Walizka Margot Frank

18:52



"Pasażerka" Munka z wybitną rolą młodej Aleksandry Śląskiej. Dla mnie chyba ta wizja Oświęcimia była zawsze najbardziej przejmująca, najbliższa prawdzie, żywa. I oto przed tygodniem mogłam wreszcie okazję skonfrontować wiedzę z wielu lektur i dokumentów z rzeczywistością. Z grupą włoskich księży miałam po raz pierwszy  życiu przekroczyć bramę ze słynnym napisem "Arbeit macht frei".


Jakże obawiałam się własnych emocji - wizyta na Majdanku, gdy byłam jeszcze nastolatką pozostawiła niezatarte, wstrząsające wrażenie. Tymczasem wejście na teren obiektu skojarzyło mi się z jakimś zakładem produkcyjnym z czasów PRL. A może szatnią w bardzo prowincjonalnym kinie z okresu późnego Gierka. Ten tłok, kilka "ogonków" wijących się w dużej, szaro-burej poczekalni. Jacyś niesympatyczni funkcyjni sterujący bez przekonania ruchem, wpuszczający za przeszklone bramki. Ktoś nieuważny rozdający słuchawki turystom - zresztą system nagłaśniający okazał się kiepskiej jakości, ze słabym zasięgiem. Przewodniczka, z niezłym włoskim, okazała się osobą ogólnie znudzoną, a może znużoną przedburzowym upałem? Głosem na jednym tonie, zupełnie wypranym z emocji podawała kolejne fakty z powstania i rozwoju makabrycznej machiny śmierci, jaką był Oświęcim. - Mam wrażenie, że ona zaraz zemdleje albo zaśnie - zauważył jeden z młodszych księży. - Może to forma samoobrony organizmu? - starałam się kobietę usprawiedliwić, bo praca w takim miejscu musi być wyjątkowo trudna. Jednak tych emocji, chociaż ich odrobiny mi zabrakło. Tuptaliśmy grzecznie za przewodniczką, zwiedzając kolejne baraki, w których, w szklanych gablotach zamknięto dobytek tych, którzy już nigdy nie mogli go odebrać. Stosy okularów, butów, protez, kobiecych włosów, gdzie loki mieszały się z "mysimi" ogonkami dziewczynek i staruszek... Wszystkie szare, bo przysypane grubą warstwą kurzu. Te przedmioty mówiły same, nie wymagały słów. Zwłaszcza takich, które wydawały się być puszczone ze zużytej płyty. Monotonia, brak jakiejkolwiek inwencji, aby pokazać potomnym, jak rzeczywiście makabryczne było to miejsce, zredukowanie go do muzeum, o którego uaktualnienie nikt się nie troszczy, a miałam wrażenie, nikogo to nie obchodzi... Nawet cela Maksymiliana Kolbe, przy której nawet nie ma czasu na kontemplację... I nagle mój wzrok natrafił na bardziej znjomy przedmiot. Z walających się za kolejną szybą walizek, opisanych z niemiecką skrupulatnością nazwiskami ich dawnych posiadaczy wyłowiłam jedną: M.Frank. - Czy to nie jest walizka siostry Anne Frank, tej od słynnego pamiętnika spisanego przez niespełna piętnastoletnią, żydowską dziewczynkę w czasie dwuletniego ukrywania się przed nazistami w Amsterdamie - pomyślałam i zadałam to pytanie przewodniczce. Wytrącona z beznamiętnego słowotoku "guida" spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem: - Eeee, nie, chyba nie... - dukała ". - Chociaż M to jak Margot, więc może to być rzeczywiście walizka jej siostry - dodała niepewnie. - Gdzie jest więc walizka samej Anne, przecież obie siostry, przed Bergen-Belsen, gdzie zmarły na tyfus, trafiły właśnie tutaj, do Oświęcimia? - starałam się dociec. - Schowana! - ucięła przewodniczka i pomaszerowała naprzód. A mnie pozostała smutna refleksja, że oto wstrząsająca historia bodaj najsłynniejszej żydowskiej dziewczynki- ofiary Holokaustu, została tu tak zupełnie zmarginalizowana. Dla mnie Anne, nota bene moja imienniczka, po lekturze wspomnianych pamiętników - znalezionych potem w skrytce przez jej ojca, jedynego ocalałego z zagłady i opublikowanych, pozostała na zawsze kimś bliskim. Tak jak zapewne dla milionów innych czytelników z wielu krajów świata. Bo Pamiętnik Anne Frank odniósł wydawniczy sukces i zawdzięczał go nie sprawnej akcji marketingowej, ale szczerości, prostocie samego przekazu. Z jego kart wyłania się zwykła nastolatka, nieco "rogata" dusza, nie tająca konfliktów z rodzicami czy starszą siostrą, mająca swoje młodzieńcze marzenia i przeżywająca pierwszą w życiu miłość. http://www.annefrank.org/en/Anne-Frank/

Zobacz również:

0 komentarze