Od przędzalni do hotelu. Łódzki andel's fetuje 5. urodziny w wielkim stylu

02:43


Akrobatyczne pokazy z nutką liryki, kompozycje z wędzonych ryb imitujące obrazy, drewniane skrzynki i beczki w roli dekoracji - bez wątpienia impreza z okazji 5-lecia działalności łódzkiego hotelu andel's została zorganizowana z pomysłem.


Co ważne, nie było żadnych wulgarności i kiczu. Wyparła je sztuka na wysokim poziomie.


Ale chyba nie mogłam się dziwić, skoro już andel's jest sztuką samą w sobie.


Pomysłodawców przeobrażenia starej, sypiącej się przędzalni na luksusowy hotel Marek Cieślak, pierwszy wiceprezydent miasta Łodzi trafnie określił mianem "szaleńców Bożych". Bo jak inaczej? A jednak Warimpeksowi, jednej z największych w Europie inwestycyjno-deweloperskiej firmie z Wiednia zaprawionej w bojach na rynku inwestycji hotelarskiej udało się zrealizować to wyzwanie. Rzekłabym koncertowo, choć rzadko kiedy na tych łamach sypię pochwałami (w dalszej części będzie też trochę uszczypliwości). Jestem przekonana, że poza niezbędnym doświadczeniem "zagrała" osobista pasja. Jeden wizjoner, Fritz Jurkowitsch, szef Warimpeksu - doskonale zrozumiał innego wizjonera, Izraela Poznańskiego, przemysłowca, który znalazł tu swoją Ziemię obiecaną i stworzył imperium, stając się jednym z trzech królów bawełny w Łodzi II poł. XIX w. Dziś to imperium jako zrewitalizowana Manufaktura służy miastu jako gigantyczne centrum rozrywkowo- przemysłowe. A jego część stanowi właśnie andel's, hotel, gdzie z całym szacunkiem dla przeszłości i historii zabytkowe wnętrza zrewitalizowano. Pięciolecie działalności było dobrym pretekstem do ich obejrzenia. Miałam tę możliwość, ponieważ zostałam „oddelegowana” przez mojego szefa, Filipa z Rzeczpospolitej, aby wziąć udział w uroczystym jublu. - Staramy się być wyjątkowi, bo budynek jest wyjątkowy, a w jego wnętrzach można zaaranżować w zależności od potrzeb klienta zarówno wybieg dla modelek jak i klub samby czy klatkę lodową – mówiła mi Anna Olszyńska, dyrektor hotelu, dowcipnie określająca się mianem jego „prezydenta”.I rzeczywiście hotel zachwyca nie tylko kapitalnymi rozwiązaniami architektonicznymi, które idealnie współgrają se starymi murami, ale wysokim gatunkiem materiałów, jakie zostały wykorzystane. Zarówno przy remoncie, jak i w wystroju wnętrz. Po pięciu latach nie widać śladu zużycia na meblach czy wykładzinach, co można by zarzucić niejednemu, stołecznemu, wysoko skategoryzowanemu obiektowi. Organizacja przestrzeni w pokojach jest w najmniejszym szczególe przemyślana – gość nie wpada na meble i nie potyka się o własne bagaże, które może wygodnie umieścić tak, aby móc z nich w każdej chwili korzystać (odpowiednie, otwarte nisze w szafach). Bardzo ważne jest też, że można uchylić okna, bo nie każdy toleruje klimatyzację. Ogromnym plusem obiektu jest też to, że dzięki grubym ścianom, ale i zapewne wprowadzonym tu rozwiązaniom projektowym, w pokojach nie słychać hałaśliwej muzyki z imprez organizowanych na terenie obiektu. A bufet śniadaniowy w restauracji Delight zasługuje na 6+ - menu zadowoli klienta na nawet najbardziej wyszukanej diecie, produkty pyszne i świeże, serwis i sztućce najwyższej jakości, a sposób podania wręcz modelowy. Poza tym, a może przede wszystkim gości zewsząd otacza sztuka nowoczesna - nota bene prywatna pasja prezesa Jurkowitscha. Obrazy, grafiki, rzeźby jak Tuwima przy wejściu do wind na parterze, mural w Oskar's barze tworzą prawdziwą galerię w korytarzach i pokojach, składającą się ze 130 dzieł sztuki polskich artystów.

 Nie do końca perfekcyjnie działa natomiast „czynnik ludzki” czyli obsługa za co odpowiada już prowadząca go firma Vienna International Hotelmanagement AG i szefostwo na miejscu. W pokojach dwuosobowych brakowało w łazienkach mydeł i herbaty – były „wydzielone” na jedną osobę. Gdy zgłosiłam to w recepcji powiedziano, że jedno mydło na dwie osoby to w hotelu standard! Całą naszą grupę dziennikarską wylogowano też z pokoi pół godziny przed czasem, więc nie mogliśmy się dostać do środka i trzeba było na nowo ładować karty, co naturalnie na chwilę przed podróżą było nieco stresujące. W spa o 8 rano czyli w chwili otwarcia basenu nie było ani obsługi ani ręczników (nota bene płaszcze kąpielowe, jak się dowiedziałam „przysługują” tylko apartamentom, ale można je dostać na życzenie – ja zgłosiłam taką potrzebę, ale doczekałam się na niego po godzinie zamiast obiecanym „już”). Pracownicy recepcji zresztą niejednokrotnie gubili się informacyjnie – nie wiedzieli, gdzie nasza grupa ma lunch, podawali inne jego pory. Być może należy to złożyć na karb stresu spowodowanego organizacją 5-lecia, jednak pracownicy hotelu tak bardzo „gwiazdkowego” powinni być bardziej „zorganizowani” i świadomi potrzeb klienta. Wracając jednak do plusów – kapiel w basenie, który znajduje się na najwyższym piętrze hotelu, w całkowicie przeszklonej przestrzeni dawnego zbiornika przecipożarowego, wynagrodził mi sporo wcześniejszych niedogodności.

Pływając mogłam podziwiać przez szyby panoramę miasta, które niejedno ma imię. O czym już wkrótce.Polecam też mój artykuł na portalu Turystyka.rp.pl Rzeczpospolitej http://www.rp.pl/artykul/705174,1139213-Lodzki-andel-s-swietuje-pieciolecie.html




 

Zobacz również:

0 komentarze