Noc Generała

23:11


Odszedł Generał Jaruzelski. Jego nazwisko i twarz przez lata wywoływała jedno skojarzenie. Ze stanem wojennym. Z tym tylekroć pokazywanym potem, czarno-białym kadrem, stop-klatką, gdy skryty za czarnymi okularami zapowiada coś, czego w tamtym momencie chyba nikt do końca nie rozumiał. Może poza internowanymi kilka godzin wcześniej w ciemną, grudniową noc. Pamiętam mój lęk. Lęk dziecka przed niewiadomym, spotęgowany wizjami z naszej trudnej historii rodzinnej: stalinizm, więzienie Dziadka: „czapa” zamieniona na dożywocie, a potem pobyt w szpitalu w Tworkach, zamordowanie Ani – cioci, której nigdy nie poznałam, a po której mam imię. Ale też drugi, paniczny strach, że oto zamkną się na zawsze granice i już nigdy nie wyrwę się z tej klatki, nigdy nie wyjadę za granicę. Do Włoch, gdzie zaledwie przed czterema miesiącami spędzałam bajeczne, bo tak pełne kolorów, zapachów i piękna wakacje. Przede mną była wtedy tylko noc. Noc Generała, jak trafnie zatytułował potem swoją książkę Gabriel Meretik. Noc, która zabrała tyle istnień, w tym osobę, dzięki której ją przetrwałam – ks. Jerzego. Gdyby nie On, nie wiem, jak poradziłabym sobie emocjonalnie z tym, że zaraz pół roku później zostawiono mnie na drugi rok w szkole. Oficjalnie za matmę, z której zawsze byłam słaba – nieoficjalnie za to, że moja Mama była w Solidarności i to na kierowniczym stanowisku w jednym z resortów. Zresztą obniżono mi wtedy stopnie ze wszystkich przedmiotów, łącznie z polskim – aby było to możliwe, za ostatnią klasówkę, bodaj z „Lalki” Prusa dostałam nagle dwóję z komentarzem, że nie na temat (dotąd ze wszystkich wypracowań miałam czwórki i piątki). Tylko moja nauczycielka od chóru trzepnęła wtedy dziennikiem na Radzie Pedagogicznej, powiedziała kilka niecenzuralnych mocno słów – jak to miała zresztą w zwyczaju i zakończyła: „ U mnie Ona ma piątkę”. To była moja jedyna wtedy bardzo dobra ocena na cenzurze. Reszta nauczycieli po prostu się bała, więc zgodnie z „prikazem” dyrekcji postawiła gorsze oceny. Na szczęście wtedy, dzięki ks. Jerzemu zrozumiałam, że są rzeczy i sprawy ważniejsze niż głupie świadectwo. Istotne, jaką mam wiedzę i „kręgosłup”, a nie jak oceniają mnie postronni. U Niego odbyłam wielką naukę historii współczesnej, na wszystkich po kolei Mszach św. za Ojczyznę. To był Czas Wielkiej Rzeźby. Dla mojej Mamy też, bo ona straciła więcej. Bodaj w listopadzie 1981, została wybrana przewodniczącą kolejnej sesji w Genewie poświęconej ochronie własności intelektualnej – na początku lat. 80. Moja Rodzicielka największym specjalistą w tej dziedzinie w Polsce i jako jedynej Polce przypadł jej ten zaszczyt. Mojemu krajowi również. Niestety, nastała Noc Generała. Mama nie była w Partii. Zamiast niej pojechał ktoś inny, co zresztą było skandalem. Zastanawiam się, jak potoczyły by się nasze losy, gdyby Jaruzelski nie ogłosił stanu wojennego, bo Rosjanie by przecież nie weszli, skoro de facto byli już u nas od 1944 r. Mama pojechałaby do Genewy. Niewykluczone, że dostałaby dobrą propozycję pracy w Szwajcarii, więc tam skończyłabym szkołę. Miałabym inny start w dorosłość. Tymczasem skończyłam polonistykę na UW, czego zresztą nie żałuję, bo był to wspaniały wydział pełen wybitnych pedagogów. Ten sam zresztą kończyła wcześniej córka Generała. I od razu dostała świetną pracę jako stylistka w life stylowym, choć z modą nie miała nic wspólnego – nota bene ubrałabym ją inaczej, bo regularnie, nie wiedzieć dlaczego się postarza. Taka stylizacja? Nie jestem złośliwa. Ma ciekawą urodę – nadałabym jej trochę lekkości. Wracając do Generała – po latach spotkaliśmy się na dwóch wywiadach. Pamiętam moje wrażenie, gdy nadchodził, wspierając się o lasce, w okularach, które miały już nieco jaśniejsze szkła niż 13 grudnia: dziecięcy lęk sprzed lat i zarazem ogromną niechęć do podania mu ręki. Dziennikarz musi jednak kryć osobiste emocje, więc naturalnie się z Nim przywitałam. W trakcie rozmowy, przy jednym z trudnych pytań niespodziewanie „wybuchł” – za co mnie zresztą, muszę przyznać z niezwykłą elegancją potem przeprosił. Tę wysoką kulturę, klasę wyniósł z domu, który mu później zabrali Sowieci. Choć w rozmowie z Teresą Torańską, którą niedawno pokazano w telewizji (już nie pamiętam czy w TVP1 czy innej stacji), twierdził, że domem stało mu się potem wojsko. Ta rozmowa potwierdziła wcześniejsze odczucia z wywiadów. On się po prostu bał. Najzwyczajniej, po ludzku się bał. ZSRR było straszliwą machiną tak łatwo łamiącą kręgosłupy i charaktery. Na archipelag Gułag jechało się bez biletu tylko w jedną stronę – tam, jak w czarnej dziurze znikały setki tysięcy. Strach to najgorsze z odczuć. Trwanie w nim całe życie, to nie życie. To śmierć za życia. Odszedł Generał i kto inny wystawi mu „rachunki krzywd”, których nic nie przekreśli. Nie mnie to czynić. Być może rzeczywiście miałabym inny start, inne życie. Jedno jest pewne – to, co osiągnęłam nie zawdzięczam układom, protekcjom, ustosunkowanym rodzicom. I wiem, że ja żyję. Za tydzień znów wyjeżdżam do Włoch. Za dwa – ponownie. Tym razem na wakacje – tak się składa, że do tego samego hoteliku „Erica” w Lignano Pineta, gdzie gościłyśmy z Mamą w sierpniu 1981 roku.
Właściciele tego hotelu przysłali nam wówczas na Święta kartkę z życzeniami. Dotarła już w styczniu, gdy na ulicach stały „czołgi niby cienie, a żołnierze tak niepewni swego grzali ręce nad płomieniem” koksowników. Widokówka z innego świata, którego myślałyśmy, że już nie zobaczymy. A teraz czeka na mnie przestronna dwójka, basen i morze za rogiem, własny parasol, lettino i pyszna kuchnia. Na początek zaś aperitif dla klientki, która wraca po tylu latach jak do drugiego domu, bo hotel prowadzi już trzecia generacja tej samej rodziny. (Więcej na temat mojej historii rodziny można przeczytać w początkowych postach oraz na stronie Anna Romana opowiada; cytat o czołgach z mojego ulubionego wiersza Ernesta Brylla „Scena przy ognisku”, który jako pierwszy dotarł do mnie w Stanie Wojennym – jeszcze wtedy nie podpisany).

Zobacz również:

0 komentarze