Festiwal Wilno, 51. Bieg Westerplatte, Pet Shop Boys w Ergo Arenie, ale przede wszystkim wykłady Akademii Stoczni, podczas której będzie można poznać historię kolebki Solidarności. Program Gdańska na wrzesiń jest bardzo bogaty, a jego szczegóły można znaleźć na stronie: www.gdansk4u.pl
Ponad 600 zwierząt z
Czarnego Lądu, reprezentujących 50 żyjących na kontynencie afrykańskim gatunków
zobaczyć można w Ogrodzie Zoologicznym w czeskim mieście Dvůr
Králové. Położone w pobliżu polskiej granicy, zaledwie 37 km od Kudowy Zdroju
proponuje safari, również o zachodzie słońca. Więcej informacji: www.zoodk.cz , www.czechtourism.com (Źródło Czechtourism, fot. Filip
Kostal)
"To był świat W zupełnie starym stylu, To był świat Zza szyb automobilu, Śmieszny świat, Pasjanse potem koncert, W świetle świec Ktoś grał na klawikordzie, Śpiewał walc w karnecie zapisany, Ty i ja znów w sobie zakochani. Szalał bal aż do białego świtu. To był świat w zupełnie starym stylu." Te słowa piosenki z repertuaru Urszuli Sipińskiej przypomniałam sobie wczoraj na widok automobilów parkujących przed wejściem do stołecznego Polonia Palace Hotel. Bo to właśnie we czwartek, 29 sierpnia br. ten elegancki obiekt świętował 100 lat istnienia. Więcej na ten temat w moim jubileuszowym tekście na portalu Rzeczpospolitej: http://www.rp.pl/artykul/706099,1043251-Hotel-Polonia-Palace-swietuje-stulecie.html Przy okazji zaś polecam mój wywiad z dyrektorem zarządzającym grupy WorldHotels, do której Polonia Palace należy od dziewięciu lat. http://www.rp.pl/artykul/705174,1043970-Pomagamy-hotelom-sie-wzbogacic.html
Dolny Śląsk po raz kolejny odkrywa swoje tajemnicze oblicze. Tym razem
zaprasza m.in. do Doliny Baryczy i w Karkonosze – na Śnieżne Kotły. Jesienna
odsłona kampanii promującej nasz region ruszy we wrześniu w telewizjach TVN,
Polsat, Discovery, National Geographic oraz kanałach tematycznych tych stacji.
Łącznie spot „Dotknij Tajemnicy” z nowymi ujęciami będziemy mogli zobaczyć dwa
i pół tysiąca razy. Dodatkowo, we wrześniu na ulicach największych miast
województwa pojawi się 90 billboardów i citylightów powiązanych tematycznie z
kampanią telewizyjną. Spoty jesiennej kampanii Dolnego Śląska
można obejrzeć na oficjalnym profilu marszałka Rafała Jurkowlańca w serwisie
youtube.com:http://www.youtube.com/watch?v=WG-gyA9Ipsg&feature=youtu.behttp://www.youtube.com/watch?v=iJPjg5I2eRw&feature=youtu.be
Dla przypomnienia jedna z poprzednich kampanii Dolnego Śląska:
Miłe Panie i Panowie bardzo mili.
Zapraszam na slow travel czyli do odwiedzenia ekomuzeów we włoskim regionie
Friuli-Wenecja Julijska. Jeśli jeszcze Państwo o nich nie słyszeli, namawiam do
zajrzenia na polskojęzyczną stronę regionu, z którą aktywnie współpracuję: https://www.facebook.com/DiscoverFVGPoland
Proszę ją też polubić. Wszelkie komentarze, zarówno pozytywne jak i krytyczne,
mile widziane., jak również sugestie tematów, jakie by się miały na stronie FVG
pojawić.
Emirates przygotowały kolejną promocję na przeloty
w klasie ekonomicznej do 27 miast w Azji, Afryce i na Bliskim Wschodzie.Promocja trwa od 28 sierpnia do 13
września i dotyczy przelotów w terminie od 28 sierpnia br. do 31 stycznia 2014
roku. Obejmuje ona loty zarówno w klasie ekonomicznej, jak i w klasie biznes.
Więcej w zakładce: Tańsze wojaże
„Nie ma bodaj w kraju drugiej
apteki, która może poszczycić taką historią. Jej właścicielami były osoby
zaangażowane w tworzenie systemu aptecznego, organizacji i zarządzania
aptekami. Wiadomo, że w tej aptece już w XIX wieku pracowali farmaceuci
zajmujący się ściganiem produktów sfałszowanych...
Do apteki wchodzi się przez renesansowy rzeźbiony portal wejściowy, zdobiący
piętrową kamienicę, która powstała w miejsce drewnianej zabudowy w zamojskim
Rynku Wielkim w 1616 roku. Kamienicę wystawił Szymon Piechowicz, rektor
Akademii Zamojskiej. W jego posiadaniu była do 1651 roku. Potem znalazła się w
rękach jego dalszej rodziny. Przez wieki zmieniali się kolejni właściciele, ale
niezmiennie od 400 lat jedno z pomieszczeń tej narożnej kamienicy, usytuowanej
we wschodniej pierzei Rynku Wielkiego, jest użytkowane jako apteka. W 1842 roku
została ona sprzedana Janowi Kłossowskiemu i pozostała w rękach tej aptekarskiej
rodziny do XX wieku.” Tak napisała o kamienicy moich pra- i pradziadków Luiza
Jakubiak w artykule „Apteka Rektorska w Zamościu-cztery stulecia tradycji” zamieszczonym
w grudniowym numerze magazynu „Rynek zdrowia”. W tej kamienicy przy Rynku
Wielkim przyszła na świat moja Babunia, Maria. Tu też urodziła się jej
najstarsza córka, siostra mojej Mamy, a jednocześnie moja Ciocia – Regina. 17
września 1939 roku, na mocy Paktu Ribbentrop-Mołotow wojska sowieckie
przekroczyły wschodnie granice Polski. 26 września dotarły do Zamościa. Ich
łupem padało wszystko po drodze, a zatem i nasza, rodzinna kamienica. Meble i
drewniane parkiety z trzech pięter porąbane zostały na opał – ostały się tylko
jedna kanapa i dwa krzesła oraz komoda, które wcześniej ktoś wstawił do komórki
i przykrył derką, aby oddać do renowacji. Dziś zdobią mieszkanie Mamy. Po
zakończeniu wojny nowa, ludowa władza też krzywo patrzyła na „posiadaczy”. W
1951 roku upaństwowiono aptekę, wydzierżawioną jeszcze przed wojną Feliksowi
Łaganowskiemu. Potem zmuszono żyjących członków rodziny Kłossowskich do
sprzedaży kamienicy Państwu – taki zręczny trick z obłożeniem budynku
stosownymi podatkami „nie do przeskoczenia”. Otrzymane pieniądze były tak marne,
że wystarczyły mojej Mamie jedynie na spełnienie „marzenia Kowalskiego” czyli
kupno Fiata 126 p., potocznie zwanego Maluchem. Tymczasem kamienica została
poddana gruntownemu remontowi, tak fasady jak i wnętrz. Szykowano ją bowiem na
przyjazd I Sekretarza PZPR Edwarda Gierka na uroczystości dożynkowe. A że
towarzysz Edward wybierał się ze swoją małżonką, przygotowano „gotowalnię” dla
Stanisławy. W tym celu ściany jednego z pokoi całkowicie wyłożono lustrami,
takimi, jak w publicznych toaletach – z metalowymi ćwiekami, a łazienkę –
marmurami. I pomyśleć, że te wszystkie, niezwykle kosztowne zabiegi podjęte
zostały na jedną zaledwie noc, gdyż tyle czasu miał spędzić Gierek w Zamościu.
