200 km na godzinę czyli wracam do Brescii

00:24



W drodze powrotnej do domu, która potrwa tym razem wyjątkowo długo. Z „mojego” zamku wyruszyłam o 7.30 – Fabrizio, właściciel posiadłości podrzucił mnie na stację kolejową w Perugii. Sprawnie i o czasie dojechałam do Torontoli-Cortony, gdzie miałam pierwszą przesiadkę. Poranne espresso postawiło mnie na nogi, a piadina z mozzarellą i rukolą dodała sił. Punktualnie zajechał też pociąg do Florencji, ale gdy wygodnie usadowiłam się w przedziale, konduktorka słodkim głosem rodem z reklamy czekoladek ogłosiła, że pojedziemy „z ograniczoną prędkością”. W praktyce oznacza, że wśród mgły jak mleko, uniemożliwiającej skutecznie oglądanie pięknej Toskanii, wleczemy się ślimaczo, a ja już wiem, że nie zdążę na „freccię” do Brescii. Dobrze, że mam kilkugodzinny zapas do odlotu, ale przecież jeszcze muszę dotrzeć na lotnisko w Bergamo. Jakże smutno za oknem, jakieś pola leżące odłogiem, drzewa położone wichurą i krzaczory. Ale oto wiadomość z ostatniej chwili – przyspieszamy, choć w praktyce poruszamy się tą samą prędkością co dotąd. O, przepraszam, hamujemy na stacji Cortona Comucia, nie ładniejszej niż nasze na dalekiej prowincji: zardzewiałe barierki, betonowy, bezpłciowy budyneczek kasy biletowej. I znów te chaszcze, przysłaniające perspektywę – ciągną się setkami kilometrów wzdłuż torów. Ktoś mógłby z tym coś zrobić. Italia się wyraźnie zaniedbała. Kryzys widzi się na każdym kroku. Jakoś nie odczuwam żadnej satysfakcji. Chciałabym, aby moje Włochy wróciły do kwitnących czasów lat. 80. Już pędzimy, co pozwala mi zacząć żywić nadzieję, że jednak dojadę o czasie. Ale będzie trudno, przyznała mi właśnie sama konduktorka – zaraz więc zamykam kompa i muszę przejść kilka przedziałów do tyłu, aby być bliżej przejścia na peron trzeci, skąd odjeżdża we Florencji mój kolejny pociąg do Brescii. Jak mi się nie uda, będę miała inny, za godzinę, ale z jeszcze jedną przesiadką, w Weronie. Jednym słowem podróż nie za jeden uśmiech.

Udało mi się! Jestem na pokładzie Frecciarossa i zmierzam do Brescii. To słynna Frecciarossa 1000, szczytowe osiągnięcie i duma Trenitalia, czyli włoskich kolei, które w tym roku były oficjalnym przewoźnikiem Expo 2015. Jednak dopiero 24 listopada br. A więc przed trzema tygodniami Frecciarossa 1000 osiągnęła rekord prędkości, 385,5 km/godz. Nie wiem, jak szybko porusza się akurat mój pociąg, ale na pewnych dystansach na tyle szybko, że zatykają mi się uszy. Zupełnie, jakbym była w samolocie. Frecciarossa ma też swój własny magazyn pokładowy, pełen kolorowych reklam – treści do czytania jest jednak jak na lekarstwo.
Minęliśmy Bolonię, a na pokładzie zrobiło się tak gorąco, jakbyśmy stacjonowali na plaży w Egipcie. Gdybym podróżowała polską koleją, to w takiej sytuacji obsługa zniknęłaby zapewne z pola widzenia. Tu jednak zaraz na stacji w Weronie objawił się pan w kolorowym kombinezonie, uzbrojony w śrubokręt i po prostu przykręcił grzanie. Tak więc do celu pomknęłam już w miłym chłodzie, jak się okazało blisko 200 km/godz. Można? Jak widać nawet w kryzysowych Włoszech jak najbardziej. Tu bowiem najbardziej liczy się człowiek. W Brescii wylądowałam o czasie. Przede mną jeszcze ponad pół doby podróży do Polski. Dlaczego tak długo? Najwięcej czasu zabierze mi czekanie na kolejne połączenia. Muszę się dostać na lotnisko z Bergamo czyli Orio al Serio. Z sąsiadującego ze stacja kolejową dworca autobusowego (30 stanowisk) kursuje praktycznie co godzinę-półtorej autokar. Bilet za 12 euro (zwykły) można kupić na przykład w Tabbaccaio czyli we włoskim kiosku ruchu (oznaczony literką T). Okolice bresciańskiego dworca, w przeciwieństwie do pozostałej części miasta nie wzbudzają entuzjazmu. Pełno to nic nie robiących uchodźców w wieku produkcyjnym. Chodzą całymi grupami, natarczywie przyglądają się przechodniom. Wokół same kebabownie. Naliczyłam ich chyba kilkanaście. Wreszcie dopadam jakiejś zakamuflowanej Trattorii  Buca- skrytej za parkanem, z mało widocznym szyldem, gdyż oferuje menu przede wszystkim dla mieszkańców. Atmosfera zatem rodzinna - kelnerują zresztą wszyscy członkowie rodu, od staruszka do niemal oseska. Wybieram tagliatelle z grzybami chiodini i dostaję pastę fatta in casa czyli makaron zrobiony na miejscu.


Potem scampi i gamberi z grilla z miską insalata mista. Popijam kwaterką czerwonego wina za 3 euro.


Na koniec ostatnia kawa w Italii. Z całego serca polecam to miejsce! je się pysznie, zdrowo i tanio.


Zaraz odjeżdża mój autobus na lotnisko. Czekając na niego pilnie baczę na bagaże, bo znów wokół kręci się mnóstwo napływowych. Ewidentnie bezrobotni, szukają łatwej okazji. Oparci o barierki po prosu sobie stoją i obserwują.


Nigdy dotąd nie byłam rasistką, ale w tak licznym towarzystwie młodych mężczyzn z kompletnie innej nacji i kultury nie czuję się najpewniej. Na szczęście wreszcie nadjeżdża mój autobus. Kierowca żartując sprawdza bilety i równie nieufnie spogląda na "obserwatorów". Zamyka drzwi z wyraźną ulgą. Po godzinie jestem w Bergamo. Ryanair bezpiecznie dotransportuje mnie do Modlina, a stamtąd, kolejnym autokarem dojeżdżam do centrum Warszawy i taksówką do domu. Nareszcie!

Zobacz również:

0 komentarze