Anna Romana opowiada: Błękitne morze włoskiej Riwiery

10:40

Oto znów cofam się o ponad 60 lat. Jeszcze mnie wtedy nie było na świecie. Nie byłam nawet w planach. Żył natomiast ktoś, kogo nie miałam szansy poznać, a kogo imie noszę i staram się być jego godna. Przeżyć życie, które tej osobie nie było dane. Tamto życie urwało się zbyt szybko. O kim piszę - o Cioci Ani, starszej siostrze mojej Mamy. Zginęła w wieku 26 lat. Z okna Polskiej Akademii Nauk w Warszawie wypchnęły ją zdradzeckie ręce służb specjalnych. Nie chciała pójść na współpracę, donosić - zapłaciła najwyższą cenę. Po latach Mama znalazła jej piękne, włoskie opowiadania. Publikuję je na tym blogu po kolei, aby dać jej głos, aby żyła w tych wszystkich słowach i zdaniach. Oto Ani wspomnienia z włoskiej Riwiery.
Poprzez żaluzje promyk słońca wciskał się pod powieki. Obudziłam się sama w dużym pokoju genueńskiego hotelu. Obok puste łóżka, ciao`, Manuela i Maria Teresa „wybyły” do Hiszpanii, aby spędzić urlop na Majorce. Zadźwięczał telefon. Na dole czekał Lovi. Po śniadaniu snucie się wąskimi uliczkami wśród zapachu sztokfiszy i makreli. W południe start. Auto jest odkryte, wiatr świszcze w uszach. Oblizuję wargi, usta są słone. Morski wiatr. Wśród palm nikną pod błękitną kopułą nieba białe budynki nowoczesnej Genui. Autostrada biegnie wzdłuż morza. Na plaży czarno od spieczonych ludzkich postaci. Tłumimy w sobie chęć wypluskania się w ożywczych falach morskich. Słońce toczy się po niebie rozżarzoną kulą. Santa Margherita. Śliczne wille w ogródkach, na molo lokal przy lokalu. Kołyszą się przycumowane przy brzegu turystyczne stateczki i rybackie łodzie. Przy stolikach tłum zagraniczników, przeważają ascetyczne typy szwedzkich bankierów, lub płowowłose , mocno przypudrowane Norweżki. Jem makaron, jako najpewniejszą potrawę, Lovi smakowicie rozkoszuje się bukietem z rozgwiazd, mięczaków, ostryg – frutti di mare. Owoce, mała czarna. Leniwie wstajemy od stolika, kartka do Manueli znika w czerwonej skrzynce. Ruszamy dalej. Popielaty Fiat jest zgrzany, zakurzony, lecz dzielnie pruje naprzód. Szeroka wstęga autostrady. Malownicze kolorowe domki, na słupkach kaktusy. Kołyszą się lekko na wietrze palmy. Błękitne fale z lekką pianą na wierzchu liżą złoty, miałki piasek plaży. Ta fantastyczna niebieskość każe zamilknąć, zapomnieć o wszystkim. Auto samo, bezszelestnie jedzie na południe. Siedzimy zapatrzeni w dal, zasłuchani w płynące z radia dźwięki muzyki. Gershwin.
Małe domki przemieniają się w nowoczesne wille skąpane promieniami zachodzącego słońca. Plaża huczy gwarem ludzkich śmiechów i melodiami płynącymi z głośników. Mijamy piniowy lasek. Autostrada zmienia oblicze – piękna nowoczesna ulica.
Viareggio. Ileż wspomnień z dzieciństwa. Hotel Esplanada ginie wśród liści olbrzymich palm. Na małych rowerkach gonią się dwaj psotnicy, pewnie wnuki czarownicy co to z kotem na ramieniu jeździła w stronę Pinety, a na murku przycupnęłam ja w pasiastej piżamce, kręcę w palcach złote warkoczyki i szepczę: Mamusiu, patrz Baba Jaga. Nie ma Mamusi, nie ma Baby Jagi, nie ma warkoczyków. Zupełnie dorosła wysiadam z auta i idę z młodym człowiekiem do modnego lokalu na kolację. Z płyt płynie melodia Only You. Kiedy opuszczamy Viareggio jest już ciemny wieczór. Nie, wcale nie ciemny. Setki luksusowych pensjonatów zachęcają turystów tysiącem żarzących się świateł, kolorowymi reklamami i melodiami najnowszych przeboji. W drzwiach modnego, amerykańskiego nocnego lokalu nikną pseudo Bardotki, Lollobrigidy i Mansfieldki. Szeleszczą sztywne halki. Neony ciepłymi blaskami przesuwają się po opalonych dekoltach. Przy nich pochylone ciemne szczotki czupryn młodych chłopców i wytworne łysiny starszych panów. Zaczyna się nocne życie. Ostatnie światła barwnej miejscowości, fontanna migoce tysiącami kropelek a tabliczka wskazuje kierunek – Piza.
Na niebie pokazują się pierwsze gwiazdy. Mijamy ciemne domki przedmieścia i … zdumienie przeradza się w zachwyt. W blasku księżyca słynna krzywa wieża wygląda jak wspaniała dekoracja teatralna. Nie wiem dlaczego zaraz jakieś reminiscencje z Szekspira. Czyżby tu miał wkroczyć król Lear ? A może u drzwi baptysterium Hamlet oczekuje na ducha ojca na tle trzynastowiecznej katedry? Obchodzę wieżę ze wszystkich stron - uważaj zaraz się zawali – śmieje się Lovi. Jedziemy na lody do pobliskiej gelaterii, z oddali jeszcze raz oglądam się na wspaniałe dzieło Taddeo Pisano.
Wśród nocy zatrzymujemy się w słynnym kurorcie Bagni di Lucca. Wśród róż i magnolii wchodzimy na taras niedużej willi. Wszyscy zajmują się mną serdecznie. Po chwili wykąpana i najedzona siedzę na miękkim fotelu przytulnego saloniku. Panuje nastrój pełen niefrasobliwości. Przy stoliku cztery osoby grają w karty – brydż. Siedzący na podłodze amerykański archeolog rzuca gumowe kostki buldogowi, którego promienny pysk pasuje do wdzięcznego miana Gioia. Urocza siwowłosa pani otulona szalem, matka Loviego, namawia mnie na nocleg, lecz jutro musimy być w Rzymie. Po krótkim odpoczynku ruszmy w dalszą drogę. Oczy kleją się coraz bardziej. Znów autostrada biegnie wzdłuż morza. W granatowej toni przegląda się cały gwiazdozbiór, fale złowieszczo uderzają o brzeg. Co chwila unoszę opadającą głowę, ach, spać, spać. Szary brzask wita nas blaskiem wschodzącego słońca nad Lido di Ostia. Siamo venuti. Ecco Roma. W pół godziny później lokaj Sabino wprowadził mnie do domu. Zasypiam i śni mi się błękitne morze włoskiej Riviery.
Więcej opowiadań Cioci Ani w zakładce: Anna Romana opowiada

Zobacz również:

2 komentarze