Rower Leonarda

02:07

Czy Leonardo da Vinci wymyślił rower? Istnieje wiele niepotwierdzonych teorii na ten temat. Rysunek otwierający ten post został znaleziony podczas konserwacji Kodeksu Atlantyckiego, czyli największego zbioru notatek i szkiców Leonarda da Vinci, który powstał w latach 1489-92, a przechowywany jest Bibliotece Ambrosiana w Mediolanie. Nie jest pewne, że rysunek roweru wyszedł spod pióra mistrza, ale jeśli nawet nie on sam, to ktoś z jego uczniów, osób z nim współpracujących mógł być autorem szkicu. A może stworzył go wedle wskazówek tego geniusza renesansu? W każdym razie niebywałe jest to, że pomysł powstał cztery wieki wcześniej niż pierwszy bicykl, który wymyślił Anglik John Kemp Starley i nazwał go Rover! Drewniany model tego XVI-w. jednośladu obejrzałam i mogłam nawet dotknąć w minioną sobotę na wystawie "Da Vinci Multi Sensory Exhibition" prezentowanej właśnie w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie.
Stworzona przez zespół historyków sztuki, speców od multimediów i inżynierów dźwięku, stanowi część światowych obchodów 500 rocznicy śmierci mistrza i nim dotarła nad Wisłę, gościła we Florencji, Mediolanie, Pekinie, Szanghaju i za oceanem.
Bardzo długo na nią czekałam. Zwłaszcza, że nie udało mi się jej zobaczyć we Włoszech. Czy mi się podobała? Wkrótcę rozwinę tego posta o moje opinie. Na razie tylko jedna sugestia - otwórzcie szeroko portfele, bo wystawa jest droga. Niby przez eBilet można nabyć go od 35 zł, ale to cena dla dzieci i młodzieży w wieku 6-19 lat. Już student czy emeryt musi wydać 45 zł w tygodniu i 55 zł w weekend, a bilet "normalny" to odpowiednio 55 zł i 65 zł https://wystawadavinci.pl/index.php/bilety/ Wejście na wystawę nie inspiruje - przesłonięte czarną kotarą, którą każdy dotyka - mnie raczej zniechęca. W pierwszej sali zgromadzono wszystkie odtworzone na podstawie rysunków Leonarda modele jego wynalazków obrazujące różnorodność zainteresowań i wszechstronność talentów mistrza. Spora część z nich to rozmaitego rodzaju machiny wojenne, w tym prototyp czołgu:
A oto autentyczny rysunek "czołgu" pokazany na wystawie:
Są też prototypy lotni, a nawet samolotów:
Zafascynował mnie mechaniczny lew. Szkic tej zabawki zamówiony został przez... papieża Leona X dla króla Franciszka I Walezjusza na początku XVI w. Ruchomy lew miał... chodzić i rzucać francuskiemu monarsze kwiaty do stóp.
Niestety moim zdaniem zbyt duże skupienie eksponatów tylko w jednej sali moim zdaniem sprawiło, że nie robiły takiego wrażenia, jak powinny. Moim zdaniem każdy model powinien być umiejscowiony osobno, specjalnie wyeksponowany i doświetlony, a niekiedy nawet ogrodzony - o części machin po prostu się potykałam. Poza tym informacje na ich temat w języku polskim były zaprezentowane na małych, też nierzadko kiepsko widocznych, niewielkich stosunkowo tabliczkach, podczas gdy ten sam tekst po angielsku aż bił po oczach, gdyż przedstawiono go na wielkich, iluminowanych panelach. Z kolei przedstawienie w tej właśnie sali "Ostatniej wieczerzy" w oryginalnych rozmiarach zasługuje na pochwałę. Wreszcie miałam możliwość spokojnego obejrzenia obrazu - w refektarzu mediolańskiego klasztoru Dominikanów przy bazylice Santa Maria delle Grazie, gdzie znajduje się oryginał, tego czasu niestety jest jak na lekarstwo, bo ze względu na tłumy, które napierają ilekroć tam byłam, mogłam tylko zerknąć i już musiałam wychodzić.
Zachwyt natomiast wzbudziła we mnie druga sala, w której pokaz multimedialny wyświetlany na wielu ścianach sprawiał wrażenie, jakbym oglądała dzieła Leonarda siedząc w ogromnej katedrze. Sama zresztą kompozycja tego widowiska jest bardzo nastrojowa i piękna, uwodzi obrazami, które płyną, przeplatają się, wychodzą jeden z drugiego tworząc sugestywną opowieść o twórczości Leonarda da Vinci. Jedynym minusem, acz dotkliwym dla osób z wrażliwym słuchem jest zdecydowanie zbyt głośna muzyka, a przecież pop klasyka nie musi dudnić!
Ostatnia część ekspozycji poświęcona została najsłynniejszym obrazom i rysunkom, wśród których naturalnie nie mogło zabraknąć Mony Lizy i Damy z łasiczką, a ściślej Damy z gronostajem, bo tak brzmi właściwa nazwa płótna. Nieporozumienia odnośnie do tego, które właściwie zwierzątko trzyma bohaterka obrazu, Cecylia Gallerani wynikają z tego, że właściwie trudno na nim zidentyfikować czy jest to gronostaj czy jednak łasiczka. Diabeł tkwi w szczegółach, czyli w symbolice, gdyż kochanek damy, Ludovico Sforza był Kawalerem Orderu Gronostaja. Mnie natomiast zachwycił precyzją detalu autoportret mistrza wykonany, gdy był już panem w starszym wieku. Jak długo musiał studiować swoją twarz, aby oddać ją w tak najdrobniejszych szczegółach. Mogłam być pewna - On właśnie tak wyglądał:
Do odwiedzenia wystawy bardzo zachęcam. Celowo dałam Wam tylko przedsmak przyjemności, bo ta z pewnością Was czeka mimo tych kilku słów krytyki, od których nie mogłam się powstrzymać.

Zobacz również:

0 komentarze