Noc u Ojca Chrzestnego

22:29


Czarna, jedwabna koszula kryjąca wydatny brzuch. Czarne spodnie, sygnet, łańcuch na szyi i włosy na brylantynę zaczesane do tyłu. Istny Ojciec Chrzestny - pomyślałam, a ze mną cała, rozśpiewana grupa PSTravel, gdy dojechaliśmy do hotelu Trieste w Andorze na zachodnim wybrzeżu liguryjskim. A tym czasem był to właściciel obiektu witający nas w progu pełnym uśmiechem i otwartymi ramionami, w które zaraz wpadłam, mimo, że dotąd się nie znaliśmy.


Hotel niby położony tuż przy głównej jednopasmówce oplatającej urokliwe, pełne zieleni i słonecznych, niewysokich domków, miasteczko, ale niewiele przejeżdża tu aut. Hotel znajduje się bowiem na drugim krańcu, na tyle daleko od centrum, aby było spokojnie i na tyle blisko, aby w kwadrans minut dotrzeć na główny, nadmorski deptak.


Trzygwiazdkowy, oferuje większości pokoi z widokiem na liguryjski akwen połyskujący błękitem i stalą dużo poniżej, a pnąca się w górę skarpa to w istocie jeden, pachnący gaj-ogród. Moi podopieczni zaraz zainstalowali się w pokojach z widokiem, zaopatrzonych w większości w balkony. Ja ten widok mam, gdy wychylę się bardziej przez okno (najlepsze lokum są dla grupy, wiadomo), ale szum fal jest niemal ogłuszający i "lula" mnie do snu. W przepastnym łożu nie marznę, bo właściciel - pół Kalabryjczyk (już nie dziwię się jego wyglądowi), zafundował wszystkim gościom ciepłe koce, a i narzuta daje dodatkowe ciepło, zaś niedawno wymienione materace pozwalają odpocząć kręgosłupowi. Je się tu pysznie i aż za dużo. Śniadania zaskakująco obfite jak na trzy gwiazdki - z wędlinami, serem, kilkoma rodzajami focacci, czyli liguryjskiego specjału, a także kruchutką crostatą, półkruchym ciastem z domową marmoladą.


Szef piecze ją sam, podobnie jak we własnej osobie przygotowuje pasty (wczorajsza Alla Norma, sycylijska z pomidorami i bakłażanem to było mistrzostwo świata) i mięsa (eskalopki cielęce zapieczone z papryką muszę w domu powtórzyć, o ile dostanę takie mięso).


Dobrze nam się tu wypoczywa - grupa ma dwa dni pauzy w intensywnym programie zwiedzania.


Zaczęliśmy w niedzielę od Wenecji, w poniedziałek oglądaliśmy Florencję i wpadliśmy na "deser" do Pizy, przedwczoraj żeglowaliśmy po morzu Tyrreńskim od Rapallo do Portofino, degustując lokalne przysmaki: pesto - sos z bazylii przyrządzony na naszych oczach ze świeżych ziół, oliwę, octy balsamiczne i naturalnie wino.



Jutro czekają nas Monako i Monte Carlo oraz San Remo, a kończymy w mieście Romea i Julii.


Zobacz również:

0 komentarze