Pech chciał, że był to rok 1980. „Wybuchł” Sierpień i wysadził z fotela I
Sekretarza, który na dożynki zamojskie już nie dojechał. 6 września tego samego
roku Gierek oficjalnie został zastąpiony na stanowisku przez Stanisława Kanię.
A już nie nasza kamienica? Przez lata nazywano ją „Gierkówką” Teraz zaś w jej
murach toczy się nowe życie - od 2000
roku w podziemiach znajduje się Art Jazz Cafe „Piwnica pod Rektorską” - prowadzona przez Elżbietę i Grzegorza Obstów.
I to wszystko dokładnie tam, gdzie dwa wieki temu pradziadek Karol Kłossowski
przechowywał zapasy syropów, wody chlorowej, wód gazowanych i mineralnych. Ale
to już materiał na zupełnie inną opowieść.
Zdjęcie: Kamienica Kłossowskich to ostatni,
szary budynek w prawym rogu (archiwum LOK „Zamość i Roztocze”)
Nigdy nie byłam na Krecie, podobnie jak moja przyjaciółka, która wakacje na tej greckiej wyspie sobie wymarzyła. Ponieważ wyjazd załatwiała prawie w ostatnim momencie, przez jedno z biur agencyjnych – najpierw zapłaciła wymaganą kwotę, a potem dopiero zajrzała do internetu. Ktoś powie: błąd, bo powinno się sprawdzić ofertę wcześniej. A ja zapytam – dlaczego? Przecież powinniśmy ufać tym, którzy taką ofertę nam przedstawiają. Płacimy biuru za konkretną usługę i oczekujemy, że spełni ona nasze oczekiwania. Ta rozczarowała już na starcie, a właściwie rozczarowała jest tutaj bardzo delikatnym słowem. Okazało się bowiem, że w Ammoudarze, do której wybierała się moja przyjaciółka, znajduje się elektrownia. I to tuż przy plaży. Nota bene zbudowana przez naszych rodaków w latach 80. XX wieku i nadal czynna. Osiem kominów strzelających w niebo to raczej mało przyjemne tło dla urlopu. Jeszcze mniej przyjemne – informacje o tym, że wydziela toksyczne substancje. Naturalnie, w ofercie biura podróży brak jakiejkolwiek adnotacji na temat elektrowni i można się spierać, czy miało ono obowiązek takową zamieszczać. W końcu trudno wymieniać wszystkie zakłady przemysłowe w okolicy kurortu, choć z drugiej strony istnieje coś takiego, jak uczciwość w stosunku do klienta. Pozostaje natomiast pytanie dlaczego, gdy poważnie już zaniepokojona przyjaciółka zapytała o elektrownię, usiłowano ją przekonać początkowo, że: elektrowni nie ma, a później że jest to odsalarnia (swoją drogą ten zakład też jest w Ammoudarze). Gdy się nie poddała, przyznano wreszcie, że elektrownia jest, ale zapewniono, że bezpieczna. Postawiona dosłownie „pod ścianą”, gdyż nie mogąca zamienić Ammoudary na inny kierunek czy zrezygnować z wyjazdu bez straty pieniędzy, przyjaciółka w końcu poleciała na Kretę.
To absolutne niedopatrzenie, że przez tak długi
czas nic nie pisałam o jedzeniu. Zwłaszcza zaś o kuchni włoskiej. Czas to
nadrobić, zapraszając na dwie, niezwykłe imprezy szykujące się w regionie
Marche. Pierwsza z nich to Pane nostrum, czyli tłumacząc dosłownie z łaciny – ‘nasz
chleb’, XIII. edycja festy, której tytułowym bohaterem będzie ten
najpopularniejszy, bo spożywany
codziennie produkt. Przy okazji też aluzja do najbardziej znanej nam modlitwy. Oprócz
możliwości skosztowania różnych gatunków świeżutkiego chleba prosto z pieca,
będzie też okazja do spróbowania innych, lokalnych produktów. I dobrej zabawy.
Pane nostrum zaplanowano w dniach 19-22 września w mieście Senigallia, a cała
inicjatywa ma ogromną liczbę sponsorów i instytucji wspierających, z
przedstawicielami regionu oraz Slow Food na czele: www.panenostrum.com Z kolei Fano zaprasza
na na 12-15 września na Festival
Internazionale del Brodetto e delle zuppe di pesce czyli Międzynarodowy
Festiwal Rosołu i Zup Rybnych. Przewidziano podczas niego aż siedem Cooking
Show, pokazów gotowania dla publiczności. Również i ta impreza jest szeroko
wspierana przez rozmaite, regionalne instytucje i firmy spożywcze. www.festivalbrodetto.it Źródło:
Marche Turismo
W ostatnią sobotę sierpnia Czechy zapraszają na
niezwykłą wycieczkę do zamków i pałaców. W ramach czwartej edycji Nocy Zamkowej
swe podwoje otworzy wieczorem ponad 60 zabytkowych obiektów. Oprócz pełnego
emocji zwiedzania komnat zamkowych w towarzystwie duchów,na gości czeka bogaty program towarzyszący –
koncerty, przedstawienia teatralne, wykłady. Będzie można zajrzeć do
pomieszczeń na co dzień niedostępnych dla zwiedzających.
Głównym ośrodkiem wydarzeń będzie zamek Rožmberk,
który nawiąże w tym roku do francuskiej historii i kultury. Najważniejszym
gościem wieczoru będzie Chantal Poullain.Na zwiedzających czekają francuskie piosenki, fragmenty opery
francuskiej i utworów poetyckich.Równie
bogaty program kulturalny szykują inne czeskie zamki i pałace.
