Papa Wojtyla na barce

04:48


Gdy został wybrany papieżem, Włosi wiedzieli o nim tylko, że „pochodzi z dalekiego kraju”. Polskę „wrzucali” do jednego worka razem z innymi krajami za żelazną kurtyną. Zresztą szerszej rzeszy rodaków też był nieznany, ale po pierwszej oficjalnej Wizycie Apostolskiej i wypowiedzeniu słynnych słów na Placu Zwycięstwa, wszyscy (no, może poza Politbiurem z partyjnymi przyległościami) go pokochaliśmy. Bo dał nadzieję i wlał więcej wiary w nasze skołatane socjalistyczną urawniłowką serca.  A potem pokochały go inne narody, do których pielgrzymował. I sami Włosi, tak długo się opierający, bo przecież to nie był „ich papież”. Jednak z czasem, piano, piano (czyli powoli) jego zdjęcia zaczęły wypełniać domy i ściany sklepów nad Tybrem, stawiano mu już za życia pomniki, nazywano jego imieniem ulice i place. W moich podróżach wzdłuż i wszerz „buta” widziałam wiele przykładów tego niezwykłego przywiązania, a potem, po śmierci Jana Pawła II wiernej pamięci. Jednak chyba najbardziej wzruszył mnie ten najprostszy, gdy przybyłam do Grado w regionie Friuli-Wenecja Julijska. To miasteczko nad laguną, o którym niewiele osób wie, że mogło stać się Wenecją, dziś wiedzie żywot raczej senny. W porcie, skąd taksówki morskie wywożą turystów per mare, chybocą się, trącane lekką bryzą, rybackie łodzie. I właśnie wśród nich dostrzegłam tę jedną, z błękitnym napisem na białej burcie: Giovanni Paolo II. Zupełnie jak w ukochanej przez Niego pieśni...

Zobacz również:

0 komentarze