Zamienię Chandrę Unyńską na Przemyśl

11:58



Kilka dni przed eskapadą na południowo-wschodnie rubieże naszego kraju miałam pojechać na krótki reportaż do Piastowa. Wsiadłam zatem do pociągu na „moim” Dworcu Gdańskim (gdzie w piekarni w przejściu podziemnym czasami nabywam dla mojego czworonoga kajzerki, od których jest wręcz uzależniony). Stosunkowo niedawno remontowany z pewnością nie jest architektoniczną perełką, ale przynajmniej zarówno sama stacja, jak i perony są czyste, zadbane i w miarę nowoczesne. Niecałe pół godziny i już wysiadałam na Dworcu Zachodnim, z którym „kontakt” miałam przez lata jedynie przez okno pociągu wiozącego mnie lub przywożącego z jakiegoś odleglejszego miejsca. Gdy tylko opuściłam przedział, odniosłam wrażenie, że znalazłam się w zupełnie innym, jakby żywcem wyjętym z wiersza Tuwima miejscu: „Na stacji Chandra Unyńska, gdzieś  w mordobijskim powiecie…”. Tylko telegrafisty Piotra Płaksina zabrakło. Zamiast niego czekały mnie betonowe perony pamiętające czasy nieodżałowanego przez niektórych obdarzonych historyczną demencją towarzysza Gierka, pełne dziur asfaltowe przejścia przez tory, „ozdobione” dziwnym meandrem bramek mających chronić podróżnego przed tragiczną śmiercią pod kołami lokomotywy. Piszę dziwnym, bo labirynt ten jednocześnie skutecznie zatrzymałby w pół drogi matkę z dzieckiem na wózku czy niepełnosprawnego. Ponieważ dawno nie byłam na Zachodnim, nie wiedziałam, w którą stronę się kierować, aby dotrzeć do budynku stacji, aż wreszcie zdałam się na intuicję. Jego wnętrza, choć już wyraźnie odnowione, w detalach okazały się ziszczonym snem idioty – schody prowadzące na perony pociągów dalekobieżnych miały co prawda pochylnię dla wózków. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odważyłby się ich jednak pokonać na kołach, zwłaszcza w dół, bo kąt nachylenia jest tak ostry, że odpowiedni tylko na stok narciarski. Generalnie Dworzec Zachodni po prostu straszy, podobnie jak Centralny, któremu lifting niewiele pomógł.
I oto w mijającym tygodniu wylądowałam nieoczekiwanie w Przemyślu na dworcu kolejowym i… wpadłam w zachwyt.
Neorenesansowy budynek, który aż czterokrotnie odwiedzał sam cesarz Franciszek Józef I, przetrwał szczęśliwie dwie wojny światowe, a przed półtora rokiem oddano go do ponownego użytku po pieczołowitym remoncie. Dariusz Hop, autor kieszonkowego przewodnika po Przemyślu słusznie porównuje elegancki hol dworca do pałacowych wnętrz.
Kolumny, stiuki, złocenia, herby oraz 12 malowideł autorstwa Feliksa Wygrzywalskiego i Jana Talagi robią wrażenie. Na podróżnych czekają takie udogodnienia jak pomieszczenie dla matki z dzieckiem.
Od niedawna zaś działa punkt informacji turystycznej z przemiłą obsługą, zaopatrzony w imponującą liczbę folderów, przewodników, map.
Nie ma tu udziwnień w postaci szklanych piramidek, jakie zafundowano na stołecznym Centralnym zamiast zainwestować na przykład w windy. Zamontowane podczas ostatniego remontu czyli tuż przed Euro 2012 mają teraz ponoć zniknąć podczas kolejnego, który czeka nas lada chwila. Będzie on kosztować 22 mln zł. Dla porównania, generalny remont dworca w Przemyślu zamknął się kwotą 25 mln zł i żadnych poprawek wymagać nie będzie.

Zobacz również:

1 komentarze

  1. świetny reportaż! Dziękuję za chwilkę na dworcu w Przemyślu i jednak Polak potrafi, szkoda, że nie wszyscy Polacy... Mam nadzieje, że kiedyś tam zawitam :-)

    OdpowiedzUsuń