Gdzie Pasek się bił, a Czarniecki szykował na Moskwę

11:01



„Bo jak pod Kozierady zaczęły mi się kłopoty i szkody, tak ad decursum anni nie opuszczały mnie. Towarzystwo tedy regimentarskie, panowie Nuczyńscy, pili u brata swego ciotecznego, u pana Marcyjana Jasińskiego, towarzysza naszego; mnie też tam był zaprosił na tę ucztę pan Jasiński. Bodejby jej nie było! Dopiwszy tedy mocno, począł mi Nuczyński wielkie dawać okazyje. Ja lubom tak był pijany, jak i oni, rzekę do Jasińskiego: - Panie Marcyjanie, nie miałeś mię tu Wszeć po co prosić, kiedy przyczyny dają i miodem oblewają. I wyszedłem z szałasu, chcąc uść licha, to tylko wymówiwszy: - Kto ma do mnie pretensyją jaką, wolno mi powiedzieć jutro, a nie po pijanu. Jużem tedy w pół drogi, dogonił mię Nuczyński: - Bij się ze mną!”. I imć Jan Chryzostom Pasek, autor zacytowanego Pamiętnika pobił się, a jakże, w Kozieradach, a miało to miejsce w czasie koncentracji wojsk polskich pod wodzą Stefana Czarnieckiego przed wyruszeniem na wojnę moskiewską. Zgrupowanie miało miejsce właśnie w Kozieradach, przemianowanych następnie na Konstantynów na cześć Konstancji z Branickich przez jej męża, Karola Józefa Odrowąża Siedlnickiego. Ta nazwa przetrwała do chwili obecnej, ale nie jestem pewna czy współcześni mieszkańcy wsi są tak przywiązani do historii. Jedyną bodaj atrakcją Konstantynowa może być bowiem neogotycki pałacyk Plater-Zyberków, otoczony angielskim ogrodem. Właśnie ze względu na niego postanowiłam odwiedzić odległe od „mojego” Zaborka, dawne miasteczko (prawa miejskie straciło w wyniku represji władz carskich po powstaniu styczniowym). A ponieważ pojazdem własnym nie dysponuję, postanowiłam ponownie przetestować lokalną firmę przewozową „Garden”, która busami i autobusami obsługuje bodaj całe lubelskie z przyległościami. Z nią bowiem podróżowałam również z Warszawy, przeżywając chwile niepewności, gdy zdałam sobie sprawę, że kierowca jest tak zmęczony, iż może zasnąć za kółkiem. On chyba zresztą też się zorientował co mu grozi, skoro znalazł sobie szczególny sposób rozbudzenia – zaczął w czasie jazdy pisać sms-y! Dzisiejsza pani kierowca, bardzo młoda, energiczna kobieta też niestety gadała przed komórkę, choć trzeba przyznać, że na tematy dotyczące pracy: stanu technicznego wozu, którym właśnie jechałam – z jej słów wynikało, że wymaga szybkiej naprawy J Do celu jednak dojechałam o czasie i sprawnie, a dziewczyna doradziła mi, gdzie najlepiej wysiąść, abym miała blisko do pałacu. W jego bezpośrednim sąsiedztwie stoją pudełkowe, szaro-bure bloczydła.


 Ale za wzniesionym z otoczaków murem (pewnie tylko dlatego się nie rozpadł) – inny świat. Piękny, wielohektarowy, choć zaniedbany park – w założeniu dawnych właścicieli, w stylu angielskim. Zniszczony w czasie ostatniej wojny, został zrewitalizowany poprzez nowe, dające wrażenie bezładu, nasadzenia.


Pozbawiona zapewne ozdób herbowych brama główna łączy się z wysadzaną drzewami, nadal malowniczą aleją, która przewrotnie wychodzi na prawe skrzydło pałacu, a nie, jak zazwyczaj na front budynku.


Sam pałacyk w stylu neogotyku angielskiego też zaskakuje formą. Portyk zdobi osiem jońskich kolumn, zgrupowanych po dwie, a po bokach czuwają dwa kamienne lwy o wytartych zębem czasu paszczach.  Jak zauważyłam, na ich zadach miejscowe mamy chętnie sadzają swoje pociechy.


Część zachodnia z wieżą i łącznikiem nad łukiem kojarzy się z frontonem kościoła.


Pod tym łukiem można przejść na wewnętrzny, boczny dziedzińczyk, odnotowując po drodze na ścianie dwie tablice. Jedna poświęcona jest Adamowi Mickiewiczowi, który był patronem mieszczącej się w przeszłości w budynku, szkoły. Droga przypomina postać Mikołaja Patejuka:


Za oryginalnymi, białymi, skrzynkowymi oknami – czerwone pelargonie w doniczkach i całkowity brak jakichkolwiek oznak życia. Sprzedawczyni w konstantynowskim szmateksie poinformowała mnie potem, że obiekt zamknięty jest przez większość roku na głucho i z rzadka odbywają się w nim imprezy.



W tym momencie już nie dziwiłam się odkryciem, jakiego dokonałam, gdy przeszłam na tyły pałacu – z jego ścian płatami obłazi farba, okienka piwniczne zastawione są płytami chodnikowymi, albo wręcz niechlujnie zamurowane.


I po to władza ludowa bezprawnie zabierała cudze dobra, aby potem niszczały jako własność wszystkich czyli nikogo? Nawet zmiana ustroju niewiele tu pomogła. Procedury odzyskiwania dawnych dóbr przez potomków większych i mniejszych rodów nadal są skomplikowane i czasochłonne, co woła o pomstę do nieba. Poza tym dobra te, zdewastowane przez dziesięciolecia komuny, wymagają obecnie horrendalnych nakładów, aby przywrócić je do niegdysiejszej świetności. Poza pałacem i znajdującą się vis a vis neogotycką świątynią pw. Św. Elżbiety, Konstantynów nie ma już nic do zaoferowania turyście poza nieliczną, drewnianą zabudową wypartą tutaj skutecznie przez pudełkową architekturę socjalistyczną.




Brak jakichkolwiek strzałek czy tablic informujących o istnieniu opisanych zabytków – jedyna, zawierająca historię miasta, stoi, przekrzywiona, przed bramą wejściową na teren kompleksu pałacowo-parkowego. Bystrzejszy obieżyświat zauważy też strzałkę na szlak frontu wschodniego 1914-18, przyczepioną przy wyjeździe z dworca PKS.

 I to by było na tyle. Naturalnie w Konstantynowie nie ma żadnej restauracji czy baru – podobnie jak w Janowie Podlaskim. – Nie ma klientów, dlatego wszelkie próby takich inicjatyw paliły zawsze na panewce – tłumaczyli mi mieszkańcy obu miejscowości. Tam, gdzie przed czterema stuleciami Stefan Czarniecki szykował się do bicia Rosjan, a Jan Chryzostom Pasek pojedynkował się z równie awanturniczymi co on kompanami, gdzie stoi urokliwy pałacyk równie historii pełny, nie ma dziś pomysłu na turystykę tylko marazm, ożywiony chwilowo przez barwy kampanii parlamentarnej.


Zobacz również:

0 komentarze