Czy można poderwać na kiełbasę? Przekupki na targu zmienna dola

03:07


Podobno jestem twardzielem. Jak się zaprę, to znaczy raczej - jak wymaga tego praca, potrafię wytrwać na nogach pół doby. Dosłownie, czyli  po prostu stać. Naturalnie moje odnóża tego nie znoszą, reagując kolejnymi, niebieskimi pajączkami na łydkach, które, gdy je będę nadal tak traktować, przemienią się w paskudne żylaki. Ale tak już mamy, że nie myślimy o przyszłym, przykrych konsekwencjach naszych działań - liczy się tu i teraz. A zatem i tym razem wytrwałam dzielnie na stanowisku koordynatorki, współorganizatorki  (wraz z Włosko-Polską Izbą Przemysłowo-Handlową w Warszawie), Targów Włoskich Produktów Regionalnych.
Jednak po 12 dniach po 12 godzin, a niekiedy i więcej, na nogach, padłam, gdyż osłabioną dopadł mnie naturalnie jakiś bezczelny wirus. Zalegam zatem w piernatach i odgruzowując pocztę mailową po dłuższej nieobecności w sieci, snuję sobie rozmaite rozważania, stale zbaczające jednak ku targowemu tematowi. Stojąc za ladą niejednokrotnie w swoim życiu (debiut w San Marino w sklepie z "mydłem i powidłem") odkryłam zupełnie inną perspektywę. Świat sprzedawczyni nie jest bynajmniej różowy. Nawet, gdy jest nawet lepiej opłacana niż ta nad Wisłą.

Na moim targu zatrudnione dziewczyny (i kilku chłopaków) musiały obowiązkowo znać włoski i wystać przez 12 (!) godzin. Zmian nie było, a i przerwy krótkie - tylko na "wrzucenie" porcji makaronu. O tym jednak, jako "personalna" uprzedzałam na wstępie. Chyba jednak najgorsze nie były te długie godziny stania czy "młyn" w godzinach, gdy warszawiacy wychodzący z pracy spływali masowo na plac Konstytucji, aby obkupić się włoskimi towarami. Zdecydowanie mniej przyjemne były reakcje poszczególnych kupujących. - Pani, te ceny to se może Pani wie, gdzie wsadzić - rzucił mi grubiańsko  jeden z przechodzących, wyraźnie sfustrowany. - Wypchaj się tą bułą za piętnaście! - wykrzykiwał kolejny. -  Ch... by Was wziął, tak drogo! - podsumował dosadnie ktoś inny.

Takie zachowania mogłam obserwować z bliska, gdy postanowiłam w pewnym momencie wesprzeć naszą kuchnię pod chmurką po niespodziewanej ucieczce Matrolindo. Jego historię opisywałam już w kilku wcześniejszych postach http://italiannawdrodze.blogspot.com/2014/09/mastro-lindo-znow-wchodzi-do-gry.html. Niestety, podobnego finału nikt się nie spodziewał - po czterech dniach nasz stróż-kuchcik wziął pieniądze pod pretekstem konieczności wykupienia leków dla ciężko chorego ojca i słuch po nim zaginął. Wracając jednak do samego targu. Rzeczywiście, tanio na nim nie było, ale przecież za "bułę" i to niezdrową w fastfoodzie nasi rodacy bez szemrania płacą znacznie więcej, a my oferowaliśmy prtodukty najwyższej jakości. Za inne dobra, w mniej lub bardziej luksusowych sklepach - również rachunki regulowane są szybko . I tam, pod obstrzałem kamer protestów tak żywiołowych nie uświadczysz. Czy to atmosfera targu, tej bliskości personelu obsługującego sprawia, że w ludziach wyzwala się zmasowana agresja? I do kogo? Bogu ducha winnych sprzedawców, bo przecież to nie oni ustalają ceny.


Zgoła inny rodzaj postaw reprezentowali ci z Korpo lub Osoby-Uchodzące-Za-Celebrytów. Te z kolei, wielkopańskim gestem wskazywały na towar, nie spoglądając nawet na sprzedającego, bo przecież to dla nich nie partner do rozmowy i wyciągając, koniecznie, dwusetkę ("drobnych nie mam"), przytupują ze zniecierpliwieniem, gdy okazuje się, że w kasie zabrakło piątki do wydania reszty.


Zdarzali się też Gadacze-Bez-Opamiętania, czyli ci, którym z różnych przyczyn brakło towarzystwa do rozmów i sprzedająca okazywała się nagle idealną kandydatką na przyjaciółkę, której można się ze wszystkiego zwierzyć. Nieważne okazywało się wówczas, że tłum napierał zewsząd, a "przekupka", z obłędem w oczach, spowodowanym kolejnymi zamówieniami nie była w stanie śledzić, arcyciekawego tylko dla autora, wątku opowieści.

Naturalnie, bywały wśród nich osoby starsze, samotne, ale te, zazwyczaj po kilku czy kilkunastu zdaniach wycofywały się, zdając sobie sprawę, że jednak targowisko to nie jest to najlepszy moment na konwersację ( szkoda, że kindersztuba tego pokolenia nie przeszła na młodesze generacje). Przeważali Wygłaszający-Sądy-Znawcy-Wszystkiego, którzy nagminnie poprawiali na przykład wymowę włoskich (!) sprzedawców: "mówi się porczeta nie pokretta (chodzi rzecz jasna o porchettę)  i bolonez nie bolonieze (bolognese), bo - tu padał nie dający się obalić argument - tak mówią w telewizji!". A przekaz z błękitnego ekranu, jak powszechnie wiemy, jest jedyny właściwy, zarówno pod wzgledem merytorycznym, jak i ideologicznym. W tym zakresie nie odeszliśmy wcale od PRL-u, zwiększyła się tylko liczba kanałów.

Zdarzały się jednak momenty zaskakujące jak ten, gdy młody chłopak,jadący na rowerze,o  mało nie zderzył się ze słupem, gdyż tak oczarowała go uroda jednej ze sprzedających dziewczyn. - Chyba poderwałam go na kiełbasę! - śmiała się nasza blond-gwiazda, śliczna w istocie i do tego piekielnie inteligentna. Czy z tego spotkania przy ladzie będzie love-story? Czas pokaże, zwłaszcza, że nasz targ był miejscem rozkwitu wielu mniej lub bardziej intensywnych relacji czy czułych przyjaźni, co widać na powyższym zdjęciu :)

Zainteresowanych tymczasem tematem targowym odsyłam na mojego FB https://www.facebook.com/a.klossowska, stronę FB targu https://www.facebook.com/events/307154996158308/ oraz zapraszam do posłuchania mojej kolejnej audycji na ten temat w radio "I di Italia": http://www.spreaker.com/user/idiitalia/wloski-raj-smakow

Zobacz również:

0 komentarze