Na zamku Frýdlant
przywita nas sam Albrecht von Wallenstein, a w kuchni zamkowej spróbujemy
prawdziwych kołaczy. Zwiedzając pałac Opočno poznamy miejscowe legendy i mrożące krew w żyłach
opowieści. Nocne zwiedzanie zamku Kunětická hora
uzupełni premiera przedstawienia muzyczno-teatralnego na podstawie legendy o
mnichach poszukujących skarbu na tutejszym zamku.Pałac Litomyšl
oczaruje nas Nocą Hiszpańską - od godziny 19 na gości czeka fiesta z winem,
specjałami kuchni hiszpańskiej, churros, a także muzyka hiszpańska oraz, dla
chętnych - lekcja języka hiszpańskiego.
Barwny program szykują pałac Slatiňany, klasztor Zlatá Koruna czy zamek Bečov, gdzie poznamy dzieje ostatnich rodów
szlacheckich panujących tu do roku 1945. Na zamku Křivoklát
spotkamy najstarszych mieszkańców – nietoperze i spróbujemy odkryć
tajemnice alchemika Edwarda Kelly. Więcej informacji: www.hradozameckanoc.cz , www.czechtourism.com Źródło: czechtourism. Zdjęcia:, i Helena
Glucksman, Lubomir Stiburek, Pavel Dosoudil)
Mieszkam na „pięknym brzegu”. Tak zgodnie z
miejscową legendą miała nazwać późniejszą dzielnicę stolicy sama królowa
Marysieńka, gdy podczas jednego ze swoich rejsów Wisłą w okolicach Warszawy
wykrzyknęła zachwycona: jolie bord! W
spolszczonej wersji – Żoliborz. Choć od dwudziestolecia międzywojennego minęło
już tyle dziesiątków lat, tutaj jakby czas się zatrzymał. Dwa, a właściwie trzy
główne place, jeśli oprócz Inwalidów i Wilsona wliczymy jeszcze Grunwaldzki,
odchodzące od nich promieniście główne, szerokie ulice. Po odzyskaniu przez
Polskę niepodległości w 1918 roku, Żoliborz doczekał się bardzo ambitnych,
spójnych planów rozbudowy czy raczej budowy, bo wówczas dzielnica praktycznie
powstała na nowo. Konstruktywizm, funkcjonalizm, szklane domy, wille-dworki.
Ale i małe mieszkanka dla ludzi wszystkich stanów, jasne, ustawne, zaopatrzone
w „wygody”. W jednym z nich teraz mieszkam i chwalę autora projektu, ponieważ w
niewielkiej stosunkowo przestrzeni mieści się wszystko, co trzeba. I ta kuchnia
z dwoma oknami – po prostu bajka! Za nimi zaś kołyszące się na wietrze korony
drzew, latem wpuszczające umiarkowaną ilość światła. Rankiem świergot ptaków.
Cisza i spokój. Nieopodal Aleja Wojska Polskiego, kilometrowa, przecięta
szerokim na cztery szpalery drzew pasem zieleni z szeregiem ławek.
To na jednej
z nich, przez wiele lat, od wiosny do jesieni, widywałam niemal codziennie
nobliwą parę. „Bardzo starzy oboje”, on o lasce, ona z balkonikiem. Nie wiem,
kiedy zaczęłam im mówić dzień dobry. Pan odpowiadał od razu, pani – z lekkim
zastanowieniem. Nie poznawała mnie. Nigdy, choć tak często się spotykaliśmy.
Alzheimer? Wyobrażałam ją sobie jako młodą, piękną dziewczynę, sanitariuszkę w
Powstaniu Warszawskim – wiele moich sąsiadek, dziś starszych pań 1 sierpnia
1944 roku założyło opaski i ruszyło w bój by „za każdy uśmiech Twój, stolico
oddać krew”. Jej mąż być może walczył na barykadach? I jakimś cudem przetrwali
wojenną, a potem stalinowską nawałnicę – nie tak jak Witold Pilecki, organizator
ruchu oporu w Auschwitz, zamordowany przez komunistów, który był moim sąsiadem
– przed jego tablicą na jednym z domów w Alei Wojska Polskiego regularnie
zapalam lamkę.
A potem z moim psem Fabiem ruszam na spacer po nastrojowych
uliczkach Żoliborza Dziennikarskiego, Oficerskiego i Starego.
Na Kaniowskiej
mieszkał generał Józef Haller, na Śmiałej – pułkownik Stefan Rowecki, przy
Hauke-Bosaka podpukownik Stanisław Sosabowski, w Alei Wojska Polskiego –
pułkownik Artur Oppman czyli Or-Ot. Dziś jedna z uliczek odchodzących od tej
alei nosi imię tego młodopolskiego poety, bardziej znanego jako bajkopisarza. Żoliborz
jako swoje locum amoenum wybrali autor
„Jeziora Bodeńskiego” Stanisław Dygat z najseksowniejszą polską aktorką Kaliną
Jedrusik, artystka-fotografik Zofia Nasierowska z reżyserem Januszem Majewskim,
ale i Wojciech Komeda-Trzciński, którego Kołysanka z „Dziecka Rosemary”,
reżyser Andrzej Wajda, pisarz Jarosław Abramow Newerly. I wielu innych twórców
i artystów. Ale nic nie trwa wiecznie. W ubiegłym roku zniknęła z ławki „moja”
para staruszków siwych jak gołąbeczki. Odeszła też większość artystycznych
elit. Wolne place już znacznie wcześniej zaczęły wypełniać nowoczesne „plomby”,
nijak mające się do tradycyjnej zabudowy, a i stare wille coraz częściej
wykupywać zaczęli przyjezdni. Nieliczni, w wielu przypadkach zmuszeni faktem,
że mają do czynienia z zabytkiem, tylko poddali fasady liftingowi. Znaczna część
jednak zaczęła te piękne, stare domy przebudowywać jak komu w duszy grało: tu
ktoś wstawił element pseudo art nouveau, gdzie indziej wyrżnął okno na pół
pietra, wyburzył ścianę, zlikwidował wieżyczkę, dodał balkon.
Cóż, ma się tę
fantazję w końcu, prawda? A po co komu taka stara, niemodna chałupa, skoro
można „se” nowoczesną „walnąć”? W międzyczasie ktoś wpadł na olśniewający
pomysł Żoliborza przemysłowego – 70 tysięcy mieszkań w apartamentowcach
budowanych za wiaduktem. Budowane byle jak, z wielkiej płyty, sprzedawane są za
„wyjątkowo niską cenę”. Brzydkie bloki otaczają pozostałości „zielonego
Żoliborza”, bo gros starych drzew wycięto pod budowę – teraz, wraz z nowymi
domami rosnąć mają i nowe drzewka. Na razie rachityczne. Naturalnie nowemu
osiedlu potrzeba była kanalizacja, przeryto zatem Aleję Wojska i wpuszczono w
nią nowe rury. Nie na długo, bo okazało, się, że ktoś gdzieś pomylił się w
obliczeniach i ich przepustowość „nijak się ma” – cytując jednego z moich
ulubionych wykładowców na polonistyce – do rzeczywistości. Efekt – rury ciągle
eksplodują, a fetor, jaki dobywa się ze studzienek kanalizacyjnych jest
koszmarny. Właśnie na ten weekend rozkopano nam po raz kolejny pół alei i
odkryte wykopy zostawiono, bo fajrant.
