Zapachy Żoliborza

00:09

Mieszkam na „pięknym brzegu”. Tak zgodnie z miejscową legendą miała nazwać późniejszą dzielnicę stolicy sama królowa Marysieńka, gdy podczas jednego ze swoich rejsów Wisłą w okolicach Warszawy wykrzyknęła zachwycona:  jolie bord! W spolszczonej wersji – Żoliborz. Choć od dwudziestolecia międzywojennego minęło już tyle dziesiątków lat, tutaj jakby czas się zatrzymał. Dwa, a właściwie trzy główne place, jeśli oprócz Inwalidów i Wilsona wliczymy jeszcze Grunwaldzki, odchodzące od nich promieniście główne, szerokie ulice. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku, Żoliborz doczekał się bardzo ambitnych, spójnych planów rozbudowy czy raczej budowy, bo wówczas dzielnica praktycznie powstała na nowo. Konstruktywizm, funkcjonalizm, szklane domy, wille-dworki.

Ale i małe mieszkanka dla ludzi wszystkich stanów, jasne, ustawne, zaopatrzone w „wygody”. W jednym z nich teraz mieszkam i chwalę autora projektu, ponieważ w niewielkiej stosunkowo przestrzeni mieści się wszystko, co trzeba. I ta kuchnia z dwoma oknami – po prostu bajka! Za nimi zaś kołyszące się na wietrze korony drzew, latem wpuszczające umiarkowaną ilość światła. Rankiem świergot ptaków. Cisza i spokój. Nieopodal Aleja Wojska Polskiego, kilometrowa, przecięta szerokim na cztery szpalery drzew pasem zieleni z szeregiem ławek.

To na jednej z nich, przez wiele lat, od wiosny do jesieni, widywałam niemal codziennie nobliwą parę. „Bardzo starzy oboje”, on o lasce, ona z balkonikiem. Nie wiem, kiedy zaczęłam im mówić dzień dobry. Pan odpowiadał od razu, pani – z lekkim zastanowieniem. Nie poznawała mnie. Nigdy, choć tak często się spotykaliśmy. Alzheimer? Wyobrażałam ją sobie jako młodą, piękną dziewczynę, sanitariuszkę w Powstaniu Warszawskim – wiele moich sąsiadek, dziś starszych pań 1 sierpnia 1944 roku założyło opaski i ruszyło w bój by „za każdy uśmiech Twój, stolico oddać krew”. Jej mąż być może walczył na barykadach? I jakimś cudem przetrwali wojenną, a potem stalinowską nawałnicę – nie tak jak Witold Pilecki, organizator ruchu oporu w Auschwitz, zamordowany przez komunistów, który był moim sąsiadem – przed jego tablicą na jednym z domów w Alei Wojska Polskiego regularnie zapalam lamkę.

A potem z moim psem Fabiem ruszam na spacer po nastrojowych uliczkach Żoliborza Dziennikarskiego, Oficerskiego i Starego.

Na Kaniowskiej mieszkał generał Józef Haller, na Śmiałej – pułkownik Stefan Rowecki, przy Hauke-Bosaka podpukownik Stanisław Sosabowski, w Alei Wojska Polskiego – pułkownik Artur Oppman czyli Or-Ot. Dziś jedna z uliczek odchodzących od tej alei nosi imię tego młodopolskiego poety, bardziej znanego jako bajkopisarza. Żoliborz jako swoje locum amoenum wybrali  autor „Jeziora Bodeńskiego” Stanisław Dygat z najseksowniejszą polską aktorką Kaliną Jedrusik, artystka-fotografik Zofia Nasierowska z reżyserem Januszem Majewskim, ale i Wojciech Komeda-Trzciński, którego Kołysanka z „Dziecka Rosemary”, reżyser Andrzej Wajda, pisarz Jarosław Abramow Newerly. I wielu innych twórców i artystów. Ale nic nie trwa wiecznie. W ubiegłym roku zniknęła z ławki „moja” para staruszków siwych jak gołąbeczki. Odeszła też większość artystycznych elit. Wolne place już znacznie wcześniej zaczęły wypełniać nowoczesne „plomby”, nijak mające się do tradycyjnej zabudowy, a i stare wille coraz częściej wykupywać zaczęli przyjezdni. Nieliczni, w wielu przypadkach zmuszeni faktem, że mają do czynienia z zabytkiem, tylko poddali fasady liftingowi. Znaczna część jednak zaczęła te piękne, stare domy przebudowywać jak komu w duszy grało: tu ktoś wstawił element pseudo art nouveau, gdzie indziej wyrżnął okno na pół pietra, wyburzył ścianę, zlikwidował wieżyczkę, dodał balkon.
Cóż, ma się tę fantazję w końcu, prawda? A po co komu taka stara, niemodna chałupa, skoro można „se” nowoczesną „walnąć”? W międzyczasie ktoś wpadł na olśniewający pomysł Żoliborza przemysłowego – 70 tysięcy mieszkań w apartamentowcach budowanych za wiaduktem. Budowane byle jak, z wielkiej płyty, sprzedawane są za „wyjątkowo niską cenę”. Brzydkie bloki otaczają pozostałości „zielonego Żoliborza”, bo gros starych drzew wycięto pod budowę – teraz, wraz z nowymi domami rosnąć mają i nowe drzewka. Na razie rachityczne. Naturalnie nowemu osiedlu potrzeba była kanalizacja, przeryto zatem Aleję Wojska i wpuszczono w nią nowe rury. Nie na długo, bo okazało, się, że ktoś gdzieś pomylił się w obliczeniach i ich przepustowość „nijak się ma” – cytując jednego z moich ulubionych wykładowców na polonistyce – do rzeczywistości. Efekt – rury ciągle eksplodują, a fetor, jaki dobywa się ze studzienek kanalizacyjnych jest koszmarny. Właśnie na ten weekend rozkopano nam po raz kolejny pół alei i odkryte wykopy zostawiono, bo fajrant.
Fala smrodu nie do wytrzymania rozlała się na okoliczne ulice i wdarła się do mieszkań. Akurat na powitanie tych, którzy wrócili z wakacji na swój piękny, zielony Żoliborz.

Zobacz również:

2 komentarze