Ksiądz Jerzy nie wyskakiwał z bagażnika samochodu jak Filip z konopi!

02:50


30 lat mija od uprowadzenia naszego ks. Jerzego. Od uprowadzenia, nie od śmierci, choć władza(niezależnie od jej maści) i Kościół oficjalnie, nadzwyczaj zgodnie od początku forsują tezę, iż kapłana zamordowano 19 października 1984 r. Pamiętam ten dzień, a właściwie następny. Była to sobota i akurat gościła u nas w domu Mamy przyjaciółka z Włoch. Rodzicielka nie była szczęśliwa, gdyż Tina zażyczyła sobie wyprawę na bazar, gdzie licznie posiadane środki zamierzała wymienić na jakieś, naszym zdaniem "duperele". Mamę to bardzo złościło, bo sama z trudem wiązała koniec z końcem w okresie po stanie wojennym, którego wprowadzenie stanowiło jednocześnie finał ewentualnej kariery ministerialnej, a kto wie, czy nie na forum międzynarodowym. Jej przynależność do Solidarności przekreśliła tę perspektywę bardzo skutecznie i zmusiła do zmiany pracy. Z drugiej jednak strony zdawała sobie sprawę, że Tina jest w sumie biedniejsza od nas - jej obaj nastoletni wówczas synowie byli niepełnosprawni umysłowo - jeden z nich bywał nawet bardzo agresywny, więc jedyną rozrywką kobiety pozostawało wydawanie pieniędzy na to, co popadło. Tak smutna terapia.


Nie wiedziałyśmy wtedy jeszcze, że uprowadzono ks. Jerzego - ja już się szykowałam na kolejną Mszę św. za Ojczyznę w kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu, który był i dotąd pozostaje naszą parafią (choć teraz mieszkamy z Mamą oddzielnie). Odkąd Go poznałam, uczestniczyłam we wszystkich, przez pewien czas byłam w grupie młodzieży składającej teksty na ten niezwykły obrzęd liturgiczny, odbywający się regularnie w ostatnią niedzielę miesiąca o godz. 19. Towarzyszyła mu za każdym razem coraz bogatsza oprawa artystyczna: występowali aktorzy scen polskich, którzy nie poszli na kolaborację z władzą. Grał ulubiony przez całą młodzież zespół Jacka (gitarzysty z towarzyszeniem dwóch świetnych wokali Kaśki i Agnieszki). Sobotnie, słoneczne przedpołudnie spędziłyśmy więc z Włoszką na bazarze, nudząc się jak mopsy i zelektryzowała nas dopiero informacja, że Tinie zginął portfel. Prawdopodobnie przywłaszczył go sobie jakiś zręczny złodziejaszek.

Nie pamiętam, dlaczego tamtego ranka trafiłam też do kościoła - może chciałyśmy go pokazać Tinie ze względu na ks. Jerzego? To, co mnie jednak zastanowiło to wyjątkowy spokój, jakiś dziwny stan zawieszenia panujący wokół świątyni. Od wielu miesięcy, zwłaszcza w końcówce tygodnia, było tu gwarno - przybywały liczne delegacje zdelegalizowanej Solidarności z terenu całej Polski, pielgrzymki, pojedynczy, ciekawscy cudzoziemcy, gdyż sława bohaterskiego kapłana zaczęła już wychodzić poza granice kraju.


W niedzielę już obie z Mamą wiedziałyśmy, że ks. Jerzego porwano. Tego dnia musiałyśmy być z Tiną na komisariacie, gdzie wyznaczono jej ciąg dalszy przesłuchania w sprawie ukradzionych dokumentów. Gdy wchodziłam w ponure mury placówki na ul. Wilczej, mimochodem pomyślałam, że nawet, jeśli ks. Jerzego porwano w Górsku, to z pewnością przewieziono go do Warszawy. Nie miałam wątpliwości z czyjego rozkazu i na czyje polecenie dokonano tego zbrodniczego czynu. To nie była "spontaniczna akcja" czterech niesubordynowanych, zbulwersowanych "niegodnym kapłana" zachowaniem funkcjonariuszy, a działanie zaplanowane w najmniejszych szczegółach, uzgodnione z "górą". Zresztą grunt do niego przygotowywały, ociekające nienawiścią felietony Jana Rema czyli Jerzego Urbana. Zawsze się zastanawiałam, dlaczego tak wielki jej ładunek wyzwalał w eks-rzeczniku skromny ksiądz. Czy z tego powodu, że pierwszy zobaczył w drugim tego, kim mógł się stać dzięki posiadanemu potencjałowi umysłowo-intelektualnemu, ale stracił tę szansę bezpowrotnie, wybierając łatwiejszą acz wstydliwą drogę narodowej zdrady? Czy pozazdrościł mu tej odwagi, jaką trzeba było mieć w tamtych trudnych czasach?

