Jabłonna - back to PRL?
03:20
Miałam zupełnie inne plany na minioną sobotę. Po prostu las i najchętniej ten w Choszczówce. Można do niego dotrzeć Kolejami Mazowieckimi, korzystając z biletu miesięcznego bądź też kupując po prostu jednorazowy, bo ta stacja znajduje się jeszcze w granicach Warszawy. Nota bene drodzy posiadacze biletów kartonikowych - uwaga, bo może się okazać, że dany skład nie ma kasowników lub nie działają (!), dlatego lepiej wsiadać do pierwszego wagonu, gdzie rezydują konduktorzy, inaczej kontrola "skasuje" na 150 zł!
W każdym razie wsiadłam na Dworcu Gdańskim z rowerem, do przedziału dla amatorów dwóch kółek. Po 10 minutach byłam już w Choszczówce. Kolejne 20 minut zajęło mi przemierzenie lasu wzdłuż, do Józefowa, skąd świetna trasa rowerowa (wzdłuż szosy, ale dalej otulona lasem) prowadzi wprost do Legionowa. I tutaj zmieniłam nagle plan, orientując się, że od Jabłonny dzielą mnie zaledwie 4 km. Niestety nadal wzdłuż drogi, więc kurz i spaliny, a ścieżka rowerowa "pojawia się i znika" - jest na początku, w Legionowie i potem fragmentarycznie, w Jabłonnie. Obrałam kurs na pałac, który od zawsze chciałam zwiedzić i już po dalszych 20 minutach wjechałam w bramę dawnych włości rodu Potockich, które za ich czasów prezentowały się imponująco, co pokazuje rycina Franciszka Smuglewicza:
Barokowo-klasycystyczny pałac wzniesiony został zaraz po I rozbiorze Polski w latach 1774-79 dla prymasa Michała Potockiego, brata ostatniego króla Rzeczpospolitej Obojga Narodów, Stanisława Augusta Poniatowskiego. Projekt architektoniczny przygotował wybitny architekt włoski Dominik Merlini, a jego kolega po fachu Henryk Marconi, posesję przebudował w 1837 r - jak widać nawet pozostając w kraju, nadal tropię włoskie ślady :) Całość otoczył wielohektarowy park romantyczny. Potoccy mogli cieszyć się pałacem do wybuchu II wojny światowej. Na początku września 1939 r. w stylowych wnętrzach mieściła się Kwatera Główna Armii Modlin. W 1944 r. pałac został spalony, a choć potem choć go odbudowano, to władza ludowa przejęła go jak wiele arystokratycznych i szlacheckich majątków, powiedzmy to sobie wprost - bezprawnie. Od lat gospodarzem pałacu jest Polska Akademia Nauk. To ważne, bo na pierwszy rzut oka widać, że placówka nie ma ani pieniędzy, ani pomysłu, aby pozwolić dobrom w Jabłonnie ponownie rozkwitnąć. Co prawda z powodu "zamkniętej" imprezy nie miałam szans, aby zwiedzić pałacowe wnętrza, które (podobno) są piękne, ale reszta wzbudziła moje zdumienie pomieszane ze smutkiem, że ten piękny zabytek jest tak zaniedbany. Przód pałacu (co widać niewyraźnie na zdjęciu) jest osłonięty siatką z banerami pokazującymi wnętrza - trwają jakieś prace remontowe nawierzchni (?), grunt jest rozkopany, a obok stoi smętnie oranżeria z odrapanymi niemiłosiernie okiennicami. We wnętrzach, jak głosi szumnie inny banner przed wejściem, ma być galeria sztuki współczesnej, ale to, co zdołałam dojrzec przez sakremencko brudne szyby, to były jakieś plakaty w ramach rozmieszczone na ścianach - tłumu roślin w środku nie dostrzegłam: Z drugiej strony oranżerii, na sztucznie usypanym ongiś pagórku stał pawilon chiński. Stał, bo teraz to ruina z zapadniętym dachem - Marconi i Potoccy chyba w grobach się przewracają. Znacznie lepiej, choć nadal mało okazale pałac prezentuje się od parkowej strony, choć ściany wymagałyby może nowego pobielenia, dlatego zrobiłam zdjęcie z dalszej perspektywy. Przepiękny nadal jest wielohektarowy park, po którym spokojnie można się poruszać na rowerze, co pozwala w szybszym tempie dotrzeć do jego najdalszych zakamarków. Jesienna aura, pomimo dojmującego chłodu i szarości (słoneczko wróć!) sprawiła, że jazda po zasypanych gęsto listowiem alejkach była prawdziwą przyjemnością. Niestety, w pewnym momencie dotarłam do tylnego wejścia i moim oczom ukazał się taki