Żoliborskich piesków żywot atłasowy
22:31
- On sobie poradzi – stwierdził niefrasobliwie
właściciel na moją uwagę, że jego pies stoi pośrodku jezdni. – A Ty się od…. –
rzucił i zniknął w czeluściach spożywczaka. Tymczasem sympatyczny wielorasowiec
z widoczną przewagą wilczura nadal tkwił w tym samym miejscu i wcale nie
zamierzał się ruszyć. Kłapciaste ucho opadło jeszcze bardziej. Potem, niewiele
myśląc ułożył się na asfalcie. Z sąsiedniej uliczki właśnie skręcił samochód i
jechał teraz wprost na psa…
Nie dokończę tej opowieści, bo podobnych obrazków widzę tygodniowo sporo. Najczęstsze moje podróże bowiem to te żoliborskie, co najmniej trzy razy dziennie odbywane z moim znanym przez regularnie czytających mojego bloga, Fabiem. To też wielorasowiec: boksero- amstafo,-rottweilero –Szarik. Ma piękne umaszczenie: jasnobrązowe z czarnym sierścią na mordce i takimi uszami. Te uszy są dobrze poszarpane – w przeszłości, której ja nie znam. Gdy do mnie trafił, weterynarz dawał mu dziesięć lat i najwyżej kolejne dwa życia: - Będzie miał u pani spokojną starość – oświadczył. Fabiowi na wstępie trzeba było amputować palec prawej, przedniej łapy, zaszyć wielką dziurę w głowie. A przede wszystkim wyleczyć duszę. Co z nim robiono wcześniej – mogę się tylko domyśleć oglądając setki mniejszych lub większych blizn na ciele, wspomniane, poszarpane uszy, niemal kompletny brak zębów z przodu… Dreszcze przechodzą, prawda? Po sześciu latach spędzonych pod jednym dachem weterynarz daje Fabiowi już tylko dziewięć lat, bo ten, „zasilany” dodatkowo cud-lekarstwem czyli Karsivanem (nie jest to reklama leku – on rzeczywiście stawia pieski na nogi), kłusuje i pokonuje przeszkody w postaci często sporych ogrodzeń trawników niczym koń na Wielkiej Pardubickiej. Gdy rano zbiega ze schodów, robi to w takim tempie, że „nie wyrabia” się na zakrętach i pupą ląduje na drzwiach sąsiadów. I to nie dlatego, że już bardzo mu się chce wykonać pewne potrzeby, ale po prostu, mam wrażenie, testuje, jaką może rozwinąć prędkość. Przeżywa teraz drugą młodość.
Nasze spacery to, jak wspomniałam, podróże – bardzo poglądowe. Odkrywamy za każdym razem, co nowego dzieje się w dzielnicy – teraz na przykład oprócz zalewającego nas smrodu źle podłączonej kanalizacji z nowym osiedlem na Rydygiera (tzw. Żoliborz przemysłowy), siedzimy na gazowej bombie, która bezlitośnie tyka. Wczoraj zapach ulatniającego się gazu aż zatykał, ale „fachowcy”: przyjeżdżają codziennie na kolejne wezwania, robią wykop – garnirując go przy okazji pustymi pudełkami po papierosach, butelkami i puszkami po „skumbrii w tomacie”, wymieniają czy łatają kawałek rury, zakopują już byle jak i odjeżdżają w siną dal. Dziwuję się ja i inni właściciele piesków, bo to my mamy najwięcej czasu, siłą rzeczy, aby sprawę „ogarnąć”. A właściciele są różni. Z częścią się naturalnie znamy i niektórymi „fraternizujemy”, ale dotyczy to piesków mniejszego niż Fabio kalibru. Te większe raczej omijamy, choć teraz, po latach ustawicznej pracy, mój podopieczny nie reaguje już agresywnie. Po prostu wie, że na drugim końcu smyczy jestem ja i jemu nic się nie stanie. Jednak dalej zachowuję ostrożność. Nie wszyscy są jednak tacy. Miewałam już propozycje typu: - Pani wypuści psa, ja też i zobaczymy, który wygra”. Dobrze, jak były one wcześniej zwerbalizowane. Niestety dwa lata temu pewien dżentelmen z apartamentowca wypuścił swojego wyżła weimarskiego na Fabia zupełnie niespodziewanie. To pies do polowań, wymagający dużo ruchu – ten natomiast, co już wcześniej zaobserwowałam, wyprowadzany był chyba dwa razy dziennie na pięciominutowe spacery na metrowej smyczy przez Ukrainkę- służącą. Takie traktowanie sprawiło, że pies stał się niebywale agresywny, rzucał się na inne urywając się regularnie ze „sznurka”. Dżentelmen z apartamentowca natomiast ewidentnie sam spuścił pieska na mojego. Dla zabawy. Podczas gdy jego pupil rzucił się mojemu „fachowo” od razu do gardła i zaczął zagryzać, pan wraz z towarzystwem stali nieopodal i najwyraźniej rozgrzani procentami świetnie się bawili. Ja tymczasem, zaryczana, starałam się rozdzielić kłębiące się ciała. Mój Fabio zdawał się bez szans, rozpłaszczony pod srebrno-szarym cielskiem młodego osobnika z doskonałym uzębieniem. A jednak chyba nieprawdopodobna siła przetrwania, przede wszystkim zaś chęć obrony „pańci” sprawiły, że mój pies nagle znalazł się na górze, a wtedy, pokonany przeciwnik odpuścił. Jego pan naturalnie zaczął mi na tym etapie wygrażać, że on – adwokat, mi pokaże. Niewiele zdziałał on i jego, bez wątpienia, duże pieniądze. W rzeczywistości okazał się bowiem raptem radcą prawnym i tylko synalkiem znanego adwokata. Koneksje mu też tym razem nie pomogły.
