Egipt: Spokój nad Soma Bay

01:00



Kąpiel o zachodzie słońca w morzu Czerwonym. Gorejący dysk słońca wtaczający się za budynek The Breakers Diving&Surfing Lodge, gdzie nad Soma Bay czyli zatoką Soma najczęściej stacjonują kiterzy.


Tu właśnie, a nie w hotelu Kempinski, jak zapowiadałam na FB, spędziłam ostatnie trzy noce. I pomimo szczerej miłości do luksusu nie zamieniłabym kapitalnie wygodnego i rozległego jak wycieczkowiec łóżka na pięciogwiazdkowe. Zresztą tutaj były „mocne” cztery gwiazdki, jak mówi się w hotelarskim żargonie. Soma Bay, co należy wyjaśnić to nie tylko zatoka, a  mega-inwestycja na zamkniętym kontrolnymi śluzami półwyspie wcinającym się szerokim, złoto-piaszczystym jęzorem w błękitne, przezroczyste morze. Pięć hoteli o najwyższym standardzie, centrum nurkowe i kitowe czyli Kite House, gdzie trenuje regularnie nasza mistrzyni, Karolina Winkowska. Widziałam ją dwukrotnie podczas treningów i jakkolwiek tego rodzaju sporty nigdy mnie dotąd nie pociągały, zachęciła mnie swoimi freestylowymi wyczynami do wzięcia wstępnej lekcji kite’a – gratis zresztą, co wg mnie jest kapitalnym pomysłem, bo jeśli każdy z instruktorów jest tak przemiły jak „mój” Charlie, to wiele osób może skłonić do wydania 280 euro na dwa pełne już dni kursu. W ten sposób po 48 godzinach można już sobie śmigać  - no, lekko przesadziłam, ale spokojnie i bezpiecznie pływać, bo tego uczy się na wstępie i już wiem, co zrobić, aby nie wylądować nosem w rafie albo nie przerobić zbyt bliskiego spotkania z innym amatorem żagla. Na naszym przyzwoitym pod względem powierzchni, ale już nieprzewidywalnym, jeśli chodzi o wiatr, Helu taki kurs trzeba by było robić o wiele dłużej, a wydatek w sumie okazałby się znaczniejszy. Tak mówi Karolina, dla mnie wyrocznia w sferze kite’owej materii.


Jaka jest Karolina? Po prostu zwykła, fajna dziewczyna, której pracą i długimi latami cierpliwości, sukces nie przewrócił w głowie. Wygląda na piętnastolatkę, jest drobna, a muskulaturę (chyba zbyt ciężkiej wagi słowo) czy raczej „zbudowane” plecy widać dopiero, gdy ćwiczy w wodzie. Do kitesurfingu nie trzeba bowiem silnych ramion, a nogi – zaś pas, o jaki zaczepiony jest żagiel znacznie zwalnia z wysiłku ręce służące głównie do manewrowania. Po prostu fajna zabawa, również dla Karoliny, która po prostu kocha to, co robi. Gdy opowiada o przerwach, jakie sobie robi przed zawodami, aby się nie przećwiczyć i potem o tym, że tak jest stęskniona za wodą, że wprost nie może się doczekać, kiedy znów na nią wypłynie, w zielonych oczach zapalają się jakby żaróweczki. Uwielbia Soma Bay. Tak jak ja, którą uwiodła magia tego miejsca. Właśnie wczoraj, o zachodzie słońca, gdy ciepłe morze delikatnie obmywało moje ciało podczas wieczornej kąpieli, a liczne palmy zapadały powoli w nocny cień. Jest tu tak spokojnie, cicho i mimo upału świeżo – Hurghada odległa jest o godzinę drogi. Na przyhotelowej rafie buszują rybki, ale i większe sztuki – jedna z koleżanek wypatrzyła płaszczkę. Wczorajszy dzień zakończyłam po wystawnej i, niestety zbyt pysznej kolacji (kilogram, a może i dwa do zrzucenia) – w hamaku na plaży. Kołysząc się spoglądałam na wielki wóz – trudniej będzie mi go wypatrzeć jutro na Żoliborzu. Zostałabym tu na dłużej. (zdjęcia @Anna Klossowska - udostępnienie tylko za pozwoleniem i odpłatnie)

Zobacz również:

0 komentarze