Fala smrodu nie do wytrzymania rozlała
się na okoliczne ulice i wdarła się do mieszkań. Akurat na powitanie tych,
którzy wrócili z wakacji na swój piękny, zielony Żoliborz.
Zachęcam do udziału
w konkursie ogłoszonym przez Ambasadę
Królestwa Norwegii. Należy odpowiedzieć na pytanie konkursowe: Jaką
powierzchnię (w km) ma Jostedalsbreen - największy lodowiec Norwegii? Nagrodą
jest ilustrowany przewodnik Pascala "Norwegia"! Więcej informacji na
ten temat i pomoc na stronie: http://www.visitnorway.com/pl/co-robic/atrakcje-kultura/Atrakcje-przyrodnicze-Norwegii/norweskie-lodowce/.
Odpowiedzi należy przesyłać pod adres: warsaw@innovationnorway.no
do 31 sierpnia br. (źródło i zdjęcie: VisitNorway)
W ostatni weekend został
oddany do użytku najdłuższy most wiszący w Norwegii i jeden z najdłuższych na
świecie, rozpięty nad wodami Hardangerfjordu. Budowa mostu była ogromnym
przedsięwzięciem, fiord jest bowiem wyjątkowo głęboki, w dodatku jego strome zbocza
utrudniały zbudowanie dróg dojazdowych. Otwarty właśnie most rozciągnięty jest
nad fiordem na długości aż 1380 metrów, a dojazd do niego z obu stron prowadzi
przez tunele wykute w skale.Można po nim przejechać autem, udostępniono też
osobny pas dla rowerzystów i pieszych. Most Hardanger znacznie skraca drogę
pomiędzy Oslo a Bergen, i zastąpi połączenie promowe w tym miejscu. Został
oddany do użytku po ponad 3 latach budowy. (Źródło: VisitNorway). Więcej
informacji o fiordzie Hardanger na angielskojęzycznej stronie: www.hardangerfjord.com/en/
Tak się złożyło, że
sierpień 1980 roku spędzałyśmy z Mamą na wczasach w Czechosłowacji. Pod Hradec Králové.
Ośrodek był siermiężny, podobnie jak cały ówczesny ustrój. W pokojach
sąsiadowały ze sobą rodziny polskie i gospodarzy. Dzieliliśmy stołówkę i pokój
TV. Początkowo zgodnie, dopóki, pocztą pantoflową nie dotarły do nas, a ściślej
naszych rodziców wieści o strajkach na Wybrzeżu. Byłam za mała, aby
interesowała mnie szczególnie polityka, choć od małego, ze względu na
specyficzne dzieje rodziny, pewne rzeczy kojarzyłam bardziej niż rówieśnicy.
Podczas, gdy emocje nad Bałtykiem rosły, na naszym, wakacyjnym „froncie” też
zawrzało. Otóż dorośli zaczęli prowadzić ze sobą wojnę podjazdową o telewizor.
Chodziło o to, aby wieczorem móc obejrzeć „swój” dziennik. I choć wiele się z
niego dowiedzieć nie można było, bo z ekranu wylewała się propaganda, to jednak
Polak, wprawiony już dekadami PRL-u, nauczył się czytać między wierszami. W tym
celu wysyłano nas, dzieci na zwiady – naszym zadaniem było zajęcie
strategicznych pozycji pod stołami w stołówce i obserwowanie, czy „Pepiki” nie
idą – pokój telewizyjny znajdował się bowiem tuż obok. W tym czasie panowie przestrajali
aparat, aby wykluczyć Czechów z wieczornej rozrywki. Z kolei ci ostatni, gdy
znikaliśmy z perspektywy, wyczyniali podobne manipulacje z telewizorem, aby móc
obejrzeć swój program. Wszystko jednak odbywało się kulturalnie, poza słowami,
bez żadnych rękoczynów. W tym też czasie wybrałyśmy się z Mamą do Hradec Králové,
aby zwiedzić to piękne, zabytkowe miasto, założone 1000 lat wcześniej na szlaku
handlowym łączącym Pragę z Krakowem. Gdzieś w okolicach katedry natrafiłyśmy na
„ogonek” kolejkujących po pomarańcze, towar wtedy w Polsce deficytowy.
Stanęłyśmy na jego końcu i niebawem dotarłyśmy do lady. Widząc, że ekspedientka
ładuje do torebki zielone owoce, Mama zaprotestowała. I wtedy wybuchła
awantura, która o mało co nie skończyła się rękoczynem. – Pomarańczy Wam się
zachciało! – krzyczały podenerwowane Czeszki, napierając na nas groźnie. –
Wracajcie do siebie, do tych Waszych strajków! Już dosyć Was mieliśmy w 68.
roku!
Mama była przerażona i szybko wyprowadziła mnie ze sklepu. Ja nie mniej od niej.
Gdy wróciłyśmy do ośrodka i opowiedziała o całym zajściu znajomym, wzruszyli
tylko ramionami:’ Nie ma co się dziwić takiej reakcji! Przecież wtedy, w
sierpniu 68. roku nasze wojska pacyfikowały Praską Wiosnę!’. Ta próba
stworzenia socjalizmu z „ludzką twarzą”, z hasłami wolności słowa wypisanymi na
sztandarach została rozjechana gąsiennicami czołgów 300, a następnie 800
tysięcy Wojsk Układu Warszawskiego, a polska 2. Armia pod wodzą generała
Floriana Siwickiego operowała właśnie północno-wschodnich Czechach, w rejonie Mladá Boleslav
-Pardubice-Hradec
Králové, gdzie mieścił się zresztą sztab.
I znów mamy sierpień, zbliża się kolejna rocznica podpisania słynnych
Porozumień. A ja cieszę się z upływu czasu i z tego, że pozwala on zasklepić
jątrzące się rany.Nie lubiliśmy się
kiedyś specjalnie z Czechami, bo na przeszkodzie stały nam konflikty o Śląsk
Cieszyński, Orawę, Spisz, Zaolzie i jeszcze wiele, wiele innych. Wzajemne
animozje podsycała bez przerwy
umiejętnie, sterowana przez Kreml władza, abyśmy się przypadkiem zbyt nie
zbliżyli, nie połączyli sił, nie obalili ustroju. Cieszę się, że dzięki Mamie
nigdy nie dałam się wciągnąć w żadną spiralę nienawiści, że nikt obcy nie mógł
mną manipulować. Dlatego też do Czechów nigdy nie żywiłam żadnych uprzedzeń. Jestem
zakochana w Pradze, której nie dali zburzyć tak jak my Warszawy. Pamiętam z
dawnych czasów ich pyszną garmażerię – te wysublimowane kanapki z szynką i
sałatą na Placu Wacława, o których my mogliśmy tylko pomarzyć. Przepadam
Hrabalem i Svěrákiem.