"Będąc w styczniu w Zakopanem przygotowałem kazanie o Tragutcie jako wzorze człowieka, który zachował ludzką godność do końca. Tam też nastąpiła moja duchowa odnowa. Teraz więcej czasu poświęcam na modlitwę i duchowo czuję się o wiele silniejszy" - czytam w Zapiskach kapłana notatkę z 16 kwietnia 1984 r. To właśnie wiara i wzory wielkich patriotów polskich ukształtowały naszego Jerzego. Był silny i odważny ich odwagą i mocą. Stąd wiem, że gdy został porwany - choć zapewne też w zupełnie innych okolicznościach, niż te opisywane przez wątpliwego świadka, Chrostowskiego - bez wątpienia zachował się z godnością i nie wyskakiwał na jakimś parkingu z samochodu. Zresztą, czy był wogóle jakiś parking? Czy można wierzyć opowieściom czterech porywaczy? Ten cały scenariusz wydarzeń jest tak słaby, że nie powstałby na jego podstawie żaden film. A jednak został uznany za niepodważalną prawdę. Również w dwóch biografiach dziennikarek, z których żadnej nigdy nie widziałam na Mszy św. za Ojczyznę, podczas gdy natomiast doskonale pamiętam, obecnego chyba zawsze Krzysztofa Bobińskiego, wieloletniego korespondenta "Financial Times'a", BBC i "Washington Post". Jedną ze wspomnianych pań niezwykle szanuję nie tylko za doskonale opanowane rzemiosło, ale przede wszystkim głęboką, ekspercką wiedzę z zakresu Kościoła - "temat" ks. Jerzego chyba jej jednak "nie leżał", druga nigdy nie powinna zostać dziennikarzem, a paradoksalnie to ją właśnie najczęściej cytują obecnie telewizory. Czy dlatego, że wszystko, co powie jest tak płaskie i pozbawione jakichkolwiek treści jak reszta przekazu płynącego ze szklanego ekranu? Dlatego cieszę się, że jednocześnie powstały już publikacje podważające oficjalną wersję śmierci, jak choćby książki Wojciecha Sumlińskiego. W ostatnich dniach w prasie też pojawiły się wypowiedzi wybitnych historyków wskazujące, że ksiądz Jerzy mógł żyć dłużej, w tym prof. Wojciecha Polaka z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, wskazującego na datę 25 października 1984 r. czy prof.Jana Żaryna z IPN, którego warto posłuchać:
 http://telewizjarepublika.pl/profesor-zaryn-o-smierci-ks-popieluszki-wciaz-mamy-duze-obszary-niewiedzy,12704.html Kilka lat temu, gdy przygotowywałam rocznicową publikację na temat ks. Jerzego do "Życia Warszawy", zadałam pytanie jednemu z hierarchów kościelnych, dlaczego wreszcie oficjalnie nie zanegują tej przecież absurdalnej, wręcz ośmieszającej kapłana wersji wydarzeń. Odpowiedział mi wówczas, że to dla "dobra procesu beatyfikacyjnego", gdyż dochodzenie do prawdy zajęłoby wiele cennego czasu i wątpliwe jest, czy udałoby się odtworzyć wypadki ostatnich chwil kapłana. Zbuntowałam się wówczas na takie dictum, zwłaszcza, że ks. Jerzy zawsze optował właśnie za prawdą, przekonując, że ona nas wyzwoli. I jakiś czas nie chodziłam również na Msze św. Potem jednak zrozumiałam na szczęście, że wiara jest najważniejsza, kapłani są tylko ludźmi takimi jak my, zaś Kościół jako instytucja musi dokonywać pewnych, nie zawsze wygodnych i zrozumiałych dla wiernych wyborów, które i tak potem oceni jeden Sędzia. Żywię jednak cichą
 nadzieję, że w trwającym już od miesiąca procesie kanonizacyjnym błogosławionego ks. Jerzego uwzględnione zostaną nowe odkrycia badaczy na temat okoliczności Jego śmierci.
https://www.youtube.com/watch?v=lH0l48tTOFg
 Nie ulega bowiem kwestii, że zginął jak męczennik - czy jednak Jego kalwaria nie trwała dłużej (kilka dni przesłichań zamiast kilku godzin), a śmierć nie miała miejsca w jeszcze bardziej dramatycznych okolicznościach? Kilka lat temu przeprowadziłam wywiad z nieżyjącym już gen. Wojciechem Jaruzelskim i niespodziewanie dla niego zadałam pytanie właśnie o ks. Jerzego sugerując, że musiał wiedzieć o zaplanowanym porwaniu. Jego niekontrolowany wybuch oburzenia dużo mi dał wówczas do myślenia... (zdjęcie otwierające muralu: autor Paweł Zyskowski - Szczecinek, Parafia Ducha Świętego https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10201792979105608&set=p.10201792979105608&type=1&theater)



Zobacz również:

0 komentarze