Sztutowo: cienie na plaży
09:33Dostałam informację od mojego zaprzyjaźnionego biura podróży o celu kolejnej wycieczki. I zamarłam. Do Sztutowa? Z dziećmi z czwartej klasy? Jakoś nie mogłam sobie tego wyobrazić.
Mojemu pokoleniu z utrwaloną na lekcjach historii mapą obozów koncentracyjnych II wojny światowej Sztutowo kojarzy się automatycznie z jednym z nich. Tym najdłużej działającym. Założonym już 2 września 1939 r. i działającym nieprzerwanie aż do "wyzwolenia" (faktycznie zamieniliśmy wówczas jedną okupację na drugą, choć nie wszyscy to tak odbierają, nawet współcześnie).
Wiedziałam też "od zawsze", że w Sztutowie działa muzeum obozu, które od kwietnia bieżącego roku zyskało nową, rozszerzoną nazwę doprecyzowującą kim byli oprawcy. A zatem, zgodnie z rozporządzeniem Ministra Kultury i Nauki: Muzeum Stutthof w Sztutowie. Niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny (1939-1945).
Sztutowo więc miałam wprasowane wyłącznie jako miejsce bolesnej pamięci. Tymczasem po pierwsze okazało się, że w planie mojej wycieczki z dzieciakami wcale nie było muzeum, właśnie dlatego, że były za małe. I słusznie. W Sztutowie mieliśmy natomiast nocleg w Ośrodku Wypoczynkowym Alga z jak się okazało domową kuchnią (tamtejszy kapuśniak palce lizać!). Ja natomiast wylądowałam, o radości na sąsiedniej kwaterze - dzięki temu nie przeżywałam co dobę zielonej nocy, a mogłam wyspać się do woli "pod potokami gwiazd, pod sosen rzeką" i kumkaniem żab dochodzącym nie wiadomo skąd. Nota bene wygodne te kwaterki z pokojami wyposażonymi w łazienki, z dobrymi materacami na łóżkach, kolorową pościelą z kory i kuchnią. Załatwił mi je nieoceniony dyrektor ośrodka, który nawet znalazł czas, aby pożyczyć mi ciemną nocą samochód, gdy okazało się, że jedno z "moich" dzieci złapało kleszcza i trzeba je wieźć do szpitala w innej miejscowości. Naturalnie w tym miejscu każdy się skrzywi: do lekarza? Z takim bzdetem? Pozornie bzdetem. Wychowawcy nie chcieli ryzykować. Gdyby coś poszło nie tak, odpowiedzialność spada na nich, a taki kleszcz może się jednak zakleszczyć...
Sztutowo ukazało się moim zdziwionym oczom jako fajna, wypoczynkowa wiocha na Żuławach Wiślanych, rozłożona wzdłuż głównej, jednej drogi z zaskakująco dużą liczbą sklepów spożywczych i ciastkarni. A w budce-kiosku z "mydłem i powidłem" nabyłam świetny plecak-worek z nieprzemakalnego materiału w marynarski wzór za jedyne 10 zł. Jak ja kocham takie okazje.
Wieczorem, po przyjeździe pocwałowaliśmy nad morze, choć odległe było od nas o całe 2 km przez gęsty las, który zdawał się nigdy nie kończyć. Młodzież miała tam zorganizowane poszukiwanie bursztynu przy lampach UV - jedną z lokalnych trakcji, jakie przyciągają tu szkolne wycieczki.
Gdy tak patrzyłam z pewnego oddalenia na rozbieganą w poszukiwaniu skarbów grupę, bezwiednie podniosłam do oczu komórkę i zrobiłam zdjęcie. Zatrzymana w kadrze scena skojarzyła mi się z chińskim teatrem cieni. I z ulgą pomyślałam, że nie były to upiorne cienie przeszłości, ale niczym nie skrępowana radość, spontaniczność dnia dzisiejszego. Odczarowałam Sztutowo - odkrywając je na nowo, jako dobre miejsce na letni wypoczynek. Plaże są tutaj szerokie, pokryte drobniutkim, jasnym piaskiem i czyste. Nie tak jak te przereklamowane nad Adriatykiem. Wybieram Bałtyk!
0 komentarze