Po co opisałam moją przykrą przygodę, z której Fabio na szczęście nie wyniósł poważnych obrażeń, choć na początku walki myślałam wręcz, że go stracę? Ponieważ podczas spacerów spotykam mnóstwo właścicieli nieodpowiedzialnych: tych puszczających pieski luzem, a to nie wieś tylko miasto i wystarczy chwila nieuwagi, aby stało się nieszczęście. Tych wojowniczych, pragnących sprawdzić swoje czworonogi we frontalnym starciu. Innych, pozostawiających pieski w szarugę, upał czy mróz przed supermarketem na godziny. Jeszcze innych zamykających zwierzaki w samochodzie i też odchodzących na długi czas, aby załatwić własne sprawy. Ale przecież skoro mamuśki tak zostawiają swoje dzieci, to mamy się dziwić, że podobnie robi się i z psami? Z moich obserwacji wynika, że najgorzej traktowane są przez zamożnych państwa, choć tym ostatnim tak się zapewne nie wydaje. Ich zwierzęta powinny być śliczne, „pachnieć” i nie zawracać głowy. Najlepiej, aby wdzięcznie leżały w livingu tak, aby goście mogli je podziwiać – jak mebel. I koniecznie muszą to być okazy rasowe, dużego kalibru. No, bo przecież musi być je widać: „wypasiony dom”, „wypasiona fura i komóra” oraz „wypasiony pies”. Lansik musi być! Niemal codziennie rano spotykam na spacerze młodego jeszcze człowieka, ale ciężką chorobą tak przygarbionego, że niemal zgiętego wpół. Bardzo ciężko jest mu chodzić, bo ewidentnie choroba zaatakowała też nogi. Towarzyszy mu kilkumiesięczny, rozdokazywany ponad miarę kundelek, którego mężczyzna z trudem może utrzymać na smyczy. Niejednokrotnie piesek ciągnie go tak, że właściciel niemal traci równowagę. Z jaką cierpliwością i miłością stara się jednak wytresować swojego podopiecznego, jak cierpliwie i czule do niego przemawia! Gdy ich mijam, świat wydaje mi się jaśniejszy.
Nie dokończę tej opowieści, bo podobnych obrazków widzę tygodniowo sporo. Najczęstsze moje podróże bowiem to te żoliborskie, co najmniej trzy razy dziennie odbywane z moim znanym przez regularnie czytających mojego bloga, Fabiem. To też wielorasowiec: boksero- amstafo,-rottweilero –Szarik. Ma piękne umaszczenie: jasnobrązowe z czarnym sierścią na mordce i takimi uszami. Te uszy są dobrze poszarpane – w przeszłości, której ja nie znam. Gdy do mnie trafił, weterynarz dawał mu dziesięć lat i najwyżej kolejne dwa życia: - Będzie miał u pani spokojną starość – oświadczył. Fabiowi na wstępie trzeba było amputować palec prawej, przedniej łapy, zaszyć wielką dziurę w głowie. A przede wszystkim wyleczyć duszę. Co z nim robiono wcześniej – mogę się tylko domyśleć oglądając setki mniejszych lub większych blizn na ciele, wspomniane, poszarpane uszy, niemal kompletny brak zębów z przodu… Dreszcze przechodzą, prawda? Po sześciu latach spędzonych pod jednym dachem weterynarz daje Fabiowi już tylko dziewięć lat, bo ten, „zasilany” dodatkowo cud-lekarstwem czyli Karsivanem (nie jest to reklama leku – on rzeczywiście stawia pieski na nogi), kłusuje i pokonuje przeszkody w postaci często sporych ogrodzeń trawników niczym koń na Wielkiej Pardubickiej. Gdy rano zbiega ze schodów, robi to w takim tempie, że „nie wyrabia” się na zakrętach i pupą ląduje na drzwiach sąsiadów. I to nie dlatego, że już bardzo mu się chce wykonać pewne potrzeby, ale po prostu, mam wrażenie, testuje, jaką może rozwinąć prędkość. Przeżywa teraz drugą młodość.
