Lambrettą po Stromboli tropem D&G

15:04


Rozmarzyłam się dziś wakacyjnie z kilku powodów. Po pierwsze to antidotum na listopadowe szarugi. Po drugie – zupełnie znienacka trafił mi się tygodniowy wyjazd nad morze do Bibbione w przyszłym roku. Po trzecie zaś porządkuję archiwum zdjęciowe i właśnie wyciągnęłam moją nieco zwariowaną fotkę z wysp Liparyjskich. Oto więc moje wspomnienie z nimi związane:

Stromboli to nadal czynny wulkan, który po jakiś dwóch godzinach żeglugi nadgryzionym zębem czasu wodolotem z Messyny wynurza się przede mną z intensywnego granatu morza Tyrreńskiego. Jestem otępiała od zwielokrotnionych dawek aviomarinu i travel gum – bo na trasie na Wyspy Liparyjskie przeważnie solidnie huśta. Tak bóg wiatru przypomina, że ten archipelag 17 wulkanicznych wysepek zwanych też Eolskimi to wg mitologii greckiej jego baza. Stromboli, oczywiście, dymi. Czuję dreszcz emocji, oczyma duszy widzę już zagładę na miarę Pompejów. – Nie boisz się? – zagaduję po przycumowaniu chłopaka w mini porcie. Wokół mnie krajobraz pustynny – szara, wulkaniczna plaża. Wyżej śnieżnobiałe do bólu oczu, będące niemal kopią greckich, miasteczko w powodzi czerwonych kwiatów. Spokojnie i cicho. - Signorina, wczoraj trzęsło, przedwczoraj. Spłynęła lawa… Normalnie – wzrusza ramionami. Dla strombolańczyków to chleb powszedni – wulkan jako atrakcja turystyczna daje zarobić, a potencjalne zagrożenie  to skutki uboczne. Są nawet już oswojeni z koniecznością nagłej ewakuacji w przypadku większej erupcji, bo to też niejednokrotnie przerobili.
 – Motorino? – proponuje młodzian. Za 15 euro dosiadam na 3 godziny landrynkowej lambretty i sunę wyasfaltowaną, wąską drogą zakosami w górę, tropem Dolce&Gabbana. Szumnie nazywana w mediach rezydencja, okazuje się takim samym domem jak reszta – może większym, ale biały mur maskuje gabaryty. Styliści idealnie wpasowali się w tutejszą architekturę: do środka prowadzi drewniana, łukowata bramka w murze. Przed nią gliniane donice z kaktusami. Od strony morza tarasy z kolumienkami, kryte bambusem, w których cieniu można kontemplować horyzont siedząc na miękkich, kolorowych pufach. Z tyłu- zbocze wulkanu. Wnętrze jest już bardziej luksusowe – miękkie kanapy kryte przednimi materiałami, cenne wazy z ceramiki, drogie bibeloty rozrzucone po stołach-„jamnikach” z mahoniu. Od strony morza – przy prywatnej przystani cumuje mega-jacht „Regina d’Italia” z dziecięcą zjeżdżalnią z lewej burty – to na nim odbywają się najgorętsze imprezy z udziałem tłumu gości. Podobno huk wystrzeliwanych korków szampana zagłusza nawet pomruki z krateru, co już się miejscowym wcale nie podoba. Gdy w ubiegłym sezonie D&G, w towarzystwie pięknego gościa – Naomi Campbell oraz świty gwiazdeczek show-biznesu balowali do upadłego w tutejszych lokalach, miejscowa policja postawiła im ultimatum: albo się uspokoją, albo nie będą wpuszczani na Stromboli.

Zobacz również:

0 komentarze