Zazdroszczę śp. Havla.
I tak sobie myślę – fajnie, że mamy Czechów „za miedzą”.
Tak innych, a jednocześnie niekiedy tak do nas podobnych. (fot. Lubomír Čech,
Czechtourism)
Już 23
sierpnia czyli w najbliższy piątek krakowski Rynek Główny opanują nasi
południowi sąsiedzi. Podczas Słowackiego Dnia usłyszymy tamtejsze zespoły
folklorystyczne, poznamy aktualną ofertę turystyczną i skosztujemy lokalne
produkty, w tym wino. Urozmaiceniem będą: prezentacja projektu Koszyce – Europejska Stolica
Kultury 2013, konkursy wiedzy o Słowacjipremiujące zwycięzców atrakcyjnymi nagrodami
oraz promocja II Europejskiego Spotkania „NATURE & SPORTS EURO´MEET 2013”,
poświęconego sportom outdoorowym , które w tym roku odbędzie się na Słowacji w
regionie Liptov. Start imprezy o godzinie 10. (źródło: Narodowe Centrum
Turystyki Słowackiej w Polsce)
W 1768 roku przy Contrada Bottari,
obecnej via SanNicolò, niejaki Benedetto Capano otrzymał pozwolenie na
ekskluzywną sprzedaż „ gorących i zimnych wód, herbaty, kawy, czekolady,
sorbetów i wody z syropem”. Tak, w połowie XVIII w. rozpoczęła
się fascynująca historia triesteńskich kawiarni, które otwierano wzorując się
na Wenecji, szczycącej się już wcześniej lokalami gromadzącymi przedstawicieli
wyższych sfer. Jednak wnętrza lokali inspirowane były modą
wiedeńską. Kawiarnie odzwierciedlały kosmopolitycznego ducha miasta, w którym
krzyżowały się wpływy różnych kultur. Jedne gromadziły literatów, inne
polityków czy wojskowych. Mówi się, że to właśnie w Caffé Pasticceria Pirona,
przy kieliszku wina i pysznych, austriackich ciastkach James Joyce znalazł
natchnienie do napisania „Ulissesa”. W liczącej prawie sto lat Caffè San Marco
bywali natomiast chętnie Italo Svevo i Umberto Saba. Więcej na ten tematwww.facebook.com/DiscoverFVGPoland Przy okazji gorąco polecam tę polskojęzyczną stronę regionu, ponieważ
codziennie pojawiają się na niej turystyczne nowinki: co zwiedzić, gdzie spać i
co smacznego zjeść. Koniecznie ją polubcie!
Pamiętam mój ostatni koncert w życiu. Wiele lat
temu, na deskach Filharmonii Narodowej w Warszawie. W popisie dyplomowym,
wieńczącym lata licealnej edukacji muzycznej brałam udział jako „drugi flet” w
orkiestrze pod dyrekcją Ewy Marchwickiej. Można by rzec, że przy pulpitach
siedziały dzieciaki, a ich umiejętności były jeszcze dalekie od doskonałych.
Wszyscy znający jednak „Marchwicę” doskonale wiedzieli, że do koncertu
dopuszczała tylko tych, którzy znakomicie opanowali materiał. Potrafiła
wyrzucać bez pardonu z prób każdego, kto nie przygotował swojej partii.
Wystarczył niekiedy jeden fałszywy ton, a delikwent lądował na korytarzu i
ćwiczył dopóty, dopóki się nie nauczył. Repertuar dyplomowy mieliśmy ambitny,
prawdopodobnie ponad naszą miarę, jednak godziny żmudnych prób, całościowych i
sekcyjnych dały rezultaty. Byliśmy pewni każdej nutki, każdej pauzy, a ja,
dodatkowo swojej „pikuliny”. Nie dalej jak trzy miesiące wcześniej wzięłam tę miniaturową, transponującą o oktawę wersję fletu
ze szkolnej wypożyczalni, słynącej z tego, że tamtejsze instrumenty były
wyeksploatowanymi „rzęchami”. Kogo jednak stać było na własny w tamtych
smutnych, późno peerelowskich czasach? Na swoim flecie poprzecznym grałam już dobre
kilka lat, więc nie spodziewałam się niespodzianek. A jednak, gdy przyłożyłam pikulinę
do ust na sekcyjnej, okazało się, że nie potrafię wydobyć z niej żadnego
dźwięku. I poczułam, jak miękną mi kolana, bo wzrok Marchwicy nie wróżył nic
dobrego, a jednak, ku mojego zdziwieniu kobieta powiedziała: - Wiem, że sprzęt
jaki wypożyczyłaś jest denny, ale na koncercie zagrać musisz! Taka była, do
bólu stanowcza, ale i sprawiedliwa. A ja naturalnie zagrałam. I to jak! Chyba
nigdy nie poczułam się tak uskrzydlona, jak gdy w blaskach rażących oczy reflektorów filharmonii popatrzyłam na
pałeczkę dyrygenta i zaintonowałam swoją partię w „Bajce” Moniuszki. Ja i
cała reszta. Daliśmy się porwać już przy pierwszych taktach. Ta Uwertura Fantastyczna
jest jednym z nielicznych dzieł instrumentalnych Moniuszki, kojarzonego przede
wszystkim jako kompozytora oper, w tym „Halki”. Znana jako Opowieść Zimowa, ma
już w oryginale szybkie tempo, jednak my, pod batutą dyrygentki „pognaliśmy”
jeszcze szybciej, coraz szybciej. Jednak zadziwiająco bezbłędnie. Nawet nie
czułam, jak palce śmigają mi po klapkach instrumentu. To był żywioł, który nas
wszystkich ogarnął… Przypomniałam sobie ten nasz szkolny popis w ubiegłym
tygodniu, gdy miałam okazję wysłuchać koncertu inaugurującego Festiwal Akademii
Gitary. Już nazwiska głównych wykonawców
budziły dreszcz emocji, choć żadnego dotąd na żywo nie słyszałam. Akordeonista Marcin Wyrostek, o którym Polska usłyszaław 2009 roku, kiedy wygrał telewizyjny show „Mam
talent”, jest na co dzień wykładowcą Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego
w Katowicach. Jego płyta nagrana z założonym przez siebie Tango Corazon Quintet
zyskała status platynowej. I Łukasz
Kuropaczewski, gitarzysta, zdecydowanie bardziej znany na wiodących scenach
koncertowych świata niż u nas, szef artystyczny Międzynarodowego Festiwalu i
Kursu Mistrzowskiego Polska Akademia Gitary. W programie – utwory Astora
Piazzoli z hitem „Libertango”, twórcy tanga do słuchania, którego talent odkrył
Artur Rubinstein i namówił do muzycznego kształcenia i który współpracował m.in.
również z Romanem Polańskim. Orkiestra, jaka miała towarzyszyć wirtuozom była
mi nieznana. – Same młodziaki – skwitowałam widząc, jak członkowie Orkiestry
Teatru Muzycznego w Poznaniu siadają przy pulpitach i karnie spoglądają na
batutę Bohdana Jarmołowicza, na co dzień dyrektora Polskiej Filharmonii
Sinfonia Baltica. Jarmołowicz to też postać – nie dość, że przez wiele lat
współpracował z orkiestrą PRiTV w Poznaniu, ale z amerykańskim saksofonistą
Gregiem Banaszakiem nagrał pierwszą w świecie płytę z rzadko wykonywanymi
utworami na saksofon i orkiestrę kameralną (m.in. brazylijskiego kompozytora i
pianisty-samouka, Heitora Villa Lobos – kto nie słyszał jeszcze Bachianas brasileiras
niech szybko nadrobi ten brak!).