oto widok: Najlepiej zachowanym obiektem okazał się natomiast Łuk Triumfalny, wystawiony przez Annę z Tyszkiewiczów primo voto Potocką, secundo voto Dunin-Wąsowiczową dla księcia "Pepi", czyli Józefa Poniatowskiego, bratanka króla Stanisława Augusta. Zaprojektowany przez Marconiego już po śmierci księcia w bitwie narodów pod Lipskiem w 1813 r. - nadal prezentuje się dumnie. Krążac po alejkach dostrzegłam też, schowane częściowo w krzakach ruiny innej, pałacowej budowli - nie odbudowanej po wojnie: Na koniec postanowiłam spróbować dania pałacowej restauracji, która, jak się okazuje, mieści się w podziemiach. Ubrana z racji zimna na "cebulkę", w przykurzonych adidasach chyba nie wzbudziłam entuzjazmu kelnerki. Pani, pomimo mojego "Dzień dobry" nadal trwała za ladą i wykrzykiwała przez telefon zamówienie dla klienta (byłoby wskazane, aby gdyby czyniła to ciut ciszej, bo to jednak nie bar mleczny - powinna być wymagana pewna kindersztuba). Sama zatem wzięłam kartę - raptem ofoliowaną kartkę papieru, co prawda zdobioną jakimś fragmentem zabytkowej ryciny, jednak takie menu "zapachniało" mi PRL-em. Wybór dań - pomieszanie kuchni włosko-europejskiej z polską. Zdecydowałam się na tagliatelle (29 zł), które bardzo ładnie prezentowały się na talerzu, ale niestety pasta pływała w oliwie, a warzywa okazały się bez smaku. Natomiast trzeba przyznać, że porcja makaronu była solidna i szybko mi ją zaserwowano. Wystrój wnętrza też przypomniał mi minioną epokę: Zamierzam wkrótce powrócić do Jabłonny - może już zakończy się, zniechęcający na "wejście" remont przed fasadą główną? Wielki plus dla Regionu Mazowsze i Mazowieckiej Regionalnej Organizacji Turystycznej za wystawienie tablicy informacyjnej o tym, w jakich filmach "zagrał" pałac, poszerzona o filmowe ciekawostki i wykaz miejsc na szlaku Mazowsze Filmowe! Wracając zaś do wątku PRL-owskiego. Zdaje się, że w latach 70. XX w. pałac miał się znacznie lepiej niż teraz - odbywały się w nim eleganckie przyjęcia dla "czerwonych" bonzów czy kinderbale dla dzieci dyplomatów. Jak przez mgłę pamiętam, że Jabłonna była synonimem pewnego luksusu. A może się mylę? Być może też moja ocena dzisiejszego stanu obiektu wyda się niektórym nazbyt ostra, wręcz niesprawiedliwa? Niewykluczone. Nie zamierzam w ten sposób nikogo odwodzić od zwiedzenia Jabłonny - to piękne założenie architektoniczne, prawdziwa perełka i koniecznie trzeba ją zobaczyć, jednak aż prosi się o "czułe" podejście i fundusze. A przede wszystkim, jak wcześniej wspomniałam, o pomysł. Zdjęcia: Autorka, Gabinet Rycin UW (Smuglewicz).
Barokowo-klasycystyczny pałac wzniesiony został zaraz po I rozbiorze Polski w latach 1774-79 dla prymasa Michała Potockiego, brata ostatniego króla Rzeczpospolitej Obojga Narodów, Stanisława Augusta Poniatowskiego. Projekt architektoniczny przygotował wybitny architekt włoski Dominik Merlini, a jego kolega po fachu Henryk Marconi, posesję przebudował w 1837 r - jak widać nawet pozostając w kraju, nadal tropię włoskie ślady :) Całość otoczył wielohektarowy park romantyczny. Potoccy mogli cieszyć się pałacem do wybuchu II wojny światowej. Na początku września 1939 r. w stylowych wnętrzach mieściła się Kwatera Główna Armii Modlin. W 1944 r. pałac został spalony, a choć potem choć go odbudowano, to władza ludowa przejęła go jak wiele arystokratycznych i szlacheckich majątków, powiedzmy to sobie wprost - bezprawnie. Od lat gospodarzem pałacu jest Polska Akademia Nauk. To ważne, bo na pierwszy rzut oka widać, że placówka nie ma ani pieniędzy, ani pomysłu, aby pozwolić dobrom w Jabłonnie ponownie rozkwitnąć. Co prawda z powodu "zamkniętej" imprezy nie miałam szans, aby zwiedzić pałacowe wnętrza, które (podobno) są piękne, ale reszta wzbudziła moje zdumienie pomieszane ze smutkiem, że ten piękny zabytek jest tak zaniedbany. Przód pałacu (co