Gietrzwałd jak z obrazka i nie sielankowo na peryferiach

10:30


Bez samochodu dotrzeć tu z Warszawy nie jest łatwo. Pociągiem dojedziemy do Ostródy lub Olsztyna. Z tych dwóch miast kursują busy. Przyjeżdżają na przystanek o czasie, ale... nie zawsze będą w stanie zabrać wszystkich chętnych, bo liczba miejsc, jak to w busie, ograniczona. Natomiast same pojazdy czyste i prowadzone bezpieczną ręką kierowców. Ja przećwiczyłam podróż w drugą stronę, czyli z Gietrzwałdu do Ostródy. W planie miałam co prawda Olsztyn, ale właśnie nie udało mi się wsiąść - matka z dzieckiem zajęła ostatnie, wolne miejsce. Postawiłam więc na Ostródę, ale o niej w następnym wpisie.


Do Gietrzwałdu dojechałam natomiast... autostopem. Podróż za jeden uśmiech, bo driver tylko machnął mi ręką na pożegnanie. Wysiadłam zaraz za tablicą tej wsi w warmińsko-mazurskim z wielowiekową historią w tle. Była lokowana w roku Pańskim 1352 na 70 łanach przez kapitułę warmińską, a jej nazwa pochodzi od pierwszego sołtysa, niejakiego Dietricha - w niemieckiej wersji Dietrichwalde, z biegiem czasu spolszczona na Gietrzwałd.
Wysiadłam zatem i wpadłam w zachwyt, bo ceglane, w większości poniemieckie domki ciągnące się drogą odchodzącą od szosy krajowej nr 16 łączącej Olsztyn z Ostródą, otaczały wianuszki ogródków. Zza siatek i sztachet wychylały się krzewy i główki kwiatów - niestety słaba jestem w zakresie ich nazewnictwa. Na zielonych murawach stały ławeczki. Na ceglanych parapetach - też doniczki, głównie z czerwonymi pelargoniami. Okienka szczelnie otulone koronkowymi firankami.


W pewnym momencie natknęłam się na Izbę Muzealną położoną na pokrytej soczystą zielenią łączce, nad ukwieconym potoczkiem. Istny landszafcik. Niestety muzeum było na kłódkę zawarte. A szkoda.


Centrum miasteczka - już z otynkowanymi domkami w słonecznych kolorach lśniło czystością:


Kierowałam się na wieżę kościoła - moim calem było naturalnie tutejsze, słynące cudami Sanktuarium. Polskie Lourdes, bo i tutaj, 19 lat po wydarzeniach we Francji dwóm dziewczynkom ukazała się Matka Boska. I przemówiła do nich po... polsku.


 To było bardzo istotne w dobie germanizacji - ten skrawek polskiej ziemi znajdował się wówczas pod zaborem pruskim.Podczas wielu rozmów, które obie dziewczynki - trzynastoletnia Justyna Szafryńska i o rok młodsza Barbara Samulowska prowadziły z "Jasną Panią" padło wiele ważnych pytań i odpowiedzi. Matka Boska uwarunkowała przyszłe wyzwolenie polskiego Kościoła i kraju od modlitwy, zwłaszcza różańcowej, jaką odtąd wszyscy mieli odmawiać. Tak się stało, a proroctwo Matki Boskiej zostało wypełnione. Do dziś Sanktuarium w Gietrzwałdzie odwiedzają dziennie tysiące pątników. Bo, co istotne, to są jedyne w Polsce objawienia Matki Boskiej uznane oficjalnie przez Kościół. Ich historię opowiadają ze swadą tutejsi księża Kanonicy Regularni, sadzając grupy pod figurą Matki Boskiej Gietrzwałdzkiej, wyrzeźbionej zgodnie z opisem przedstawionym przez dziewczynki. Narracja jest tak poprowadzona, że trudno przejść obojętnie - księża włączają do rozmowy obecnych, żartują, zabawiają dzieci. Bo przecież Matka Boska de facto rozmawiała właśnie z nimi! Z najmłodszymi. I w Lourdes i w Gietrzwałdzie. Atmosfera sacrum rządzi w samym sanktuarium gdzie ołtarzu błyszczy złotem wizerunek Matki Boskiej Gietrzwałdzkiej, subtelnej niczym madonny z włoskich obrazów.
W okolicy znajduje się źródełko z wodą poświęconą przez Matkę Boską - w dwóch sklepikach z dewocjonaliami można nabyć specjalne, plastikowe buteleczki i zabrać ze sobą.


 Woda słynie ze swojej uzdrowicielskiej mocy. 


Na górującym za sanktuarium wzgórzu rozpięte są Stacje Drogi Krzyżowej, a za nimi ściana lasu. Niektóre z tych rzeźb są niezwykle sugestywne:


Na mnie jednak największe wrażenie zrobił Pomnik Dziecka utraconego poprzedzający łańcuch stacji, dłuta Alfreda Kotkowskiego - rzeźbiarz ten chyba jest też autorem Drogi Krzyżowej, ale pewności nie mam:


Na obiad trafiłam w miejsce znakomite - do znajdującej się dokładnie na przeciwko Sanktuarium, Karczmy Warmińskiej.



 I rzeczywiście była to karczma jak się patrzy, zdobiona warmińskimi wzorami i malunkami, z kartą dań nie tylko wyliczającą serwowane specjały, ale opowiadającą przy okazji historię Gietrzwałdu (pyszny pomysł na promocję turystyczną).


Jedzenie zaserwowano mi szybko i było palce lizać:


Natomiast nocleg w przydrożnej Sielance okazał się zupełnie niesielankowy, choć jest to lokal rekomendowany na forach (kto wypisuje takie bzdury!). Po pierwsze dojść do niego na piechotę z Gietrzwałdu się... nie da! Dlaczego? Bo oddziela go od niego pasmo drogi krajowej 16, którym w obie strony pędzą samochody. Trzeba przebiegać modląc się, aby nie rozjechały! Pokój dostałam tak obskurny, z odrapanymi meblami, łazienką z obtłuczonymi kaflami w kolorach żółci i granatu ze złotym (!) lustrem i zapchaną, brudną kabiną prysznicową chyba z czasów późnego PRL. Dramat! Cena za dwójkę - 145 zł - rozbój na prostej drodze.
A w ogrodzie dokonałam jeszcze jednego odkrycia - Mini Zoo ze zwierzakami trzymanymi w tak skandalicznych warunkach, że to woła o pomstę do nieba. Wśród obierków, starych wiader, połamanych miednic walają się fragmenty siatki, w jakiej trzymane są ziemniaki - jeśli taki osiołek ją skonsumuje, to przeniesie się w męczarniach na niebieskie pastwiska:





Zobacz również:

0 komentarze