Ostre reflektory rozcinały ciemności
niezwykłego jak na takie wydarzenie miejsca, Katedry Gnieźnieńskiej na Wzgórzu
Lecha, gdzie przecież, zgodnie z legendą miały się zacząć nasze dzieje. W tych
murach koronowano pięciu królów Polski, a przede wszystkim spoczęły relikwie
św. Wojciecha.
Pierwsze takty Libertango i… Wyrostek, łączący w sobie cechy
show-mena i silnej indywidualności muzycznej, porywa za sobą wszystkich:
Kuropaczewskiego, dyrygenta, pierwszą skrzypaczkę, której piękne brzmienie
skrzypiec nagle zaczynam słyszeć i się nim zachwycać. Mam wrażenie, że za
chwilę akordeonista - który ma taki zabawny sposób unoszenia się z instrumentem z krzesła - nagle wstanie i porwie kobietę do tańca. A może już z nią wiruje w
rytm argentyńskiego tanga? Złudzenie jest niesamowite.
Ten koncert, z trzema bisami, zapamiętam na długo, podobnie jak pozostali
słuchacze, bo taki „magiczny” występ zdarza się niezwykle rzadko. Nie wystarczy
świetny program złożony z pierwszorzędnych utworów, nie wystarczą światowej
sławy artyści. Potrzebny jest „duch”, który ogarnie wykonawców, właśnie „porwie”
i sprawi, że choć zagrają „po dźwiękach”, odkryją w dziele coś absolutnie
nowego, dotąd nieodczytanego, wyjątkowego. Umberto Eco w „Dziele otwartym”
napisał, że każda lektura jest nową, inną interpretacją. Podobnie jest z
muzyką. Jednak spośród tych różnych odczytań tych genialnych jest tak niewiele.
Jak dobrze, że dane mi było uczestniczyć w jednym z nich.
Przy okazji polecam wszystkim podróżującym do Wielkopolski trwający do 1
września br. festiwal. Manuel Barrueco, Ray Wilson, Robert Horna i Wiesław Prządka, Łukasz Kuropaczewski, Royal String Quartet. Taka plejada gwiazd, zgromadzonych na jednym festiwalu, robi wrażenie: www.akademiagitary.pl/program/
Miłe Panie i
Panowie bardzo mili też. Dziś od rana foto-zagadka – gdzie zostały wykonane te
zdjęcia. Dla ułatwienia podam, że w Wielkopolsce. Czekam na odpowiedzi. Z
konkursu wyłączeni są naturalnie uczestnicy study-touru zorganizowanego przez
Wielkopolską Organizację Turystyczną wraz z AR „Czart”.
Przez miesiąc czyli do 14
września trwać ma, wprowadzony wczoraj przez urząd tymczasowego prezydenta stan
wyjątkowy w Egipcie. W Kairze, Suezie i Aleksandrii obowiązuje ponadto godzina
policyjna między godzinami 19 a 6 rano. Wczoraj zginęło w tym kraju 464 osoby i
był to najkrwawszy dzień w historii Egiptu. W związku z eskalacją konfliktu
nasz MSZ aktualizował ostrzeżenie dla podróżujących „kategorycznie odradzając wszelkie
podróże do Kairu i innych dużych aglomeracji miejskich”. Polskie media
sygnalizują o pierwszych polskich turystach przebywających w kurorcie
Sharm-el-Sheikh, którzy nie mogli wczoraj dotrzeć na lotnisko w Tabie i odlecieć
do kraju. Źródła: MSZ, www.rp.pl/turystyka
Miłe
Panie i Panowie bardzo mili też – komu w drogę, temu czas. Wyruszam na kolejny,
tym razem krótkodystansowy wojaż. Moim celem jest Wielkopolska. Czeka mnie
podróż sentymentalna, co tak bardzo lubię. Odwiedzę miejsca związane z
początkami państwowości polskiej. Po powrocie obiecuję mnóstwo ciekawych
opowieści. A na razie zarządzam ciszę na łączach. Bloger też musi czasem
odpocząć od komputera, a jego wierni Czytelnicy od niego. Wykorzystajmy ten piękny, letni czas wolności
od pracy na wyprawy – każdy na swoją miarę. Od poniedziałku czekam na relacje
od Państwa. Bardzo chętnie zamieszczę je wraz ze zdjęciami na moim blogu. Życzę fascynujących odkryć podróżniczych.Wcale nie trzeba jechać za granicę. Przygoda
czai się już za rogiem!
I znów
odbywam podróż do przeszłości. Przerzucam karty kalendarza o 32 lata wstecz.
Tak dużo, a mnie wydaje się, jakbym to zaledwie wczoraj wróciła z piaszczystej
plaży Lignano Sabbiadoro, friulańskiego kurortu dla bogatych, gdzie czułam się
niczym Kopciuszek, którego zaproszono na bal. W sierpniu 1981 roku przyjaciele
mojego dziadka zaprosili mamę wraz ze mną na dwa tygodnie wakacji. Zapłacili za
podróż samolotem i pobyt w hotelu wraz z pełnym wyżywieniem. Z kraju, gdzie na
półkach królował ocet, a ze szklanego ekranu coraz częściej wyzierała
złowieszcza twarz w czarnych okularach, przybyłam do raju. Mama kupiła mi błękitny
kostium kąpielowy – mój pierwszy dwuczęściowy, choć jeszcze nie miałam
specjalnie co zakrywać i intensywnie żółtą sukienkę-mgiełkę. Byłam zachwycona
żywymi kolorami i krojem tych ubrań. I zapachem – delikatną wonią jakby perfum,
jakie wydzielała tkanina. Zakupy dla ukochanej córeczki chyba wyczerpały jej
skromne środki, bo nie pamiętam, abyśmy jeszcze coś kupowały. Toni, majętny
biznesmen z Mediolanu, którego mój dziadek poznał wiele lat wcześniej, opłacił
nam także wstęp na hotelową plażę wraz z parasolem chroniącym przed nazbyt dla
nas ostrym słońcem – obie z rodzicielką mamy bardzo delikatną skórę, pod
wpływem promieni UV zdolną do szybkiej zmiany koloru na intensywną czerwień.
