Drgawki w pendolino

05:00


W minioną sobotę wybrałam się do Wrocławia. Służbowo. Aby zrekompensować sobie konieczność okrrrutnie wczesnej pobudki, nabyłam bilet na pendolino. Podróż zapowiadała się więc przednio, zwłaszcza, że o godz. 6.10 rano i to w weekend pociąg jest pusty. Zamieniłam więc zaraz miejsce z tego "pod prąd" na zgodne z kierunkiem jazdy i przeniosłam do zupełnie pustego wagonu. Co za rozkosz! Popijając sok marchwiowy, bo herbatka nawet w pendolino podła, zabrałam się za lekturę i oto po kwadransie czytania, bardzo niespodziewanie, coś wagonem zatrzęsło. Raz, drugi, trzeci. Specjalnie się nie przejęłam, bo przecież zdarzyć się może. Ale takie drgania, trwające po kilka dobrych minut i bardzo silne, zaczęły się powtarzać. Co kilkanaście minut. Na próżno wyglądałam konduktora - ten zaginął w czeluściach pociągu. Zmęczona taką gimnastyką z radością wysiadłam po 3,5 godzinach udręki na Dworcu Głównym we Wrocławiu. Tu też konduktora nie było. Zdaję sobie sprawę, że powinnam interweniować, bo moja podróż daleka była od komfortowej. Ale przecież przydaliby się jacyś inni świadkowie, więc odpuściłam.

Zobacz również:

0 komentarze