Sycylijczyk w Warszawie

11:25



Poznałam go kilka dni temu na "naszym" Włoskim Targu Żywności Regionalnej, który właśnie teraz na trzy tygodnie zakotwiczył na Placu Konstytucji w Warszawie (stąd rusza do Krakowa) https://www.facebook.com/groups/1229343850416341/ Przystojny, szczupły blondyn o melodyjnie brzmiącym imieniu Stefano od początku mi kogoś przypominał. Głowiłam się ze dwie doby, aby nagle, dzięki jakiemuś plakatowi "na mieście" uświadomić sobie, iż jest żywą, acz młodszą kopią Borysa Szyca. Stefano przyjechał z niewielkiej miejscowości na Sycylii. Jest "nipote" czyli krewnym jednego z szefów sycylijskiej części targu. Brzmi mafijnie? Nic z tych rzeczy, na targu spotkały się po prostu dwa "żywioły": producenci z największej, włoskiej wyspy na południu "buta" i z Toskanii. Ci pierwsi mają stoiska z oliwkami, słodkościami i serami, ci drudzy z wędlinami, makaronami i również z serami (z większości regionów prócz, naturalnie Sycylii). Sycylijczycy są... inni niż reszta świata czyli Włosi z kontynentu. Zdecydowanie bardziej spontaniczni, otwarci i ciepli. Dasz im mały dowód sympatii, jakiś prezencik, pomożesz w niewielkiej sprawie, odwzajemnią się z nawiązką. Ale i dasz im palec, a wezmą całego człowieka. A najchętniej dwóch :) Hałaśliwi bałaganiarze z fantazją. Zakochują się w każdej przechodzącej Polce. Ile razy ja już przyjmowałam oświadczyny! Jednak Stefano odstawał od początku od całej grupy. Był nieśmiały, choć nie zamknięty w sobie. Już kwadrans po wzajemnej prezentacji opowiedział mi historię swojej zawiedzionej miłości: "byłem zaręczony przez cztery lata, potem wziąłem ślub i po pół roku wszystko się rozpadło! Teraz muszę się starać o rozwód kościelny". I choć zarzekał się, że przez kolejne sześć miesięcy nie spojrzał na żadną inną kobietę, to na widok jednej z dziewczyn sprzedających na targu najwyraźniej mocniej zabiło mu serce. Energiczna blondynka o niebieskich oczach zrobiła nam nim tak duże wrażenie, że dwa kolejne dni krążył w jej pobliżu, aż wreszcie ośmielił się do niej podejść i zaprosić na kolację. Muszę powiedzieć, że mnie zaskoczył, bo zazwyczaj Włosi "wyrywają" dziewczyny bez zastanowienia, obcesowo - ten zaś zachował się jak dżentelmen. Z pokorą też przyjął odmowę i ruszył na zwiedzanie Warszawy, aby wrócić pełnym "achów" i "ochów". A przygotowałam mu naprędce szlak "must see": od Uniwersytetu Warszawskiego Krakowskim Przedmieściem poprzez Bristol i kawę w Malinowej, Pałac Prezydencki, Zamek Królewski (z własnej inicjatywy zwiedził wnętrza!) do Starówki. Potem jeszcze pognał do Łazienek, które, podobnie jak mnie skojarzyły mu się z rzymskim Pincio. Dzięki niemu mniej krytycznie spojrzałam na moją Warszawę, do której mam ambiwalentny stosunek - nie cierpię Centrum i kocham Żoliborz. Dostrzegłam piękno wieżowców City przed zachodem słońca - jakie piękne jest wtedy światło! Pełna zieleni, czysta i różnorodna, stolica architektonicznie może się podobać. I to, jak widać, bardzo!

Zobacz również:

0 komentarze