On otworzył przede mną Indie. Spotkanie po latach

05:21

Indie. Tak wiele mieszanych uczuć powstaje we mnie, gdy słyszę nazwę tego azjatyckiego kraju. Spędziłam w nim dwa tygodnie niczym barwny film, obfitujący w zwroty akcji i dramatyczne, ale i zabawne sytuacje.
Już sam czas pobytu był nadzwyczajny, gdyż wraz z moim fotoreporterem z "Tygodnika Solidarność", pierwszej gazety, w której po studiach rozpoczęłam etatową prace dziennikarską, wybraliśmy się aby relacjonować wizytę papieża Jana Pawła II. Przylecieliśmy do Bombaju nocą tak ciemną, że wcześniej głębszego odcienia ciemności nie widziałam. Wtedy jeszcze międzynarodowy dworzec lotniczy przypominał stację kolejową w jakimś zapomnianym, PRL-owskim miasteczku. Linoleum na podłodze, poobijane biurka sprzed wielu dekad i setki ludzi, zbity tłum, którego służby celne nawet nie starały się ogarnąć. A potem rikszą do hotelu, który okazał się pełen pcheł, z łazienką o zardzewiałym kranie i nie zamykających się drzwiach. Następnego mieliśmy wsiąść do pociągu do New Delhi i udało nam się to tylko dlatego, że jakiemuś "konikowi" (czy jak go można nazwać) odpaliliśmy czterokrotną cenę biletu. Pomyślałam wtedy, że to dziki kraj. Przeraziły mnie slumsy, brud, krowy leżące na ulicach, trędowaci. A jednocześnie zachwyciła kuchnia uliczna - pierożki smażone w głębokim tłuszczu i serwowane na liściach bananowca.

Wspomniane kursowanie rikszami, które miały ogłuszające piskiem klaksony. Kobiety w tęczowych sari i z biżuterią tak misterną, że aż nie do opisania.

I zwykła, ludzka życzliwość okazywana na każdym kroku. W mnóstwa ludzi spotkanych przed 17 laty w Indiach zapamiętałam szczególnie jedną. To bohater zdjęcia, jakie publikuję - dziś już starszy pan, który holował naszą nieopierzoną, dziennikarską dwójkę przed Delhi pokazując mu jego sekrety. Dzięki niemu zajrzeliśmy do slumsów, oglądaliśmy stare dzielnice, ale też odwiedziliśmy, kapiącą przepychem willę ówczesnego ambasadora Indii przy Watykanie, który okazał się... muzykiem. Koncert w jego wykonaniu zapamiętam na długo. Stał się dla mnie esencją Indii, które pokochałam. Incredible India.

A wczoraj zobaczyliśmy się znów, na promocji tego pięknego kraju w Warszawie, o której piszę dzisiaj w Rzeczpospolitej http://www.rp.pl/artykul/706099,1214993-Indie-w-Warszawie-polecaja-turystyke-luksusowa--medyczna-i-aktywna.html?p=1
 Indii odmienionych z nowoczesnymi lotniskami, ekskluzywnymi hotelami w fortach i pałacach maharadżów, Bollywoodu, ajurwedy i jogi, może już nieco skomercjalizowanego Festiwalu Kolorów Holi, którego głównym punktem jest dyngus różnobarwnymi farbami, turystyki aktywnej z raftingiem i tej wspominającej czasy, gdy kraj był perłą w koronie brytyjskiego imperium, a w polo grało się na słoniach.

Mam nadzieję, że już w przyszłym roku, na wiosnę wybiorę się do Indii, dzierżąc w dłoni elektroniczną wizę i korzystając z bezpośredniego połączenia ze stolicy, o ile LOT i Air India dogadają się w tym względzie. Chcę znów zanurzyć się w tym niezrozumiałym dla mnie, szalonym chaosie, który tak świetnie oddaje film "Drugi Hotel Marigold"goszczący od maja na polskich ekranach. Miłe Panie i Panowie bardzo mili też, proszę obejrzeć choć zwiastun: http://www.telegraph.co.uk/culture/culturevideo/filmvideo/cinema-trailers/11021026/The-Second-Best-Exotic-Marigold-Hotel-trailer-first-look.html (zdjęcia: Incredible India)

Zobacz również:

0 komentarze