Nasza Godzina W
23:20
- Aniu, jest bomba w szufladzie – zawołaj panią
Mikołajków! To absurdalnie brzmiące polecenie dziadka mnie nie zdziwiło, choć
miałam 11, a może najwyżej 12 lat. W moim domu nie chroniono mnie przed nawet
najtrudniejszymi czy naokropniejszymi rozdziałami historii, poznawałam ją od
małego, bo ta historia przetoczyła się przez nasz dom wyjątkowo ciężkim kołem.
Pozostawiła niezatarty ślad. Wiedziałam więc, że dziadek ma manię prześladowczą
po więzieniu stalinowskim, w którym spędził 5 długich lat – początkowo z
wiszącą nad nim „czapą”, zamienioną później na dożywocie. Gdy wyszedł na mocy
amnestii, nadawał się tylko do Tworek (dla niewtajemniczonych – szpitala psychiatrycznego),
gdzie spędził dwa długie lata. Nie zdołano go tam uleczyć ze wszystkich urazów nabytych
za kratami. Był cudownym, kochającym dziadkiem piszącym dla mnie powieść o „Misiu
Ani” ( mam ją do tej pory spisaną jego charakterystycznym pismem w czterech
zeszytach 16-kartkowych z niebieską okładką), erudytą władającym kilkoma
językami, do końca życia udzielającym porad prawnych. Ale niekiedy, zupełnie
znienacka dawała znać jego chora strona.
Pani Mikołajków – dla mnie starsza pani „od działki”, z której przynosiła nam świeże warzywa i owoce, dla dziadka była rówieśniczką z placu boju. Również brała udział w Powstaniu Warszawskim, wcześniej ocaliła życie wielu Żydom – będąc w Jerozolimie odnalazłam jej drzewko w Yad Vashem. Dlaczego właśnie dziś o tym wszystkim piszę? Bo śledząc dyskusję w mediach na co roku jak lejtmotyw powracający przez 1 sierpnia temat, czy warto było „Bić się czy nie bić” (swoją drogą polecam książkę Tomasza Łubieńskiego pod tym tytułem) i ja zadaję sobie to pytanie.
A może stawiam je inaczej, gdyż należę do grona przeciwników decyzji Komendy Głównej AK. Nurtuje mnie mianowicie kwestia, podważająca własne przekonanie o tym, że trzeba było działać „w imię zachowania substancji biologicznej narosu” (cytując wstępniak Piotra Zychowicza z bieżącego numeru Historia Do Rzeczy). A zatem co stało by się gdybyśmy wtedy nie podjęli walki? Ci wszyscy wspaniali ludzie przeżyliby i zapewne wsparli pozostałych w walce z systemem, na który i tak byliśmy skazani, bo główni gracze tamtej wojny wcześniej tak postanowili. Czy więcej zatem byłoby ofiar katowni stalinowskich, więcej czap, więcej wywózek, wieloletnich więzień i wreszcie więcej ludzi takich, jak mój dziadek, szukających nieistniejącej bomby w szufladzie? Dodam jeszcze jedno. Niezależnie od mojego poglądu w sprawie Powstanie Warszawskiego jutro przystanę na minutę milczenia w godzinę W i powstrzymam się od zamieszczenia posta na blogu. Pójdę na Powązki Wojskowe i zapalę znicze na kwaterach Szarych Szeregów, Parasola i Lombardu, formacji, w której służył mój dziadek. Chwała bohaterom!
Pani Mikołajków – dla mnie starsza pani „od działki”, z której przynosiła nam świeże warzywa i owoce, dla dziadka była rówieśniczką z placu boju. Również brała udział w Powstaniu Warszawskim, wcześniej ocaliła życie wielu Żydom – będąc w Jerozolimie odnalazłam jej drzewko w Yad Vashem. Dlaczego właśnie dziś o tym wszystkim piszę? Bo śledząc dyskusję w mediach na co roku jak lejtmotyw powracający przez 1 sierpnia temat, czy warto było „Bić się czy nie bić” (swoją drogą polecam książkę Tomasza Łubieńskiego pod tym tytułem) i ja zadaję sobie to pytanie.
A może stawiam je inaczej, gdyż należę do grona przeciwników decyzji Komendy Głównej AK. Nurtuje mnie mianowicie kwestia, podważająca własne przekonanie o tym, że trzeba było działać „w imię zachowania substancji biologicznej narosu” (cytując wstępniak Piotra Zychowicza z bieżącego numeru Historia Do Rzeczy). A zatem co stało by się gdybyśmy wtedy nie podjęli walki? Ci wszyscy wspaniali ludzie przeżyliby i zapewne wsparli pozostałych w walce z systemem, na który i tak byliśmy skazani, bo główni gracze tamtej wojny wcześniej tak postanowili. Czy więcej zatem byłoby ofiar katowni stalinowskich, więcej czap, więcej wywózek, wieloletnich więzień i wreszcie więcej ludzi takich, jak mój dziadek, szukających nieistniejącej bomby w szufladzie? Dodam jeszcze jedno. Niezależnie od mojego poglądu w sprawie Powstanie Warszawskiego jutro przystanę na minutę milczenia w godzinę W i powstrzymam się od zamieszczenia posta na blogu. Pójdę na Powązki Wojskowe i zapalę znicze na kwaterach Szarych Szeregów, Parasola i Lombardu, formacji, w której służył mój dziadek. Chwała bohaterom!
1 komentarze
Aniu uwielbiam czytać Twoje wspomnienia :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam Marysia