O czym nie wiedziały jaszczurki. Czekając na ambasadę w Hawanie

11:43


Na Kubie jest pełno jaszczurek. Tak jak zresztą na całych Karaibach. Duże i mniejsze, szare, brązowe, zielone.

Te kubańskie, jak zauważa Gracia Wassing na swoim blogu (http://graciawassink.com/blog/lizards-in-cuba/), nikogo nie są w stanie nikogo przestraszyć, "wygonić" z wyspy. Wręcz przeciwnie: trzymają dystans, albo przebiegają przed przechodniem tak szybciutko, że nim się obejrzymy - już znikają w spalonej słońcem zieleni. Te kubańskie jaszczurki widziały wszystko: rządy Batisty, kiedy Hawana była amerykańskim burdelem, a jednocześnie jednym z najpiękniejszych, miast świata. Nad wybrzeżem Malecon krwawo zachodziło słońce, a zdobiącym deptak kamienicom nie śniło się, że już wkrótce rządy Fidela obrócą je w ruiny. Jak całą stolicę, jak cały kraj. Te jaszczurki obserwował w swoim domu mały Carlos 1 stycznia 1959 r. kiedy "brodacz" ostatecznie obalił reżim. Trzy lata później wraz z 14 tys. innych dzieci został wywieziony samolotem ze swojej ojczyzny - rewolucja odłączyła go też od rodziny. Wylądował w rodzinie zastępczej, a potem w domu dziecka. Matkę zobaczył dopiero po trzech latach. Jako 53-letni wykładowca historii i religioznawstwa na uniwersytecie Yale, Carlos Eire napisał jedną z najbardziej osobistych i przejmujących powieści o Kubie, na którą już nie miał powrotu, "Czekając na śnieg w Hawanie". O kraju dzieciństwa, gdzie tylko jaszczurki przetrwały cudownie nieświadome tego, co wydarzyło się po nastaniu rządów Fidela. Wcześniej kraju jak rajski Eden, gdzie na dobranoc Mama życzyła Carlosowi, aby "śnił o aniołkach", a ojciec-kubański sędzia, kolekcjonował sztukę i ujeżdżał fale szmaragdowego morza. I kraju, gdzie nagle zabrakło coli i gumy balonowej. Kraju, który stał się najgłębszym kręgiem piekła.
Byłam w nim, jak zbudził się chwilowo z letargu podczas papieskiej wizyty.

Na Placu Rewolucji, podczas pierwszej zorganizowanej oficjalnie od pół wieku Mszy św., gdy zachodni korespondenci piali z zachwytu nad uprzejmością Fidela, miałam okazję przez ułamek sekundy spojrzeć mu prosto w oczy. To, co tam zobaczyłam jest nie do opisania: zimno, bezwzględność, okrucieństwo, cynizm i... wściekłość, bo jednak chyba się nie spodziewał, że ta uroczystość religijna zgromadzi tak nieprzebrane tłumy, że ludzie będą płakać i śmiać się na przemian, że słowa Jana Pawła II zrobią na Kubańczykach tak ogromne wrażenie, że znów zamarzy im się wolność, ale nie ta przyniesiona na czołgach revolution. Dziś, kiedy podano informację o ponownym nawiązaniu stosunków dyplomatycznych między USA a Kubą, o otwarciu Ambasady Kuby w USA, o pierwszych obradach Parlamentu kubańskiego relacjonowanych na Twitterze zastanawiam się, jaki będzie los wyspy. Czy odrodzi się jak feniks z popiołów?

Zobacz również:

0 komentarze