Strozzapreti w hotelu Bellavista

13:49


Dwanaście godzin zajęła mi podróż z Warszawy do San Marino. Wystartowałam kwadrans po dziewiątej rano z Dworca Gdańskiego, skąd wygodne Koleje Mazowieckie dowiozły mnie do Dworca Kolejowego w Modlinie. I tu cofnęłam się co najmniej do czasów Gierka, bo naturalnie o windach nikt nie pomyślał, a zamiast chodnika ktoś obdarzony wyjątkową inwencją twórczą wymyślił "kocie łby". Ciągnięcie po nich jakiegokolwiek bagażu stanowiło wyczyn nie lada. Cała stacja w Modlinie zresztą to Chandra Unyńska. Natomiast trzeba przyznać, że kolej doskonale zgrana jest z autobusem dowożącym na samo lotnisko - nie ma mowy o tym, aby kierowca uciekł podróżnym sprzed nosa. Wręcz przeciwnie, czeka na ostatniego, nawet najbardziej guzdrzącego się pasażera. Lotnisko w Modlinie czyściutkie i ceny jakby niższe od Okęcia vel Chopina. Najmilsze zaskoczenie przeżyłam natomiast w Ryanairze, Nie tylko dlatego, że ta linia zasponsorowała mi lot do Bolonii. Odprawa przebiegła wyjątkowo sprawnie i nikt nie czepiał się ponad wymiarowej torebki. Szybko też przewieziono pasażerów do samolotu, zawczasu przewidując, że nie cały bagaż podręczny zdołają wziąć ze sobą na pokład - dlatego już na lotnisku pracownik Ryaniaira oznaczył torby nadprogramowe, które trzeba było zostawić na wózeczku przed wejściem do Boeinga - moją różową walizeczkę zobaczyłam dopiero na pasie bagażowym w Bolonii, gdzie nikt na szczęście nie pastwi się nad torbami (nie ma mowy o rzucaniu czy kradzieży, czego nie mogę już niestety powiedzieć o stołecznym porcie). Bardzo spodobał mi się nowy design wnętrza samolotu z dominacją słonecznego żółtego. Co najmniej piątkę z plusem postawiłabym natomiast za menu, które przypomina wyglądem komiks.

Jest dowcipne i przejrzyste zarazem, oferujące bogaty wybór potraw (kanapki, lasagne, hot dogi, hamburgery) oraz napojów, dostosowane do różnych gustów, ale i wyznania klienta: są więc zarówno dania koszerne, wegetariańskie jak i halal!


W Bolonii szybciutko wsiadłam do autobusu lotniskowego kursującego na główną stację kolei i z powrotem (przejazd 6 euro) i po pół godzinie wpadłam w popłoch zdając sobie sprawę, że mogę nie zdążyć na ostatni autobus odchodzący z Rimini do San Marino. Okazało się bowiem, że połowa pociągów na trasie Bolonia-Rimini została tego popołudnia odwołana lub była znacznie opóźniona. Mimo to kupiłam bilet i wysiadłam nad Adriatykiem modląc się o cud, który się zdarzył.

Okazało się bowiem, że jest jeszcze jeden autobus na Górę Tytana, który nie był odnotowany w rozkładzie jazdy w Internecie. Zobaczyć San Marino po 20 latach i to jeszcze o zachodzie słońca, gdyż dotarłam na miejsce po 21 - chyba nie znajduję dziś odpowiednich słów. Kolację - moje ulubione, jedzone tylko na Górze Tytana strozzapreti alla boscaiola z prawdziwkami i groszkiem, popijane kieliszku tutejszego, czerwonego wina stołowego Castelli Sammarinesi, zjadłam w hotelowej restauracji Bellavista.
Tutaj bowiem makaron robiony jest na miejscu, a widok z blanków średniowiecznego muru, o który wspierałam zmęczone wielogodzinną podróżą plecy, był obłędny.
Potem, już po zapadnięciu zmroku błądziłam jeszcze przez pół godzinki po uliczkach, bez trudu odnajdując stare szlaki.

A teraz, w pokoiku hotelu Bellavista, łowię z okna tysiące światełek, które migoczą, rozświetlając czarną niczym smoła noc. Naprawdę jestem znów w moim San Marino.

Tylko co tu robią wampiry?

Zobacz również:

0 komentarze