Strzelić do celu... osłem w Pobiedziskach

10:23



Wysoka na kilka metrów palisada z solidnych, drewnianych bali. Nad fosą przerzucony most. Czy tak rzeczywiście wyglądał gród wczesnosłowiański? – zastanawiam się, gdy wraz z kilkoma kolegami z mediów wysiadamy z busa w Pobiedziskach.

 Znajdujemy się na Szlaku Piastowskim, przy drodze łączącej Poznań z Gnieznem. To jeden z etapów mojej podróży po Wielkopolsce, odbytej w ubiegłym miesiącu, a jeszcze nie opisanej z bardzo prozaicznego powodu – braku czasu. Powracam zatem pamięcią do Pobiedzisk i moich początkowych wątpliwości co do grodziska. Bo przecież nie ma tu żadnych wykopalisk, osada to „nówka-sztuka”, liczy sobie zaledwie rok – Gród Pobiedziska otwarto  w 2012 roku. ‘– Kolejny park rozrywki, tyle, że zamiast dinozaurów mamy średniowiecze ‘– myślę sobie, gdy przechodzimy przez most i zatrzymujemy się w zadaszonej kasie-sklepiku. Kręcę nosem na kiczowate gadżety i do konwencji nie pasuje mi szafa z napojami, ale przecież z drugiej strony gdzie indziej zdrożony podróżny mógłby ugasić pragnienie? Wokół nie ma żadnego „Geeesu”. Generalnie – nic nie ma. Tylko ta osada, a na wzgórzu nieopodal – skansen miniatur z budowlami Wielkopolski w skali 1:20 (obejrzymy go tylko zza siatki). Dalsza krytyka zamiera mi na ustach, gdy wychodzimy na zalany oślepiającym, sierpniowym słońcem plac. Otaczają mnie bowiem machiny oblężnicze, już nie miniaturki, a potężne konstrukcje w oryginalnym rozmiarze. Idealnie wprost odtworzone, co mogę ocenić nawet jako laik. Tymczasem zbliża się do nas młody człowiek, który okazuje się panem na grodzisku. To Bartosz Styszyński, pomysłodawca całego przedsięwzięcia, a zarazem właściciel firmy Siege.


Od razu widać, że historia, a zwłaszcza militaria są jego prawdziwą pasją. Po kolei prezentuje nam eksponaty – możemy je nie tylko dotykać, ale i wypróbować. Co za frajda! Najpierw zadanie dla panów, którzy muszą wystrzelić z ogromnej kuszy. Michał zakasuje rękawy i słucha uważnie poleceń naszego przewodnika, bo obsługa takiego „ustrojstwa”  to skomplikowana sprawa.


– Macie do czynienia z kuszą wałową, większą wersją broni ręcznej, niezwykle popularnej w średniowieczu – wyjaśnia tymczasem pan Bartosz. – Miotano z niej nie tylko ciężkie bełty, ale też kule kamienne, żelazne i ołowiane na odległość nawet 700 metrów – dodaje, a nasze buzie otwierają się szeroko ze zdziwienia. Michał musi sobie poradzić z bełtem czyli dużą strzałą, ale choć tarcza stoi zaledwie 30 metrów od nas, mężczyzna nie jest w stanie trafić do celu. – A teraz proszę panie – uśmiecha się pan Bartosz, a ja klnę w duchu, że włożyłam spódniczkę!


W dodatku muszę wykorzystać maksymalnie siłę rąk, której nie posiadam – no cóż, to taki spadek po 12 latach szkoły muzycznej, kiedy o łapki trzeba było dbać, bo inaczej z przyszłą karierą można się było pożegnać. Przyglądam się machinie podejrzliwie i wcale nie wiem, jak się mam do niej zabrać. Na dole jakiś kołowrót, na górze jakby skrzynka zawieszona na drągu. Do tego wszystkiego długi sznur… Jestem blondynką!… Okazuje się, że mam do czynienia z trebuszem, jedną z najbardziej niebezpiecznych machin oblężniczych.


Na zasadzie przeciwwagi miotała nawet 100-kilogramowe pociski na odległość do 200 metrów, więc doskonale nadawała się do robienia wyłomu w murze. Ale i rzucano nią inne, nietypowe pociski jak… zepsute mięso, aby wywołać zarazę, bądź, co już makabryczne, głowami zabitych jeńców. Z rosnącym podziwem oglądamy kolejne machiny: hak niszczycielski, taran, wieżę, miotającą kamienie perriere (nie mylić ze słynną wodą), onager vel osła, działającą na zasadzie zbliżonej do procy. Bawimy się coraz lepiej, ale obserwuję kątem oka, że w drugiej części osady zadomowiają się dzieciaki w wieku wczesno przedszkolnym. Urządzono im tam średniowieczny placyk zabaw z grami planszowymi z dawnych czasów jak celtycki i starogermański „Tafl” albo XIV-wieczna, ludowa gra islandzka „Lis i gęsi”.

Instrukcje umieszczone zostały na tablicach, a partie można rozgrywać kamykami na drewnianych stołach wyciętych z połówek pni. Dowiadujemy się, że gród w Pobiedziskach będzie się jeszcze rozrastał, ponieważ właściciel planuje kolejne inwestycje. Jakie? – trzeba przyjechać i samemu sprawdzić.


Zwłaszcza, że jak doczytuję już po powrocie, przed dwoma laty odkopano w okolicy groby Wikingów pełne prawdziwych skarbów, na pobliskiej wyspie na jeziorze Małe znajdował się średniowieczny gród, a kilka kilometrów dalej, we wsi Moraczewo znajdują się relikty grodziska z przełomu IX i X wieku. Szlak Piastowski nie na darmo nosi tę nazwę… Informacje o zwiedzaniu: www.grodpobiedziska.pl/

Zobacz również:

0 komentarze