Jak utknęłam na lotnisku w Monachium i oddałam się ulubionemu nałogowi

05:05


Chyba nie mam szczęścia do Lufthansy. Albo vice versa. Ile razy wsiadam do samolotu tego przewoźnika, jest opóźnienie. Mniejsze lub większe. Ja "zaliczyłam" je cztery razy z rzędu, czego przypadkiem czy brakiem szczęścia nazwać już nie można. Poprzednie przypadki już opisałam na blogu rok temu, a teraz znów klikam w klawiaturę na ten sam temat siedząc na lotnisku w Monachium, gdzie miałam mieć tylko przesiadkę w podróży powrotnej z Berlina do Warszawy, a spędzam kilka godzin. Wystarczyło, że pierwszy samolot wystartował z godzinnym wydarzeniem spowodowanym "trudnościami technicznymi" - nota bene podobne komunikaty ogłaszane przez pilota nie wywołują już we mnie niepokoju jak w nastoletnich czasach, a jedynie irytację. Zwłaszcza dziś, kiedy wyjątkowo zależało mi na punktualnym rejsie, gdyż wieczorem opowiadam przecież o Toskanii w restauracji La Strada. Po odstaniu blisko godziny w kolejce złożonej z moich współpasażerów, którzy znaleźli się w analogicznej sytuacji i przebukowaniu biletu, postanowiłam się pocieszyć dobrym jedzonkiem. Wybrałam tajski sea food, nie tani, ale smakowity, który mogę z czystym sercem (i zapełnionym zacną treścią żołądkiem) polecić. Część handlowo-gastronomiczna jest na lotnisku w Monachium niewielka, więc restauracji z menu bogatym w morskie potwory nie sposób przeoczyć. Jakby tego było mało, zrobiłam sobie sama prezent, ponieważ skusiły mnie książki Yoko Ogawy. Nie znałam dotąd tej japońskiej autorki, choć ma na koncie 20 publikacji oraz wiele prestiżowych nagród literackich. Wystarczyło jednak, że przeczytałam kilka zdań streszczenia na tylnej okładce, aby nie bacząc na cenę kupić od razu dwie pozycje. Już pierwsze zdania skojarzyły mi się z klimatem "A pale view of hills" ulubionego Kazuo Ishiguro. Niebanalne historie ludzi "wynurzają" się z zupełnie zwykłego świata, ale z nim nie kontrastują lecz dzięki takiemu zabiegowi są jeszcze bardziej przejmujące i zapadające w pamięć. Jak opowieść o kobiecie, która przychodzi do cukierni, aby kupić synowi ulubione ciastko z truskawkami. Czyni to co roku, powtarza rytuał chociaż chłopiec umarł 10 lat wcześniej w wypadku. Co nie znaczy, że ból po stracie wywołał u niej pomieszanie zmysłów. Wręcz przeciwnie - jest w pełni świadoma swoich działań. Z jakiego więc powodu kurczowo trzyma się przeszłości? Miłe Panie i Panowie bardzo mili - zachęcam do lektury, która stanowi prawdziwą ucztę dla każdego, kto lubi literackie odkrycia. Wracając zaś do Lufthansy - jak na ironię uwielbiam nią latać, bo w maszynie prowadzonej ręką pilotów tej linii czuję się pewnie. Natomiast mam wrażenie, że ostatnio zawodzi obsługa naziemna, a i stan samolotów pozostawia sporo do życzenia. I pomyśleć, że do Berlina poleciałam właśnie na zaproszenie "Lufy", aby podczas aż dwóch konferencji zorganizowanych na targach turystycznych ITB dowiedzieć się, że teraz na jej pokładach będzie już tylko lepiej. Mimo wszystko trzymam za nią kciuki!

Zobacz również:

0 komentarze