Dracula, Kilar i włosko-azjatyckie baletki

23:08

Mam słabość do tej historii stworzonej przez Brama Stokera, tak, jak do wszystkich powieści gotyckich. Można ją interpretować na tyle rozmaitych sposobów, nie sprowadzając wszystkiego do wydłużonych kłów i morza krwi, którą do tej pory epatowali twórcy biorący na warsztat dzieło irlandzkiego pisarza przełomu XIX i XX w. Nawet genialny Francis Ford Coppola w swoim filmie opowiadającym o księciu Vladzie nie uniknął czerwonej farby i naturalnie ząbków. Natomiast, za co mu chwała, wybrał muzykę Wojciecha Kilara. Tylko ja jej z tego obrazu z Winoną Rider nie pamiętam. Z pewnością nie jest to wina utworów naszego kompozytora, po które sięgnął do swojej interpretacji Draculi, obsypany nagrodami choreograficznymi z całego świata obecny dyrektor Polskiego Baletu Narodowego, Krzysztof Pastor. I stworzył balet, o którym nie mogę przestać myśleć, gdyż podczas dwugodzinnego spektaklu w Teatrze Wielkim udało mu się mnie porwać skutecznie do świata, jaki wykreował na scenie. To właśnie muzyka Kilara nadała przedstawieniu rangę i rytm, stanowiąc jednocześnie zabawę intelektualną dla osób ją znających, gdyż Pastor sięgnął tu również po raz pierwszy w swojej karierze reżyserskiej, po muzykę filmową. I tak w Akcie I towarzystwo zebrane w londyńskim salonie pani Westerny, matki Lucy – przyjaciółki Miny tańczy walca z… „Trędowatej” Jerzego Hoffmana, bez wątpienia evergrenna, pomimo, że nakręconego w 1976 r. W akcie II, w tym samym salonie zabrzmi walc z „Ziemi obiecanej” Andrzeja Wajdy, filmu nakręconego rok wcześniej przed adaptacją „wyciskacza łez” Heleny Mniszkówny, bo w 1975 r. Jest też oczywiście muzyka z filmu Coppoli, ale tu rzeczywiście wspiera opowieść. Ponieważ jednak Pastor w wywiadzie zamieszczonym w programie spektaklu sam wyznaje, że było jej za mało, więc musiał się wspomóc jeszcze innymi utworami Kilara, co w sumie dało znakomity, moim zdaniem efekt. Do tego zmieniająca się niemal w każdym obrazie scenografia brytyjskiego duetu Phila R. Daniela i Chralesa Cusicka Smitha, z jednym jednak, dyskretnie stale obecnym elementem – koronkowymi, wiktoriańskimi arkadami pod sufitem stanowiącymi ilustracyjną ramę tej opowieści zachowującej wierność oryginałowi dzięki librettu Pawła Chynowskiego. Więcej na stronie tego bloga "Podróże intelektualne"

Zobacz również:

0 komentarze