Żona Toniego spędzała urlop w tej samej miejscowości, naturalnie ona w hotelu
pięciogwiazdkowym – my w niższej o dwa „oczka” kategorii, w znajdującym się w
części kurortu Lignano Pineta hotelu „Erica”. Jednak i tak wydawał nam się
on bardzo elegancki, a obsługa, znająca dobrze Toniego – traktowała nas
wyjątkowo uprzejmie. Sądzę, że wnosiłyśmy wśród gości nieco egzotyki, gdyż w
tym czasie Polaków goszczących w Lignano można było policzyć na palcach jednej
ręki. Ceny przewyższały znacznie możliwości przybyszów znad Wisły. Stąd
niejednokrotnie właściciel obiektu, wykorzystując chwile, kiedy mijaliśmy się w
holu, podpytywał mamę, jak jest w tej Europa dell’Est – sytuował nas bowiem,
poniekąd słusznie w bloku wschodnim. Należeliśmy przecież wówczas do Imperium,
nawet jeśli Polska uchodziła za niepodległy kraj. My z kolei z malującym się na
twarzy, cielęcym zachwytem oglądałyśmy podczas długich spacerów ekskluzywne
wille letniskowe Włochów, piękne hotele, elegackie sklepy pełne wszelakich
dóbr. Do tradycji wręcz należały nasze wyprawy do pewnego butiku, za którego
szybą pysznił się serwis kawowy z porcelany w truskawki. Naturalnie poza naszym
zasięgiem finansowym podobnie jak Garfield z pluszu, zdobiący pobliski magazyn
z zabawkami. Dzień, który szczególnie zapamiętałam to 15 sierpnia, kiedy w
Italii przypada Ferragosto. Zbiega się on o z obchodami Wniebowzięcia
Najświętszej Maryi Panny, jednego z najstarszych świąt maryjnych w Kościele
Katolickim. Ferragosto jednak jest festą całkowicie pogańską, obchodzoną od
2000 lat. Jej nazwa pochodzi od łacińskiego Feriae Augusti, ponieważ to właśnie
cesarz Oktawian August wprowadził dzień wolny od pracy w czasie największej,
sierpniowej spiekoty. Również i dziś na Półwyspie Apenińskim z tej okazji
zamykane są wszystkie sklepy, a hotelarze fundują swoim gościom wystawne
kolacje. Nam też przypadł w udziale w uczcie na miarę Trymalchiona. A może
raczej ostatniej, jaką spożył z swoim życiu słynny sybaryta Gaiusz Petroniusz?
Zastawione stoły uginały się pod ciężarem mnogich i wyszukanych potraw. Liczba
przystawek: wszystkich salumi, sott’olio, sałat była niezliczona.
Wśród primi piatti konkurowały ze sobą spaghetti alle vongole, gnocchi
alla veronese, ravioloni alle zucchine, canelloni alla siciliana.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że Włosi mają tyle rodzajów pasty i że może
istnieć tyle sposobów jej przyrządzania! Poległyśmy już przed secondo piatto,
nie wiedząc czy zdecydować się na miecznika czy też befsztyka, jakiego nie
widziałyśmy dobrych kilka lat (za Gierka zdarzało się, że pukała do naszych
drzwi „baba z mięsem”). A potem na stół wjechały desery: tarty, owoce, lody… ‘Kiedyś
będziemy żałować, że tego wszystkiego nie zjadłyśmy’ – pomyślałam. I niestety miałam
rację. Cztery miesiące później Generalissimus wprowadził w Polsce stan wojenny.
Półki już zupełnie opustoszały. I tylko pewnego, szczególnie szaro-burego,
styczniowego dnia w skrzynce pojawiła się niebieska koperta zaadresowana obcym
pismem, opatrzona włoskim znaczkiem. W środku znajdowała się spóźniona kartka z
życzeniami bożonarodzeniowymi od dyrektora „naszego” hotelu „Erica”. Jak
światełko nadziei na przyszłość. Miałyśmy mu okazję za nią podziękować, gdy
wróciłyśmy do Lignano po czterech latach, znów zaproszone przez Tinę i Toniego.
Ale to już zupełnie inna historia…Wszystkich zainteresowanych poinformuję
natomiast, że należący do rodziny Valentinis hotel „Erica” nadal działa,
zbierając na TripAdvisorze same dobre noty. (fot. Hotel Erica, FVG)
Już
po opublikowaniu tego posta, wysłałam do niego link właścicielom hotelu. Jakże
wzruszającą niespodzianką był otrzymany od nich, w odpowiedzi, mail, który
cytuję w oryginale:
Gentilissima Signora Anna. Grazie per la bellissima e-mail
molto significativa e sentita da tutti noi dell’ hotel. Siamo contenti che sia
cambiato anche nel Suo Paese tutto in meglio. Si, gestiamo sempre noi l’hotel
di padre in figlio in nipote, da piu’ generazioni con passione e amore per il
nostro lavoro, come Lei per la sua bella carriera di giornalista. Le auguriamo un
buon Ferragosto, anche alla Sua famiglia e speriamo di conoscerci in futuro.
Alberto Valentinis
hotel Erica Lignano Pineta
Z
powodu prac remontowych związanych z wprowadzeniem nowego systemu sygnalizacji
konieczne jest wstrzymanie kursowania pociągów na linii RER B w kierunku
północnym, czyli w stronę lotniska. Pociągi nie będą jeździć:
• od stacji Paris Gare du Nord od godziny 23:00 w środę 14 sierpnia do
końca dnia;
• od stacji La Plaine Stade de France od czwartku 15 sierpnia do soboty 17
sierpnia do godziny 16:00;
• od stacji Aulnay-sous-Bois od godziny 16:00 w sobotę 17 sierpnia
do niedzieli 18 sierpnia do końca dnia. Aby umożliwić pasażerom podróż na tej
trasie zapewniona zostanie zastępcza komunikacja autobusowa. Należy jednak
pamiętać, że podróż autobusem trwa o ok. 40 minut dłużej, niż pociągiem i
w związku z tym przewidzieć co najmniej półtorej godziny na dojazd z Paryża do
lotniska Charles-de-Gaulle w podanych wyżej dniach.Więcej informacji na temat
trwających prac remontowych i komunikacji zastępczej znaleźć można na stronach www.ratp.fr i www.transilien.com. Źródło: Atout France, zdjęcie press.parisinfo.com/
W „Argentyńską
noc” w gotyckiej katedrze, pamiętającej koronacje kilku królów Polski, wystąpi
Marcin Wyrostek. Zwycięzca telewizyjnego show „Mam talent” zagra w najbliższy
piątek utwory Astora Piazzoli. To zmarły przed dwudziestoma laty Argentyńczyk,
syn włoskich emigrantów, twórca „tango nuevo” – przeznaczonego nie do grania,
ale słuchania. Obok Wyrostka wystąpi też gitarzysta Łukasz Kuropaczewski, nota
bene urodzony właśnie w Gnieźnie. Utalentowany 32-latek występował już w wielu prestiżowych
salach koncertowych świata, w tym w nowojorskiej Carnegie Hall, a także wydał
kilka płyt. „Argentyńska noc” zainauguruje szóstą edycję festiwalu Polska
Akademia Gitary, który potrwa od 16 sierpnia do 7 września br. Koncerty
zaplanowano w kilku miastach Wielkopolski: Gnieźnie, Poznaniu i Jarocinie. W
czasie PAG nie tylko słucha się muzyki, ale można też wcielić się w artystę.
