Dokładnie dziś mija 205 lat od urodzin naszego, moim zdaniem, największego wieszcza epoki Romantyzmu. Miło zaskoczyło mnie, że "Gigant" z Menlo Parku, jak nazywa Google'a portal finansowy Money.pl uczcił tę bardzo polską przecież rocznicę umieszczając wizerunek poety jako Google Doodle. Wyznać muszę, że mam bardzo osobisty stosunek do Juliusza - nie tylko z tego powodu, że mieszkając na Żoliborzu ulicę jego imienia przemierzam co najmniej raz dziennie - przy niej znajduje się postpeerelowski dom handlowy Merkury, co najmniej trzy dobre piekarnie oraz urocza knajpka Tere Fere, gdzie chętnie pochłaniam naleśniki, gdyż nie lubię ich smażyć sama. Słowackiego przerabiałam siłą rzeczy dwukrotnie w liceum, gdy "oblano" mnie oficjalnie z matmy, a nieoficjalnie za to, że moja matka sprawowała funkcję wiceprzewodniczącej Solidarności w jednym z ministerstw. Był rok 1982 czyli wojna polsko-jaruzelska w rozkwicie. Nota bene obniżono mi wówczas stopnie ze wszystkich przedmiotów łącznie z polskim i po raz pierwszy na cenzurce z języka ojczystego miałam trójkę zamiast piątki. To właśnie Słowacki mi wówczas pomógł - przeczytałam wszystkie jego dzieła z zasobnej, domowej biblioteki, liczącej kilka tysięcy tomów - u mnie w domu na lekturze spędzało się zawsze długie godziny. Doznawałam niemal mistycznych uniesień zagłębiając się w "Króla Ducha". Poznanie ks.Jerzego Popiełuszki też pomogło rozsmakować się w utworach romantyków - skupionej wokół niego młodziezy wyznaczył bowiem sprytne z punktu widzenia edukacyjnego zadanie - wybór poezji na Msze św. za Ojczyznę, odbywające się w ostatnie niedziele miesiąca. Słowacki zawsze pozostanie dla mnie niedościgłym mistrzem Słowa, którego wartość, brzmienie i właśnie, smak tak się obecnie zdeprecjonowały.
0 komentarze