzucenia go do pojemnika z produktami zabronionymi. Dosłownie szlag mnie trafia. Nie tylko dlatego, że to mój ukochany Guerlain ("mała czarna sukienka", której używam tylko od wielkiego dzwonu). Przede wszystkim natomiast z tego powodu, że opakowanie mieści się w dozwolonej przepisami kubaturze. Niewiele więc myśląc, bo pora późna, a ja mam sporą gorączkę, drę się na służbistę: - To moje perfumy i mogę je wziąć na pokład! I co robi służbista? Głupieje i oddaje mi butelkę bez protestów. Powinnam skakać z radości, ale teraz nie dziwię się, że pracowników egipskich służb lotniczych tak łatwo sterroryzować! A my, podróżnicy, którzy mimo zagrożenia nie chcą zrezygnować z marzeń o wojażach, coraz bardziej czujemy się jak ta rybka na załączonym obrazku. Co możemy zrobić, to tylko krzyczeć "shit"!
Myślę o biednym, kochanym, pięknym Egipcie który, mimo, że wyludniony, bo już nieliczni turyści odważają się go odwiedzić, dostał znów rikoszetem. Za wariata, który w istocie nie jest terrorystą!
1 komentarze
Miło mi poinformować że poleciłem tego bloga w share week :) http://andrzejtucholski.pl/2016/autorzy-polecaja-autorow-zgloszenia-share-week-2016/
OdpowiedzUsuń