Obiad z campionessą. Gabriella Paruzzi, mistrzyni świata i widelca

03:34



Kiedy Gabriella Paruzzi zdobywała złoty medal w biegu narciarskim na 30 km techniką klasyczną w Salt Lake City, to właśnie jej kibicowałam, oglądając transmisję Olimpiady zimowej anno domini 2002 r. w TV. Cieszyłam się, gdy dwa lata później stanęła na najwyższym podium w Pucharze Świata narciarstwa biegowego. Starałam się śledzić jej karierę do decyzji o wycofaniu się, podjętej chyba w najlepszym dla sportowca momencie, na końcu sezonu, który przyniósł jej brąz na Olimpiadzie w Turynie.


Dlatego tak pełna emocji wsiadałam do wagonika kolejki linowej, mającej mnie wynieść na Świętą Górę Lussari (1790 m n.p.m.). Położona w samym sercu Alp Julijskich, nazwanych tak na cześć Juliusza Cezara w czasach jego panowania nad imperium, słynie przede wszystkim z tutejszego, malutkiego sanktuarium dedykowanego Matce Boskiej. Ale gros gości decyduje się na podniebną podróż również ze względu na 19-pokojowy, trzygwiazdkowy hotel-schronisko „Rododendro”, który właśnie na Monte Lussari Gabriella prowadzi wraz z mężem, serwując dania palce lizać w hotelowej restauracji. 



Otoczenie góry Lussari aż prowokowało do pstrykania zdjęć metodą japońską, czyli praktycznie bez przerwy. Majestatyczne szczyty, mimo końcówki maja przykrywały obfite czapy śniegu. W niższych partiach zieleniły się łany sosen, poprzecinane skalistymi piargami i urwiskami. Pod nami zbiegała ostro w dół, zjazdowa trasa narciarska, którą wstępnie oceniłam na czarną, ale okazała się "zaledwie" czerwoną. Mogłam ją obserwować bez przeszkód, bo w wagoniku naszej kolejki po starcie ze stacji dolnej nie zamknęły się drzwiczki. - Jesteśmy jeszcze przed sezonem - wyjaśnił naszej wcale nie tak lekko spanikowanej grupie żurnalistów (vide: http://italiannawdrodze.blogspot.com/2014/06/romano-benet-na-friulanskich-sciezkach.html), człowiek z obsługi technicznej, gdy felerny wagonik zmienialiśmy na stacji średniej na inny, Ten już bez dostarczania nam dodatkowej adrenalinki, pomknął żwawo ku górze. Na miejscu okazało się, że typowo alpejski budyneczek doskonale wpasował się w architektoniczną całość lilipuciej osady, wieńczącej  szczyt Lussari. A zatem Gabriella nie wykorzystała swojego statusu mistrzyni, aby załatwić sobie pozwolenie na budowę jakiegoś mega-dziwologa, jak to mają w zwyczaju nasi celebryci.



 Mało tego, Gabriella pozostała  wierna rodzinnemu regionowi Friuli-Wenecji Julijskiej i prowincji Udine, gdyż geograficznie góra znajduje się właśnie na jej obszarze, a Gabriella przyszła na świat właśnie w Udine dokładnie przed 44 laty (21 czerwca 1969 r.). Jak opowiada na swojej stronie internetowej, zaczęła jeździć na nartach jako sześciolatka, bo pełno śniegu miała przed domem przez dobrych kilka miesięcy w roku. Pierwsza szkółka narciarstwa biegowego, do której się zapisała to właśnie Sci cai na górze Lussari, której zresztą patronuje do dziś. Pozostała, pomimo 10 medali na koncie (po połowie na olimpiadach i mistrzostwach świata), bardzo skromna. Spodobało mi się, że w restauracji, w której przecież jest szefową – sama podaje dania gościom. Naturalnie, zważywszy że to ex campionessa, jest to najlepsza reklama zakładu, magnes przyciągający na górę Lussari nie tylko pielgrzymów pragnących nawiedzić sanktuarium znajdujące się kilkadziesiąt metrów dalej, o czym za chwilę.


Szczupła, ubrana na sportowo w kwieciste legginsy i białe polo, chętnie dawała wciągnąć się w rozmowę, choć raczej o sytuacji bieżącej branży turystycznej, która w Italii nękanej kryzysem jest mówiąc oględnie niewesoła, niż o własnych dokonaniach. Menu, jakie nam zaproponowała, było wyborne, a zarazem bardzo regionalne, bo wykorzystujące produkty friulańskie, gdyż Gabriella wyraźnie chce promować tradycje swojej ziemi.


Towarzyszyło mu, odpowiednio dobrane wino - Merlot rocznik 2012 - naturalnie Friuli Colli Orientali:


Doceniają to lokalne władze, czego dowodem jest chociażby trasa narciarstwa biegowego jej imienia www.turismofvg.it/Cross-country/Arena-Paruzzi-Ski-Run Gabriella wraz z mężem prowadzą też hotel i restaurację Spartiacque w pobliskim Tarvisio http://www.hotelspartiacque.com/  


Po rozkoszach ciała, postanowiliśmy wraz z kolegami  uczynić coś dla ducha i zajrzeć do wspomnianego już sanktuarium, położonego praktycznie na samym szczycie. Niestety, było zamknięte na głucho, czego można się było spodziewać przed sezonem. Zgodnie z lokalną tradycją w 1360 r. pasterz wypasający swoje stado nagle miał je stracić z oczu, aby odnaleźć po jakim czasie owce, klęczące wokół jednego z krzaków. W środku zauważył ze zdumieniem figurkę Matki Boskiej, którą postanowił oddać miejscowemu proboszczowi. Jednak figurka w tajemniczy sposób powracała na dawne miejsce kilka ranków z rzędu, a owce regularnie się przy niej gromadziły. Dostrzegając w tym działanie sił boskich, proboszcz zgłosił fakt swojemu zwierzchnikowi czyli Patriarsze Akwilei, który nakazał zbudowanie w tym miejscu kaplicy.
Wkrótce miejsce kultu stało się celem pielgrzymowania trzech nacji: Włochów, Słowenów i Austriaków :www.santuariodelmontelussari.it/en/the-sanctuary/. Friuli, o czym warto pamiętać jest bowiem regionem właśnie z nimi graniczącym, a w przeszłości wchodziło w skład Austro-Węgier.

Więcej na temat Gabrielli Paruzzi na jej stronie: www.gabriellaparuzzi.com/
A oto zimowe zdjęcia góry Lussari:



Zdjęcia są mojego autorstwa oprócz ostatniego Carla Spaliviero/FVG

Zobacz również:

0 komentarze