Chociażby 25 sierpnia br., pod poznańskim ratuszem, gdzie każdy chętny będzie
miał okazję dołączenia do zbiorowego wykonania utworu Sultans of Swing zespołu
Dire Straits. www.akademiagitary.pl
W najbliższy czwartek 15 sierpnia (w godz. 12-13) i w piątek 16 sierpnia
(po godz.18) zapraszam do radia PiN. Będę radzić, co zwiedzić w Italii i jakie
potrawy skosztować. Wyjaśnię, skąd wzięli się Tuaregowie w regionie
Friuli-Wenecja Julijska i opowiem o mojej błyskawicznej randce w Rzymie. Zaprezentuję
też naturalnie mój przewodnik „Włochy jakich nie znacie”, a także zachęcę do lektury
„Romansu po włosku”, który napisałam pod pseudonimem Annalisa Fiore. Obie audycje
prowadzić będzie urocza pani redaktor Agnieszka Horaczy z radia PiN.
www.radiopin.pl
W końcu bieżącego tygodnia czyli 16-18 sierpnia br. odbędzie się XIV edycja
jarmarku średniowiecznego w Chudowie w województwie śląskim. W tym samym czasie
staną w szranki uczestnicy XII Turnieju Rycerskiego na zamku w mazowieckim Liwie
o pierścień Księżnej Anny.http://www.liw-zamek.pl/index.php?page=tresc&id=55
Jakby tego było mało, w nadchodzące sobotę i niedzielę naśladowcy Wilhelma
Tella zmierzą się ze sobą na Turnieju Łuczniczym o srebrny pierścień
kasztelana. Ta ostatnia impreza odbędzie się na zamku w Grodźcu (ponownie): www.grodziec.com/kalendarz-imprez.html
Wspomniane trzy propozycje nie wyczerpują listy turniejów rycerskich
zaplanowanych w Polsce na sierpień. Oto link do odpowiedniej strony: http://zamki.net.pl/turnieje.php
Ryanair
dzisiaj czyli 12 sierpnia br. obchodzi
Międzynarodowy Dzień Osób Leworęcznych, oferując sprzedaż
tysięcy biletów, które muszą być zarezerwowane na Ryanair.com tylko lewą ręką. Przewoźnik
ogłosił, że karty pokładowe przyjmowane będą tylko z lewej ręki, kawa i herbata
na pokładzie serwowana będzie w kubkach z lewej ręki, a 10 kg bagaż podręczny,
musi być trzymany na pokładzie w lewej dłoni! Z okazji
Międzynarodowego Dnia Osób Leworęcznych, Ryanair oferuje
sprzedaż tysięcy biletów na podróż do wielu destynacji w całej Europie już od
€19.99 na podróż w poniedziałki, wtorki, środy oraz czwartki, w październiku
oraz listopadzie. Bilety można rezerwować do północy w czwartek 15 sierpnia na
stronie www.ryanair.com i nie będzie dodatkowej opłaty dla
praworęcznych pasażerów, którzy również mogą skorzystać z tej oferty.
Inteligentne, dzięki czemu nieuchwytne. Niekiedy złośliwe. Żyją w leśnych
mchach i paprociach niczym uwielbiani przez nas w dzieciństwie, dobranockowi
bohaterowie kreskówki – Żwirek i Muchomorek. To elfy, we włoskim regionie
Friuli-Wenecji Julijskiej znane jako sbilfs. Ci, którzy w nie wierzą, ruszają im
na spotkanie do karnickich lasów. Cjargna w dialekcie friulańskim albo wręcz cjargno
w karnickiej odmianie friulańskiego geograficznie mieści się w prowincji Udine.
Jej północna część graniczy z Austrią.
Karnickie lasy wspinają się malowniczo na alpejskie szczyty do wysokości pół kilometra.
Smukłe jodły, potężne buki i modrzewie ocieniają kryjówki tutejszych zwierząt,
ale i sbilfs, które posiadają zdolności mimetyczne. Tak doskonale upodabniają
się do otoczenia, że dlatego nie można ich zobaczyć. Stąd też wielu ludzi,
zwłaszcza przyjezdnych śmieje się z wierzeń tubylców. Jakieś elfy? To przecież
niedorzeczne. I ja się śmiałam z tego bajania, kiedy tylko trafiłam do Karni.
Gdy jednak zabłądziłam w tamtejszych lasach, gdy wiele godzin kręciłam się w
kółko ciągle wychodząc na tę samą polanę, a nade mną zapadał zmrok nadchodzącej
nocy, niespodziewanie znalazłam właściwą drogę. Poprowadziły mnie dziwne
szelesty, szurania wśród ściółki, migające z oddali ogniki, głosy jakby ludzkie,
a jednak nie do końca. Miałam wrażenie, że ktoś ciągnie mnie do przodu na
cienkiej niczym pajęczyna niteczce, ktoś inny popycha małymi łapkami do przodu?
Nie, nie napiłam się zbyt wiele wina do obiadu, nie jestem też szalona, choć
chwilami traciłam poczucie rzeczywistości. Opowiedziałam moje zdarzenie
gospodarzom i to oni od razu, bardzo poważnie stwierdzili, iż pomogły mi
sbilfs. Podobno czynią tak wielokrotnie, gdy tylko ktoś zgubi się w lesie, bo to
dobre z natury stworzenia, choć psotniki. W rejonie doliny Paularo, znane jako Guriùz, regularnie podobno mają podkradać z domowych kuchni
słodkości i inne przysmaki. Istnieje jednak legenda, zgodnie z którą Guriùz mieli kiedyś zamek wzniesiony po części z ziemi i w
podziemiach ukrywali bezcenne skarby. Nieokreślony bliżej nieprzyjaciel miał
najechać ich warownię, obracając ją w perzynę i wybił wszystkie elfy. Ale przecież nie może być to prawdą, skoro
nadal żyją w ludzkiej świadomości do tego stopnia, że inspirują ludową
twórczość. Tutejsze karnawałowe maski mają oblicze elfów…