Magda. Głos Pokolenia przyćmiony piwem
21:41
"W czasie Powstania Brytyjczycy zablokowali nam dostęp do ich radiostacji. Nie mieliśmy własnych. Wszystkie depesze szły przez nich, Powiedzieli, że wznowią, jeśli podamy im nazwiska adresatów. Nasi najpierw odmówili: czuli, że za tym coś stoi. Ale w końcu ustąpili (...). Oczywiste, że nie mieli wyboru, ale te fale aresztowań po wojnie, te procesy, wyroki śmierci, które rozbiły konspirację, to nie był przypadek; to nie byla legendarna NKWD, która w kilka miesięcy dokonała tego, co nie udało się Gestapo przez całą wojnę. To byli nasi sojusznicy". "Anthony Blunt, Kim Philby, Guy Burgess, Donald Maclean, John Caincross. Piątka z ulicy Barskiej? To były pionki, zasłona dymna po to, żeby dziennikarze i inni mieli zajęcia dzieleniem zapałki na ćwiartki - kto, kiedy, jak i po co. Zdrada była wszędzie. W Cambridge, na Oxfordzie, gdzie Wolińska wraz z mężem znalazła po 68. schronienie, w rządzie, sztabie, BBC, fabryce kłamstw i pomówień. Orwell pracował tam w czasie wojny w pokoju 101. Tam wpadł na pomysł Wielkiego Brata i Ministerstwa Prawdy". "Michał Praga pamiętał, jak lata po wojnie, w sześćdziesiątym którymś roku, przyjechał z kraju do Duke'a (uniwersytetu - AKŁ) kolega. W czarnej skórzanej kurstce a' la Brecht ściągniętej żołnierskim paskiem, z petem w zębach krzyczał w Michała w domu, pieklił się, wymachiwał pięścią jakby trzymał w garści naładowanego nagana, że on dla rewolucji własną matkę by zastrzelił (...). Po Noblu przyjechał prywatnie na Duke'a, fetowali go dookoła (...). Na pożegnalnej kolacji (...) student (...) zwrócił się do niego:
- Czy pan wie, że w Warszawie krążyła po naszej szkole pana książka, "Zniewolony umysł", bez okładki, przechodziła z rąk do rąk. Czytaliśmy w pośpiechu, ukradkiem. Tłumaczył pan w niej, dlaczego tylu pisarzy po wojnie poszło na służbę reżimowi, że oczarował ich idealizm, byli ukąszeni Heglem. Mój ojciec pochwalił, że to ciekawa książka, ale autor mógł dać lepszy tytuł (...) "Zeszmacony charakter". (...) Pan pisał w "Zdobyciu władzy"o tym, jak porucznik AK walił z peemu w tłum kobiet i dzieci, gdy próbowały przebić się przez jego barykadę. Przecież to nieprawda!
- To licencja poetycka (przyznał poeta - AKŁ)
- A to, że był pan w konspiracji, to metafora?
- Wydałem tomik poezji w podziemiu.
- A na łapankach salutowali panu i przepraszali za kłopot, bo okazywał pan im swój litewski, sojuszniczy paszport?"
"Nigdy nie zapomnę tamtej Wielkanocy, w czterdziestym trzecim. Tu szalał Szatan. Dziewiętnastego kwietnia, w przeddzień urodzin Hitlera. To miał być prezent dla niego - popiół i dym, krew i ból... Cały naród spalony - tu, w tym pięknym mieście! (...) Psy do dziś na zwykłych ludziach wieszają, że na karuzeli się bawili. Bzdury. To nie oni mają obowiązek posypywać głowy popiołem (...)."
Frapująca książka, tylko dlaczego redakcja tak fatalna? Nierzadko wynikająca również z marnej wiedzy pani "poprawiaczki". No bo kto tłumaczy licentia poetica na "licencję poetycką"? Ale ograniczone redaktorki to teraz plaga również pierwszoligowych wydawnictw. Opłacane marnie, w dodatku "krewne królika" nie spełniają podstawowych kryteriów wymaganych na tym stanowisku. Onegdaj, bo nie teraz. Teraz im gorzej mówimy i piszemy po polsku tym bardziej jest cool. Skarżyła mi się niedawno sąsiadka pisząca właśnie pracę finałową na studiach podyplomowych, że pani profesor co prawda zachwycona jest jej dziełem, tylko ma jedno zastrzeżenie - praca napisana jest zbyt "literackim" językiem. Ale to temat na osobny post...
1 komentarze
Droga Pani Anno. Jeszcze raz, po trzech latach, wracam do Pani tekstu o Magdzie. Dziekuje serdecznie z glebi serca. Z wyrazami szacunku, JB Poznanski
OdpowiedzUsuń