Chińczyk w Windsorze

07:36

Do tej pory moje drogi nie prowadziły przez Windsor. Choć lata temu zobaczyłam mury zamku z autokaru, którym wracałam do Polski z półrocznego pobytu na kursach angielskiego.

W jednym z nota bene najszpetniejszych miasteczek wysp brytyjskich, w dodatku o nazwie wyjątkowo trudnej do wymówienia: Portsmouth.
Dlatego bardzo się ucieszyłam, gdy tym razem miałam nie tylko zobaczyć, ale i zamieszkać w Windsorze. Na dodatek w hotelu dosłownie vis-a-vis ulubionej, weekendowej rezydencji królowej – z okien pokoju widziałam jej mury! Mało tego, jak zaraz poinformowali mnie bardziej obeznani w temacie koledzy-dziennikarze innych nacji (moja eskapada do Anglii miała charakter służbowy), królowa akurat gościła w zamku! Miała na to wskazywać łopocząca na maszcie wieńczącym wieżę, flaga (opuszczona z kolei informuje, że królowej tam nie ma).
Windsor jest uroczym miasteczkiem, którego „starówka” utrzymana jest w stylu georgiańsko-wiktoriańskim.


Otacza ona naprawdę imponujący teren zamku – dopiero widokówki „z lotu ptaka” dają wyobrażenie o jego ogromie!

Krążąc po uliczkach mamy nieodparte wrażenie, jakbyśmy cofnęli się co najmniej jeden albo dwa wieki wstecz.

Jednocześnie wśród dystyngowanych pubów i hoteli „z klasą” rozpychają się coraz pewniej i liczniej azjatyckie lokale. Jest ich w Windsorze naprawdę dużo, rzec można śmiało, że już zdominowały tutejszą ofertę żywieniową. Począwszy od renomowanej Thai Square, w której jadłam pyszne noodles i ulubioną zupę kokosową z kurczakiem (Tom Khaa Gai), a skończywszy na fastfoodzie, gdzie za kilka funtów można najeść się „po uszy”.

 Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby skrywaną słabością Jej Wysokości okazał się akurat thai food.

Zobacz również:

0 komentarze