Szaryński Kanion na deser

19:02


Z Ałmaty samochodem jedzie się tu około trzech godzin. Najpierw wskakuje się na fragment autostrady Western China-Western Europe. To bodaj największe, interkontynentalne i międzypaństwowe przedsięwzięcie liczące 8445 km, z czego 2233 km przebiega przez Kazachstan. Bank Światowy wyasygnował na nie ponad 2 mld, choć cała inwestycja, do której dorzucają się też banki azjatyckie krajów uczestniczących w projekcie i Islamski Bank Rozwoju. Cała trasa przebiega przez następujące miasta: Sanktpetersburg, Niżny Nowgorod, Kazań, Orenburg, Aktobe, Kyzyl-Orda, Szymkent, Taraz, Kordai, Ałmaty, Khorgos, Urumgi, Lanzhou, Changzhou z metą w Lianyuangang.
Dwupasmówka jest porządnie utrzymana na kazachskich odcinkach, co przetestowałam również wcześniej, jadąc do Turkiestanu. W pewnym momencie jednak coraz bardziej zauważalny jest brak jakiejkolwiek infrastruktury: stacji benzynowych, przydrożnych barów, o toaletach nie wspominając.
Drogi lokalne są już pełne dziur i wybojów, więc poruszając się busem czułam się jak na off-roadzie, ale ma to swój urok, gdy za oknami migają niekończące się połacie stepu. Nie jest on jednolity, raz bardziej kamienisty, pożółkły, bo spalony słońcem, niekiedy bardziej zielony. Wpatrywanie się w niego wciąga i fascynuje tą ogromną przestrzenią niezagospodarowaną przez człowieka. Na horyzoncie miga masyw Tienszanu, potężny, dziki, groźny, ale i malowniczy ze szczytami pokrytymi śniegiem. Im bliżej kanionu, tym bardziej step i półpustynie ustępują miejsca wyższym wzniesieniom.


Wreszcie, we wczesnopopołudniowej spiekocie docieramy do celu. Drogę do kanionu zagradza szlaban - obok niego domeczek-budka i prowizoryczny parking. Stąd podjedziemy jeszcze kawałek niemal do samego kanionu jawiącego się niczym gigantyczne, zygzakowate pękniecie w ziemi. Nasz busik parkuje niemal na krawędzi - serce podchodzi mi do gardła, ale kierowca jest pewien swoich umiejętności, parkuje pewnie na chrupiącym pod kołami żwirze.
Cały kanion ciągnie się aż 90 km, ale my zobaczymy tylko jego malutką, ponoć najciekawszą część - dwukilometrową Dolinę Zamków, często porównywaną z Wielkim Kanionem Rzeki Kolorado.


W naszej grupie był Amerykanin, więc zapytaliśmy się go o zdanie: - O nie, zupełnie nie ma porównania - orzekł John kategorycznie tylko na podstawie zdjęć w albumie, jaki nam wcześniej wręczono i na wycieczkę nie pojechał. Miałam takie wrażenie, że w jego wyobrażeniu tylko Ameryka może się poszczycić wszystkim, co najpiękniejsze, również przyrodniczo. Bywa.
Ja za wielką wodą byłam jedynie w Waszyngtonie - dla mnie zupełnie europejskim, pełnym zieleni, eleganckim w części rezydencjalnej i City, miastem. I nie wybieram się tam dopóki nie zniosą wiz. Mam jakąś głęboką niechęć do płaszczenia się przed urzędnikami, wyniesioną z czasów komuny, gdy za każdym razem jadąc za zachodnią granicę trzeba było się powdzięczyć, aby taki dokument otrzymać. Basta!


Mnie Kanion Szaryński oczarował formacjami skalnymi, pozwalającymi na grę wyobraźni, zmieniającą się wraz z upływem czasu kolorystyką na otaczających mnie ścianach, szumem bystro płynącej, górskiej rzeki Szaryn, od której kanion bierze nazwę, skupiskiem jurt na końcu trasy, w których za 100 dolarów dziennie może przenocować pod jednym dachem do ośmiu osób.


Białe, zdobione delikatnym motywem namioty pięknie wpisywały się w otaczający je krajobraz.


Oferowane na miejscu szaszłyki z grilla: do wybory z kurczaka lub barana, były wprost palce lizać - cena 1000 tenge (10 zł)  za szpadkę nie wydała mi się wygórowana. Natomiast toalety wołają o pomstę do nieba - to po prostu cuchnące wyjątkowo odrażająco w spiekocie, sławojki czyli obudowane dziury w ziemi. Z tym trzeba by coś zrobić, bo gros turystów załatwia swoje potrzeby w okolicy, na tzw, "łonie przyrody".


Już w drodze powrotnej przez kanion zachwyciła mnie CISZA rozcinana jedynie podmuchami wiatru, który neutralizował nieco wyjątkowo silny wczoraj upał - opaliłam sobie dekolt przez bluzkę!
Teraz siedzę sobie w szlafroku, w przepastnym łożu hotelu Holiday Inn w Ałmaty i liczę godziny do odlotu. O 16.20 z tutejszego lotniska zabierze mnie Airbus do Moskwy, a stamtąd pofrunę Embraerem do Warszawy. Żegnaj Kazachstanie, absolutnie mnie uwiodłeś.


Zobacz również:

1 komentarze