widać niewyraźnie na zdjęciu) jest osłonięty siatką z banerami pokazującymi wnętrza - trwają jakieś prace remontowe nawierzchni (?), grunt jest rozkopany, a obok stoi smętnie oranżeria z odrapanymi niemiłosiernie okiennicami. We wnętrzach, jak głosi szumnie inny banner przed wejściem, ma być galeria sztuki współczesnej, ale to, co zdołałam dojrzec przez sakremencko brudne szyby, to były jakieś plakaty w ramach rozmieszczone na ścianach - tłumu roślin w środku nie dostrzegłam: Z drugiej strony oranżerii, na sztucznie usypanym ongiś pagórku stał pawilon chiński. Stał, bo teraz to ruina z zapadniętym dachem - Marconi i Potoccy chyba w grobach się przewracają. Znacznie lepiej, choć nadal mało okazale pałac prezentuje się od parkowej strony, choć ściany wymagałyby może nowego pobielenia, dlatego zrobiłam zdjęcie z dalszej perspektywy. Przepiękny nadal jest wielohektarowy park, po którym spokojnie można się poruszać na rowerze, co pozwala w szybszym tempie dotrzeć do jego najdalszych zakamarków. Jesienna aura, pomimo dojmującego chłodu i szarości (słoneczko wróć!) sprawiła, że jazda po zasypanych gęsto listowiem alejkach była prawdziwą przyjemnością. Niestety, w pewnym momencie dotarłam do tylnego wejścia i moim oczom ukazał się taki oto widok: Najlepiej zachowanym obiektem okazał się natomiast Łuk Triumfalny, wystawiony przez Annę z Tyszkiewiczów primo voto Potocką, secundo voto Dunin-Wąsowiczową dla księcia "Pepi", czyli Józefa Poniatowskiego, bratanka króla Stanisława Augusta. Zaprojektowany przez Marconiego już po śmierci księcia w bitwie narodów pod Lipskiem w 1813 r. - nadal prezentuje się dumnie. Krążac po alejkach dostrzegłam też, schowane częściowo w krzakach ruiny innej, pałacowej budowli - nie odbudowanej po wojnie: Na koniec postanowiłam spróbować dania pałacowej restauracji, która, jak się okazuje, mieści się w podziemiach. Ubrana z racji zimna na "cebulkę", w przykurzonych adidasach chyba nie wzbudziłam entuzjazmu kelnerki. Pani, pomimo mojego "Dzień dobry" nadal trwała za ladą i wykrzykiwała przez telefon zamówienie dla klienta (byłoby wskazane, aby gdyby czyniła to ciut ciszej, bo to jednak nie bar mleczny - powinna być wymagana pewna kindersztuba). Sama zatem wzięłam kartę - raptem ofoliowaną kartkę papieru, co prawda zdobioną jakimś fragmentem zabytkowej ryciny, jednak takie menu "zapachniało" mi PRL-em. Wybór dań - pomieszanie kuchni włosko-europejskiej z polską. Zdecydowałam się na tagliatelle (29 zł), które bardzo ładnie prezentowały się na talerzu, ale niestety pasta pływała w oliwie, a warzywa okazały się bez smaku. Natomiast trzeba przyznać, że porcja makaronu była solidna i szybko mi ją zaserwowano. Wystrój wnętrza też przypomniał mi minioną epokę: Zamierzam wkrótce powrócić do Jabłonny - może już zakończy się, zniechęcający na "wejście" remont przed fasadą główną? Wielki plus dla Regionu Mazowsze i Mazowieckiej Regionalnej Organizacji Turystycznej za wystawienie tablicy informacyjnej o tym, w jakich filmach "zagrał" pałac, poszerzona o filmowe ciekawostki i wykaz miejsc na szlaku Mazowsze Filmowe! Wracając zaś do wątku PRL-owskiego. Zdaje się, że w latach 70. XX w. pałac miał się znacznie lepiej niż teraz - odbywały się w nim eleganckie przyjęcia dla "czerwonych" bonzów czy kinderbale dla dzieci dyplomatów. Jak przez mgłę pamiętam, że Jabłonna była synonimem pewnego luksusu. A może się mylę? Być może też moja ocena dzisiejszego stanu obiektu wyda się niektórym nazbyt ostra, wręcz niesprawiedliwa? Niewykluczone. Nie zamierzam w ten sposób nikogo odwodzić od zwiedzenia Jabłonny - to piękne założenie architektoniczne, prawdziwa perełka i koniecznie trzeba ją zobaczyć, jednak aż prosi się o "czułe" podejście i fundusze. A przede wszystkim, jak wcześniej wspomniałam, o pomysł. Zdjęcia: Autorka, Gabinet Rycin UW (Smuglewicz).
0 komentarze