Pomarańcze z Hradec Kralove

11:03



Tak się złożyło, że sierpień 1980 roku spędzałyśmy z Mamą na wczasach w Czechosłowacji. Pod Hradec Králové. Ośrodek był siermiężny, podobnie jak cały ówczesny ustrój. W pokojach sąsiadowały ze sobą rodziny polskie i gospodarzy. Dzieliliśmy stołówkę i pokój TV. Początkowo zgodnie, dopóki, pocztą pantoflową nie dotarły do nas, a ściślej naszych rodziców wieści o strajkach na Wybrzeżu. Byłam za mała, aby interesowała mnie szczególnie polityka, choć od małego, ze względu na specyficzne dzieje rodziny, pewne rzeczy kojarzyłam bardziej niż rówieśnicy. Podczas, gdy emocje nad Bałtykiem rosły, na naszym, wakacyjnym „froncie” też zawrzało. Otóż dorośli zaczęli prowadzić ze sobą wojnę podjazdową o telewizor. Chodziło o to, aby wieczorem móc obejrzeć „swój” dziennik. I choć wiele się z niego dowiedzieć nie można było, bo z ekranu wylewała się propaganda, to jednak Polak, wprawiony już dekadami PRL-u, nauczył się czytać między wierszami. W tym celu wysyłano nas, dzieci na zwiady – naszym zadaniem było zajęcie strategicznych pozycji pod stołami w stołówce i obserwowanie, czy „Pepiki” nie idą – pokój telewizyjny znajdował się bowiem tuż obok. W tym czasie panowie przestrajali aparat, aby wykluczyć Czechów z wieczornej rozrywki. Z kolei ci ostatni, gdy znikaliśmy z perspektywy, wyczyniali podobne manipulacje z telewizorem, aby móc obejrzeć swój program. Wszystko jednak odbywało się kulturalnie, poza słowami, bez żadnych rękoczynów. W tym też czasie wybrałyśmy się z Mamą do Hradec Králové, aby zwiedzić to piękne, zabytkowe miasto, założone 1000 lat wcześniej na szlaku handlowym łączącym Pragę z Krakowem. Gdzieś w okolicach katedry natrafiłyśmy na „ogonek” kolejkujących po pomarańcze, towar wtedy w Polsce deficytowy. Stanęłyśmy na jego końcu i niebawem dotarłyśmy do lady. Widząc, że ekspedientka ładuje do torebki zielone owoce, Mama zaprotestowała. I wtedy wybuchła awantura, która o mało co nie skończyła się rękoczynem. – Pomarańczy Wam się zachciało! – krzyczały podenerwowane Czeszki, napierając na nas groźnie. – Wracajcie do siebie, do tych Waszych strajków! Już dosyć Was mieliśmy w 68. roku!
Mama była przerażona i szybko wyprowadziła mnie ze sklepu. Ja nie mniej od niej. Gdy wróciłyśmy do ośrodka i opowiedziała o całym zajściu znajomym, wzruszyli tylko ramionami:’ Nie ma co się dziwić takiej reakcji! Przecież wtedy, w sierpniu 68. roku nasze wojska pacyfikowały Praską Wiosnę!’. Ta próba stworzenia socjalizmu z „ludzką twarzą”, z hasłami wolności słowa wypisanymi na sztandarach została rozjechana gąsiennicami czołgów 300, a następnie 800 tysięcy Wojsk Układu Warszawskiego, a polska 2. Armia pod wodzą generała Floriana Siwickiego operowała właśnie północno-wschodnich Czechach, w rejonie Mladá Boleslav -Pardubice-Hradec Králové, gdzie mieścił się zresztą sztab.
I znów mamy sierpień, zbliża się kolejna rocznica podpisania słynnych Porozumień. A ja cieszę się z upływu czasu i z tego, że pozwala on zasklepić jątrzące się rany.  Nie lubiliśmy się kiedyś specjalnie z Czechami, bo na przeszkodzie stały nam konflikty o Śląsk Cieszyński, Orawę, Spisz, Zaolzie i jeszcze wiele, wiele innych. Wzajemne animozje  podsycała bez przerwy umiejętnie, sterowana przez Kreml władza, abyśmy się przypadkiem zbyt nie zbliżyli, nie połączyli sił, nie obalili ustroju. Cieszę się, że dzięki Mamie nigdy nie dałam się wciągnąć w żadną spiralę nienawiści, że nikt obcy nie mógł mną manipulować. Dlatego też do Czechów nigdy nie żywiłam żadnych uprzedzeń. Jestem zakochana w Pradze, której nie dali zburzyć tak jak my Warszawy. Pamiętam z dawnych czasów ich pyszną garmażerię – te wysublimowane kanapki z szynką i sałatą na Placu Wacława, o których my mogliśmy tylko pomarzyć. Przepadam Hrabalem i Svěrákiem. Zazdroszczę śp. Havla.
I tak sobie myślę – fajnie, że mamy Czechów „za miedzą”. Tak innych, a jednocześnie niekiedy tak do nas podobnych. (fot. Lubomír Čech, Czechtourism)

Zobacz również:

0 komentarze