Trentino: Jak "tłuszczakiem" zdobyłam szczyt w Alpach Cymbryjskich
01:10
Wsiadam na „grubcia” na Przełęczy Coe (1610 m n.p.m.), gdzie znajduje się Centrum Narciarstwa Biegowego,
ale i wypożyczalnia fatbików. Ubrana jestem zgodnie z zaleceniami: w bieliznę „oddychającą”,
strój narciarski, sportowe, nieprzemakalne obuwie (moon-buty czy kozaczki wykluczone), nabyty kilka lat
temu na Stubaiu polarowy „kominek” na szyję, który, gdy mocno wieje, naciągam
na nos, aby go nie odmrozić. Solidne, narciarskie rękawice chronią dłonie, a
kask umocowany na czapce – łepetynę. Wreszcie nadchodzi moment wypróbowania
sprzętu. Podchodzę do niego jak do jeża, nieufnie, nie wierząc, że można fat
bikiem jeździć po śniegu. Przecież zaraz się poślizgnie i wykonam fikołka w
zaspę.
A jednak nic z tych rzeczy – koła okazują się nad wyraz przyczepne,
aczkolwiek granice tej przyczepności nie są ściśle określone, więc uważać
trzeba. Początkowo, wraz grupą koleżanek-dziennikarek zaproszoną na wyjazd
prasowy przez Region Trentino, jedziemy po terenie niemal całkowicie płaskim i
pustym. Po kwadransie docieramy do zamarzniętego jeziorka, a następnie do
ogrodzonego siatką terenu. W latach 60. znajdowała się tu jedna z dwunastu baz
pocisków Sił Powietrznych NATO, rozlokowanych na terenie północnych Włoch. Dziś
ten relikt Zimnej Wojny przekształcony w muzeum można zwiedzać.
Ciąg dalszy na stronie Magazynu Świat Podróże Kultura - zobaczcie, jest nowa, bo po solidnym liftingu :)
https://magazynswiat.pl/26787/tluszczakiem-na-szczyt-w-trentino.html
0 komentarze