Nasze spacery to, jak wspomniałam, podróże – bardzo poglądowe. Odkrywamy za każdym razem, co nowego dzieje się w dzielnicy – teraz na przykład oprócz zalewającego nas smrodu źle podłączonej kanalizacji z nowym osiedlem na Rydygiera (tzw. Żoliborz przemysłowy), siedzimy na gazowej bombie, która bezlitośnie tyka. Wczoraj zapach ulatniającego się gazu aż zatykał, ale „fachowcy”: przyjeżdżają codziennie na kolejne wezwania, robią wykop – garnirując go przy okazji pustymi pudełkami po papierosach, butelkami i puszkami po „skumbrii w tomacie”, wymieniają czy łatają kawałek rury, zakopują już byle jak i odjeżdżają w siną dal. Dziwuję się ja i inni właściciele piesków, bo to my mamy najwięcej czasu, siłą rzeczy, aby sprawę „ogarnąć”. A właściciele są różni. Z częścią się naturalnie znamy i niektórymi „fraternizujemy”, ale dotyczy to piesków mniejszego niż Fabio kalibru. Te większe raczej omijamy, choć teraz, po latach ustawicznej pracy, mój podopieczny nie reaguje już agresywnie. Po prostu wie, że na drugim końcu smyczy jestem ja i jemu nic się nie stanie. Jednak dalej zachowuję ostrożność. Nie wszyscy są jednak tacy. Miewałam już propozycje typu: - Pani wypuści psa, ja też i zobaczymy, który wygra”. Dobrze, jak były one wcześniej zwerbalizowane. Niestety dwa lata temu pewien dżentelmen z apartamentowca wypuścił swojego wyżła weimarskiego na Fabia zupełnie niespodziewanie. To pies do polowań, wymagający dużo ruchu – ten natomiast, co już wcześniej zaobserwowałam, wyprowadzany był chyba dwa razy dziennie na pięciominutowe spacery na metrowej smyczy przez Ukrainkę- służącą. Takie traktowanie sprawiło, że pies stał się niebywale agresywny, rzucał się na inne urywając się regularnie ze „sznurka”. Dżentelmen z apartamentowca natomiast ewidentnie sam spuścił pieska na mojego. Dla zabawy. Podczas gdy jego pupil rzucił się mojemu „fachowo” od razu do gardła i zaczął zagryzać, pan wraz z towarzystwem stali nieopodal i najwyraźniej rozgrzani procentami świetnie się bawili. Ja tymczasem, zaryczana, starałam się rozdzielić kłębiące się ciała. Mój Fabio zdawał się bez szans, rozpłaszczony pod srebrno-szarym cielskiem młodego osobnika z doskonałym uzębieniem. A jednak chyba nieprawdopodobna siła przetrwania, przede wszystkim zaś chęć obrony „pańci” sprawiły, że mój pies nagle znalazł się na górze, a wtedy, pokonany przeciwnik odpuścił. Jego pan naturalnie zaczął mi na tym etapie wygrażać, że on – adwokat, mi pokaże. Niewiele zdziałał on i jego, bez wątpienia, duże pieniądze. W rzeczywistości okazał się bowiem raptem radcą prawnym i tylko synalkiem znanego adwokata. Koneksje mu też tym razem nie pomogły.
Po co opisałam moją przykrą przygodę, z której Fabio na szczęście nie wyniósł poważnych obrażeń, choć na początku walki myślałam wręcz, że go stracę? Ponieważ podczas spacerów spotykam mnóstwo właścicieli nieodpowiedzialnych: tych puszczających pieski luzem, a to nie wieś tylko miasto i wystarczy chwila nieuwagi, aby stało się nieszczęście. Tych wojowniczych, pragnących sprawdzić swoje czworonogi we frontalnym starciu. Innych, pozostawiających pieski w szarugę, upał czy mróz przed supermarketem na godziny. Jeszcze innych zamykających zwierzaki w samochodzie i też odchodzących na długi czas, aby załatwić własne sprawy. Ale przecież skoro mamuśki tak zostawiają swoje dzieci, to mamy się dziwić, że podobnie robi się i z psami? Z moich obserwacji wynika, że najgorzej traktowane są przez zamożnych państwa, choć tym ostatnim tak się zapewne nie wydaje. Ich zwierzęta powinny być śliczne, „pachnieć” i nie zawracać głowy. Najlepiej, aby wdzięcznie leżały w livingu tak, aby goście mogli je podziwiać – jak mebel. I koniecznie muszą to być okazy rasowe, dużego kalibru. No, bo przecież musi być je widać: „wypasiony dom”, „wypasiona fura i komóra” oraz „wypasiony pies”. Lansik musi być! Niemal codziennie rano spotykam na spacerze młodego jeszcze człowieka, ale ciężką chorobą tak przygarbionego, że niemal zgiętego wpół. Bardzo ciężko jest mu chodzić, bo ewidentnie choroba zaatakowała też nogi. Towarzyszy mu kilkumiesięczny, rozdokazywany ponad miarę kundelek, którego mężczyzna z trudem może utrzymać na smyczy. Niejednokrotnie piesek ciągnie go tak, że właściciel niemal traci równowagę. Z jaką cierpliwością i miłością stara się jednak wytresować swojego podopiecznego, jak cierpliwie i czule do niego przemawia! Gdy ich mijam, świat wydaje mi się jaśniejszy.
1 komentarze
Posiadanie psa powinno być przywilejem i nie każdy powinien mieć do tego prawo.
OdpowiedzUsuń