Wolę wino od deszczu w Budapeszcie

21:36


Szósta rano i mimo, że przykładam głowę do poduszki, nie mogę się zdrzemnąć na te pozostałe do spaceru z psem pół godziny. Tymczasem Fabio chrapie za dwóch i gdzieś kłusuje w głębokim śnie. Zapewne ogarnia mnie powoli reisefieber, jak Niemcy określają „gorączkę” przed podróżą. Wcale się nie dziwię mojemu podekscytowaniu: w piątek Budapeszt, za tydzień Norwegia, a może jeszcze uda mi się załatwić tydzień nad jeziorem Garda. Szewc bez butów chodzi – a ja bez urlopu, bo nie mam czasu zająć się przygotowaniem własnych wakacji. Tymczasem jednak wybiegam myślami ku stolicy Węgier i już uruchamiają się wspomnienia. Moje pierwsze spotkanie z Budapesztem nastąpiło wiele lat temu, w nietypowych okolicznościach. Jechałyśmy z Mamą do Grecji. Maluchem czyli Fiatem 126 p – o tej podróży wspominałam już na blogu niejednokrotnie. Moja Mama, mylona często z aktorką Ewą Wiśniewską, zgrabna blondynka o szaroniebieskich oczach i gęstej fali blond włosów, za kółkiem samochodziku. Pod naszymi siedzeniami 60 jajek, na dachu dwuosobowy namiot, materace i śpiwory. Wszystko spięte topornym pajączkiem, który strajkował w niespodziewanych momentach. W Polsce końcówka epoki Gierka. Po pierwszej nocy w Krakowie – spędzonej zresztą w hotelu, czeka nas chrzest bojowy na polu namiotowym właśnie w Budapeszcie. Mama harcereczką nigdy nie była, w przeciwieństwie do swojego Ojca, a mojego Dziadka – skauta w przedwojennej Polsce, po którym została nawet wysadzana drzewami aleja w Ostrowcu Świętokrzyskim. Tak przynajmniej głosi rodzinna legenda.

Stolica Węgier wita nas deszczem, a ściślej oberwaniem chmury. A zatem nici ze zwiedzania. W potokach wody lejącej się niemiłosiernie z nieba odnajdujemy chyba cudem drogowskazy na pole namiotowe, tonące, jak się okazuje, w błocie po kostki. Nie mamy wyjścia, a raczej Mama go nie ma – ściąga płachtę z bagażnika i zaczyna rozbijać namiot. Plastikowe śledzie odmawiają posłuszeństwa niewprawnym dłoniom kobiety… Czy ktoś nam wtedy pomógł? Prawdopodobnie tak, bo działo się tak niejednokrotnie podczas całej naszej greckiej wyprawy.
Ponownie Budapeszt odwiedzam już z Bożenką Hirling, dyrektorką Narodowego Przedstawicielstwa Turystyki Węgierskiej w Warszawie. Jest świetnym cicerone, a nasz język zna wyśmienicie. Przy szklaneczcie tokaju opowiadam jej tę historię… Tak się składa, że w najbliższy piątek znów lecę na Węgry z Bożeną, która tym razem zaprasza dziennikarzy na Budański Festiwal Wina i Szampana. Mam nadzieję, że tym razem pogoda nam dopisze.

Zobacz również:

0 komentarze