Wenecja na bombie i Lufa po raz drugi

12:59


Do Wenecji tym razem nie dotarłam. Mimo najszczerszych chęci, czyli załatwienia sobie powrotnego biletu z lotniska Venezia Marco Polo. Sądziłam, że wyruszając rankiem autobusem z Lignano Pineta dojadę spokojnie do celu przed południem, zostawię bagaże w przechowalni i choć przepłynę się vaporetto po Canale Grande, aby zerknąć na ukochaną Bazylikę San Giorgio Maggiore. Nie zawiódł mnie jednak transport publiczny, zaskakująco tani (za jedyne 5,90 euro - przejazd dla backpackersa!) i punktualny, bo autokar przyjechał na miejsce co do minuty. To ja w ostatnim momencie postanowiłam pozostać do południa w hotelu, aby pożegnać się jeszcze z morzem. Czyżbym podświadomie zbierała siły na zapas? Czekało mnie bowiem według wstępnych obliczeń 12 bitych godzin podróży do Polski: trzy w autobusie, trzy kolejne na lotnisku, a potem dwa rejsy z przesiadką we Frankfurcie. W rzeczywistości zamiast jednak stanąć na progu domu po 23, zrobiłam to dopiero 11 godzin później. A wszystko z powodu małego, głupiego pakunku, który ktoś porzucił czy zapomniał na weneckim lotnisku. Już miałam wchodzić do samolotu - przy bramce z napisem Francoforte zapalił się właśnie napis "boarding". Wraz z tłumem innych pasażerów zajęłam miejsce w kolejce - zaraz obok nas uformował się drugi, dłuższy "ogonek" lecących do Neapolu. I... nic. Szklane drzwi prowadzące do rękawów pozostały zamknięte. Tymczasem zauważyłam, że hala zapełnia się znaczną liczbą policjantów, którzy dyskretnie acz w nieco chaotyczny sposób opróżniają jego znaczną część, nakazując zamknięcie kilku butików i baru kawowego. Właśnie ten brak koordynacji działań pomiędzy poszczególnymi mundurowymi mnie zaciekawił. Miałam wrażenie, że chcą coś robić, ale nie bardzo wiedzą co i jak. Znaczna część uformowała rodzaj niespójnego kordonu, oddzielającego pustą i zapełnioną podróżnymi część hali. Policjanci nie sprawiali przy tym wrażenia szczególnie przejętych. Wręcz przeciwnie, panie z panami flirtowały na potęgę, popijano sobie espresso - w tym celu pozwolono wrócić na stanowisko barmanowi i od czasu do czasu rozmawiano przez komórki. Na pytania pasażerów, co się dzieje odpowiedź padała zawsze jedna, bardzo pogodna i zwięzła: Nic! Nasze dwa frankfurcko-neapolitańskie "ogonki" zatem nadal stały: 10, 20 minut, pół godziny. Nikt nie chciał siadać, aby potem nie stracić miejsca w kolejce, a co za tym idzie szansy szybszego zajęcia fotela w samolocie. Po godzinie alarm odwołano, a mój samolot odleciał do Frankfurtu. Niestety, z powodu opóźnienia nie zdążyłam już na kolejny lot, do Warszawy. I tym razem Lufthansa stanęła na wysokości zadania (por. http://italiannawdrodze.blogspot.com/2014/06/przystanek-w-monachium-jak-nie-popisaa.html)  Nie tylko pilot wielokrotnie i w bardzo eleganckiej formie przepraszał pasażerów za opóźnienie, choć nie było w tym żadnej winy niemieckiego przewoźnika. Wyjaśnił też, że jego powodem był ów wspomniany przeze mnie pakunek, w którym, jak podejrzewano początkowo i mylnie, miała znajdować się bomba, a zawierał po prostu czyjeś brudne ciuchy! Na lotnisku we Frankfurcie wraz z innymi pasażerami samolotów, na które nie zdążyli - przebukowano nam loty, a następnie zapewniono nocleg w hotelu oraz dwa posiłki: kolację i śniadanie. Spałam zatem co prawda nie we własnym, ulubionym łóżku, ale w nadzwyczaj muszę przyznać komfortowym, dwuosobowym - choć i trzy by się na nim zmieściły - w InterCityHotel Frankfurt Airport: http://en.intercityhotel.com/Frankfurt/InterCityHotel-Frankfurt-Airport

Należy on do jednej z moich ulubionych grup hotelowych Steigenberger Hotel Group: www.steigenbergerhotelgroup.de i wkrótce opiszę go na stronie Hoteli niebanalnych, bo w pełni na to zasługuje. Tak długo z Italii samolotem jeszcze nie leciałam!

Zobacz również:

0 komentarze