Cudownie słoneczny dzień. Rowerkiem po Warszawie

10:40



Już poranny spacer z Fabiem przekonał mnie, że zamiast transportu miejskiego mogę dziś śmiało wybrać rower nie ryzykując zostania panną (w dalszym ciągu, jakby nie było) z mokrą głową. Wskoczyłam zatem na siodełko mojego ciągle arcysprawnego Authora (takich już teraz nie robią) i popedałowałam na ulicę Krzywe Koło, do Ośrodka Kultury Słowackiej. Tamże posłuchałam sobie na konferencji prasowej o atrakcjach, jakie czekają na amatorów desek, a więc i mnie, w nadchodzącym sezonie zimowym u naszych południowych sąsiadów. Na ten temat popełniłam już zresztą tekst do Rzepki (jak zostanie opublikowany, to znajdzie się i na blogu). Po części oficjalnej umoczyłam tylko usta w czerwonym winie, bo wszak byłam zmotoryzowana (inaczej, ale jednak), wsunęłam ze trzy kuszące kanapeczki z łososiem i ruszyłam dalej. Pierwszy przystanek, siłą rzeczy zrobiłam już na Placu Zamkowym, bo to, co ujrzały oczy moje wstrząsnęło mną do głębi. Zresztą, Miłe Panie i Panowie bardzo mili, spójrzcie sami - jak można tak niszczyć zabytki?

By nie katować się zbytnio odwróciłam wzrok od "potwory" i raczyłam się już dalej niezeszpeconym fragmentem zabudowy.

Ale czas naglił, wzywały obowiązki, zatem znów pojechałam dalej. Kawałek, do Pałacu Prezydenckiego, gdzie od jakiegoś czasu stoi "mój" Gary Cooper nadnaturalnej wielkości. "W samo południe" - ten plakat z pierwszych częściowo wolnych wyborów 4 czerwca 1989 r. - głos oddawałam nota bene w polskiej ambasadzie w Rzymie, gdzie wówczas pracowałam - przypomina mi czas nadziei, że jutro będzie należeć do nas. W jak wielkim byłam błędzie!

 Dosłownie kilka kroków dalej na trasie mojego przejazdu wyrosła Barykada pamięci. Oby na zawsze nią pozostała i abyśmy nigdy nie musieli wznosić podobnych, co w kontekście wojny na Ukrainie i ostatnich, buńczucznych zapowiedzi Ławrowa nie jest myśleniem bezpodstawnym.
W okolicach Sheratona spotkałam się z jednym z moich kolegów-dziennikarzy na pogwarki ujmijmy to pracowo-polityczne.Porozmawialiśmy znów o sytuacji międzynarodowej i jakoś dziwnie zbladło nam na chwilę intensywnie dające się we znaki słońce. Powrotną drogę zapragnęłam odbyć nad Wisłą, więc zjechałam w dół, mijając po drodze kolejny, powstańczy mural na Solcu (żoliborski na ul. Zajączka, o którym już pisałam na tym blogu, zdecydowanie bardziej mi się podoba).

I  nagle stanęłam jak wryta. Dawno nie jechałam Wisłostradą i okazało się, że teraz całe bulwary są w budowie, czyli zapomnij o rowerowaniu nad rzeką. Strzałki wskazujące początkowo drogę objazdu gdzieś się w ogólnym bałaganie gubią, więc naturalnie ja się też zgubiłam, co mnie zirytowało. Czy cała Warszawa naraz musi być tak idiotycznie rozkopana? Nigdy nie kończące się roboty przy drugiej linii metra - co za bezguście wymyśliło te koszmarne daszki w dyskotekowych kolorach?

 U mnie, na Żoliborzu z kolei trwają w najlepsze prace drogowe - ktoś wreszcie pomyślał, że samochody nie mogą parkować wszędzie, bo gdy stoją przy pasach, przechodnie nie widzą nadjeżdżających pojazów i pakują się wprost pod nie. A zatem przed "zebrą" wyrastają teraz wysepki(jaką to ma fachową nazwę?), na które klną z kolei kierowcy, bo u nas jak zwykle z jednej skrajności popadamy w drugą, czyli wysepki  będą teraz wszędzie! Natomiast nikomu (?) nie przeszkadza, że w Alei Wojska smród z kanałów jest już tak intensywny, jakby ich zawartość wylała się na zewnątrz. Nierzadko pachnie też gaz...
Wróciłam już na mój Żoliborz, a zarazem odzyskałam stracony wcześniej humor, może dlatego, że ominęłam przezornie Aleję Wojska. Spędziłam tyle godzin na rowerze odkrywając, w jak zaskakująco dobrej formie jestem. Poza tym, a może przede wszystkim pozytywnej energii dodało mi słońce, które nadal przygrzewało rozkosznie. "Carpe diem"-  pomyślałam - "carpe diem", bo kto wie, co przyniesie następny?

Zobacz również:

0 komentarze