Wczoraj odbył się mój wieczór autorski w eleganckich salonach Włoskiego Instytutu Kultury w Warszawie. Prowadziła wybitna dziennikarka i pisarka, Krystyna Romanowska, włoskie przeboje na flecie poprzecznym zagrał Paweł Betley, a słowo wstępne wygłosił oraz wskazał swoje ulubione miejsca w Wiecznym Mieście sam Pan Dyrektor Instytutu Włoskiego w Warszawie, Roberto Cincotta.
Czy możecie uwierzyć, że przez lata wprost nie znosiłam tego miasta? Choć gdy miałam zobaczyć je po raz pierwszy, aż przebierałam nóżkami z niecierpliwości. Załatwiłam sobie wtedy pracę jako opiekunka do dzieci. Legalnie, poniekąd bo przez tamtejszą agencję baby sitterek. Tyle, że oficjalnie nie miałam pozwolenia na pracę. A trafiłam kulą w przysłowiowy płot, bo jakkolwiek rodzina, która mnie przyjęła, była majętna, to mnie przydzielono jakąś klitę z polowym łóżkiem i szafą turystyczną z zepsutym zamkiem. Pewnie uważali, że to mi się należy jako "dziewczynie ze Wschodu". Wynagrodzenie też było symboliczne, codziennie przez trzy tygodnie na obiad miałam ten sam zestaw: spaghetti z sosem pomidorowym i paluszki rybne. Generalnie oszczędzali na mnie jak mogli, ja się zaś nie stawiałam, bo mimo wszystko chciałam przetrwać. Jednak w końcu nie dałam rady i wyjechałam, do Rzymu, a Florencję przez lata omijałam dużym łukiem, bo kojarzyła mi się nie z Uffizi, gdzie zresztą codziennie chodziłam "na pocieszenie", ale z parą tych ludzi, którzy na domiar złego co wieczór potwornie się kłócili, a rano... sielanka. Dobry seks nocą wyraźnie godził zwaśnione strony :)
Potem naturalnie odreagowałam i nie raz jeszcze wróciłam do Florencji. Mój artykuł w najnowszym numerze miesięcznika Podróże polecam zwłaszcza wszystkim tym, którzy krytycznie oglądali serial "Medyceusze" :)
Świetnym pomysłem był powrót TTwarsaw na tzw. "stare śmiecie", czyli po dziewięciu latach znów jest w Pałacu Kultury i Nauki. I jakkolwiek nam by się ten budynek nie kojarzył, to cudzoziemcy się nim gremialnie zachwycają, punktując walory gmachu: w samym centrum, "rzut beretem" od głownego dworca kolejowego, tuż koło metra i kwadrans (no może 20 minut)od lotniska Chopina. A poza tym, albo przede wszystkim: "marmury" i "kandelabry". I coś w tym jest, bo stoiska w tym roku w tym entoureage'u zdecydowanie się korzystniej prezentowały niż na Marsa. Zresztą zdecydowanie widać renesans targów - dobra ekipa dodała imprezie skrzydeł. A o tym, jak wyglądała gala otwarcia i jak minister sportu i turystyki oglądał Polskę przez wirtualne okulary przeczytacie w moim artykule w Turystyce rp.pl pod linkiem: