To naturalnie cytat z piosenki sądeckiego poety, satyryka, artysty kabaretowego i żeglarza, uhonorowanego w 2018 r. medalem Gloria Artis, Andrzeja Górszczyka "Ballada o marynarzach z Titanica". Utwór napisany w końcówce epoki Gierka, stał się popularny w czasie tzw. I Solidarności http://niepoprawni.pl/polecanka/bo-gdy-titanic-tonal-to-tez-orkiestra-grala Jednak na pokładzie "niezatapialnego" okrętu, fatalnej nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 r., gdy Titanic zderzył się z górą lodową, rzeczywiście do końca grała orkiestra. Dziś po raz pierwszy spojrzałam w twarze muzyków na wystawie "Titanic. The Exhibition", która na pół roku zagościła na czwartym piętrze Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Za 45 zł, a więc drogo w stosunku do cen w polskich muzeach, ale za darmo - zważywszy na koszt rzeczywistego biletu na inauguracyjny rejs z Southampton do Nowego Jorku, wkroczyłam na pokład. Z jedną walizką. Niestety, aparat foto musiałam od razu schować do kieszeni, gdyż obowiązywał całkowity zakaz uwieczniania tej półtoragodzinnej wyprawy w czasie. Przejście przez trap przeniosło mnie o sto lat wcześniej, a głos płynący ze słuchawek, w jakie mnie przy kasi zaopatrzono - pozwolił na poznanie historii statku od jego planów, poprzez realizację do tragicznego, przedwczesnego końca. Spojrzałam zatem, jak już wspomniałam, w twarze ośmiu muzyków z Titanika, z których żaden nie ośmielił się opuścić pulpitu, a byli w zespole i młodzi chłopcy. Wszyscy też razem zginęli, gdy okręt szedł na dno, grająz protestancki hymn "Byż bliżej Ciebie, Boże chcę".
Podziwiałam męstwo 62-letniego, a więc doświadczonego kapitana Edwarda Johna Smitha, którego miał to być rejs ostatni, gdyż wybierał się na emeryturę. I był ostatni, gdyż związany od 22 lat lat z White Star Line, nie chciał opuścić okrętu, gdy zorientował się, że nie dla wszystkich starczy miejsc w szalupach.
Obejrzałam też same szalupy, ich mechanizm spuszczania na wodę - paradoks polegał na tym, że było ich za mało dlatego, że podczas budowy statku postanowiono zrezygnować z ich większej liczby, gdyż w ten sposób zyskano większą powierzchnię spacerową na pokładzie.
Poznałam historie pasażerów, tych uratowanych oraz innych, po których pozostały tylko pamiątki: pierścionki, notesy, papierośnice.
Przeszłam przez biały jak śnieg korytarz I klasy tak dobrze odtworzony, że aż kusiło mnie, aby nacisnąć klamkę jednej z kajut. Jej wnętrze mogłam jednak podziwiać w innej sali - niektóre z nich miały własne łazienki, a każda była w istocie mini-apartamentem z salonem pełnym eleganckich mebli obitych przednimi materiałami.
Zdziwił mnie wystrój kabin klasy III - mimo piętrowych łóżek i ciasnoty, wnętrze również emanowało elegancją: grube materace, piękne narzuty i porcelanowe umywalki. Ten obraz stoi w sprzeczności z filmowymi wizjami Camerona czy Bigasa Luny, gdzie pomieszczenia klasy III były wręcz nędzne. A może to autorzy wystawy poprawili po prostu image tej części okrętu?
Zastanowiła narracja zdejmująca winę z Josepha Bruce'a Ismaya, dyrektora zarządzającego White Star Line, który wg wszystkich czytanych przeze mnie dotąd publikacji na temat katastrofy Titanica miał się przyczynić do jego katastrofy nalegając na maksymalne "wyciśnięcie" prędkości ze statku, aby w rekordowym tempie dopłynął do Nowego Jorku. To właśnie nadmierna prędkość sprawiła, że dostrzeżonej w ostatnim momencie góry lodowej (ponoć brak lornetek na bocianim gnieździe! - o czym też autorzy wystawy milczą) nie udało się bezpiecznie wyminąć.
Spodobał mi się też pomysł z umieszczeniem na wystawie góry lodowej, którą można dotknąć, a także projekcje autentycznych filmów z dna morza pokazujących wrak podczas jego odkrycia.
Przeszkadzały natomaist szalejące małolaty z wychowawczynią, która nawet nie miała zamiaru opanować rozpuszczonych "bachorków", a te biegały z wrzaskiem i jedynym eksponatem skupiającym ich uwagę była wspomniana góra lodowa. Moim zdaniem wstęp na tę wystawę powinien być od lat 12!