Jak straciłam głowę w studiu filmowym. Dosłownie!
03:11
Chyba każdy z nas marzył na pewnym etapie, aby
zagrać w filmie. Ja naturalnie też, już jako kilkuletnia dziewczynka. W tym
czasie moja Mama pracowała w Wytwórni Filmów Dokumentalnych przy ul. Chełmskiej
w Warszawie, a więc siłą rzeczy miała kontakt z reżyserami. Mimo to nigdy nie
wcisnęła mnie po znajomości do żadnej produkcji, choć ponoć miałam szansę
zagrać żydowską dziewczynkę w „Polskich drogach”. Może dlatego jednak, że zbyt
blisko tego świata filmu była, moja Rodzicielka obawiała się, że może z tego
wyniknąć dla mnie więcej złego niż dobrego. Odbiłam sobie to już jako dorosła:
wystąpiłam w jednej reklamie kremu, psując zresztą nieco wstępną koncepcję scenariusza, bo wyglądałam na niej
za młodo w stosunku do gwiazdy sprowadzonej do tego celu ze słodkiej Francji.
Statystowałam też w jednej z produkcji fabularnych – i jeden dzień zdjęciowy
skutecznie wyleczył mnie z marzeń, bo burdello na planie było okrutne, a
warunki pracy nawet dla ekipy siermiężne. Nigdy nie zapomnę autentycznie
brudnego, żółtego szlafroka, jakim garderobiana usiłowała nakryć jedną z
aktorek grających drugoplanową rolę… Jednak naturalnie chęć poznawania filmowej
kuchni pozostała. Po nieco rozczarowujących studiach włoskiego Cinecitta’ w
Rzymie, nie byłam przekonana, że te pod Budapesztem – w okolicach słynnego z
wina Etyek, zrobią na mnie jakieś
szczególne wrażenie. A tymczasem miło się rozczarowałam. Już wjazd do studiów
Korda przenosi nas w zupełnie inne wymiar – design bramy jest iście kosmiczny.
Po
prawej kuszą dekoracje filmowego miasteczka, zdaje się nie tylko westernowego,
skoro ten entourage zaistniał m.in. w „Rodzinie Borgiów”. Zdaje się, bo gdy
zwiedzałam studia trzy tygodnie temu, akurat kręcono w nim jakąś reklamę i
poruszanie po terenie było ograniczone. Przeszłam zatem śpiesznie pod dach
czyli do mega-wielkiego, klockowatego budynku o wysokości dwóch pięter, a na
spotkanie wyszła mi cała plejada hollywoodzkich gwiazd, w tym Ingrid Bergman
jakby żywcem wyjęta z kadru.
Naklejona na kartonową podstawę jej fotografia z
powodzeniem udawała żywą osobę. Podobnie jak inni „aktorzy” stojący w pierwszej
sali. Tutaj można było poznać historię otwartego w 2007 roku, supernowoczesnego
Studia i Parku filmowego, któremu patronuje Alexander
Korda. A właściwie Sir Alexander Korda, bo jako pierwszy reżyser w historii
kina otrzymał ten tytuł od samego Winstona Churchilla w uznaniu niezliczonych
zasług dla światowego i angielskiego kina. Czy spodziewał się tego urodzony w
rodzinie ubogiego, węgierskiego rolnika w 1893 jako jeden z trzech synów? Ile
trzeba było determinacji, aby w wieku zaledwie 23 lat zbudować swoje własne studio
filmowe w Budapeszcie... A potem były Wiedeń, Berlin, zaś w 1926 już Hollywood,gdzie
ściągnięto go z pierwszą żoną, aktorką – Marią (tych żon miał nota bene trzy).
Cztery lata później zarządzał już francuskim oddziałem Paramount nad Sekwaną, a następnie
angielskim w Londynie. Można by Kordzie poświęcić tony biografii, na co
niestety nie ma tu miejsca, ale trzeba wymienić choć dwa z jego 100 filmów: „Prywatne
życie króla Henryka VIII” czy „Księga dżungli”. http://www.kordafilmstudio.hu/
Moja wizyta w węgierskich studiach obfitowała w emocje: miałam okazję dowiedzieć się, jak można na planie redukować lub dodawać komuś wzrostu, jak przygotować perfekcyjnie wyglądające miejsce zbrodni, albo po prostu jak… zniknąć. I tu okazało się, że bajkowa czapka-niewidka czy raczej znana nam chociażby z filmu o Harrym Potterze niewidzialna peleryna rzeczywiście istnieje.
W realu ma kolor zielony i gdy ją włożyłam na ramiona, sadowiąc się na motorze stojącym na scenie o równie zielonym tle – po prostu mój korpus zniknął.
Potem podobny manewr uczyniłam narzucając pelerynę na włosy i wtedy zupełnie straciłam głowę. To dopiero była zabawa! Więcej szczegółów zdradzę dziś podczas mojej prelekcji w Domu Kultury w Łomiankach o godz. 18: http://kultura.lomianki.pl/index.php?dc=513
Moja wizyta w węgierskich studiach obfitowała w emocje: miałam okazję dowiedzieć się, jak można na planie redukować lub dodawać komuś wzrostu, jak przygotować perfekcyjnie wyglądające miejsce zbrodni, albo po prostu jak… zniknąć. I tu okazało się, że bajkowa czapka-niewidka czy raczej znana nam chociażby z filmu o Harrym Potterze niewidzialna peleryna rzeczywiście istnieje.
W realu ma kolor zielony i gdy ją włożyłam na ramiona, sadowiąc się na motorze stojącym na scenie o równie zielonym tle – po prostu mój korpus zniknął.
Potem podobny manewr uczyniłam narzucając pelerynę na włosy i wtedy zupełnie straciłam głowę. To dopiero była zabawa! Więcej szczegółów zdradzę dziś podczas mojej prelekcji w Domu Kultury w Łomiankach o godz. 18: http://kultura.lomianki.pl/index.php?dc=513
0 komentarze