Brodacze nadchodzą. Dziewczyny na chocki biorą
23:35
Kiedy
nadchodzą? Ano dziś. Gdzie? W Sławatyczach nad Bugiem, co jest dobrą
wiadomością dla warszawiaków chociażby, bo wsiądą w samochód (śniegi i zamiecie
ich nie powstrzymają) i dotrą na miejsce w dwie godziny. A warto, gdyż brodacze
tylko w Sławatyczach chodzą. Kim są? „Określenie brodacze pochodzi od bardzo długich bród z
lnianego włókna, jakie przyczepiali sobie miejscowi przebierańcy. Symbolizowały
one długie życie, duże doświadczenie oraz bogactwo przeżyć. Twarz brodacza
okryta była pomarszczoną maską ze skóry
oraz długą brodą i wąsami. Usta i otwory na oczy oblamowane były czerwonym
materiałem. Na głowie brodacza znajdował się wysoki kapelusz ok. 80 cm ., ozdobiony kolorowymi
kwiatami z bibuły i bardzo długimi wstążkami. Okrycie wierzchnie stanowił długi
kożuch barani, odwrócony futrem na zewnątrz. Garb i długi kij w ręku były
oznakami starości, wielkiego wysiłku, jaki trzeba było znieść w ustępującym
roku. Ręce i nogi owinięte były słomą, podwiązane powrósłami. Odziani w ten
sposób „brodacze – przebierańcy” chodzili ulicami Sławatycz przez ostatnie trzy
dni grudnia, zabawiając dzieci i młodzież, wzbudzając powszechne
zainteresowanie. W dniu 31 grudnia w
godzinach popołudniowych rozpoczynali kolędowanie połączone ze składaniem
życzeń” – wyjaśnia strona internetowa gminy „Sławatycze nadbużańskie”. Ja
wybrałam się na Brodaczy rok temu, na zlecenie kwartalnika „Kraina Bugu” (kto jeszcze
nie zna, to niech migusiem do Empik-u bieży, gdyż to pismo podróżnicze zupełnie
wyjątkowe. Zarówno pod względem oszczędnego, eleganckiego layotutu, jak i zdjęć
oraz tekstów. Nie ma ich zbyt dużo, natomiast każdy świetnego pióra i tematyce
nie spotykanej nigdzie indziej). Podglądałam ich przez całe trzy dni, jak
przygotowywali swoje stroje – w garażach, komórkach, warsztatach samochodowych,
gdzie bynajmniej ciepło nie było, gdyż poprzedniej zimy przymroziło na końcówce
roku. Z fascynacją przyglądałam się, jak młodzi chłopcy zamiast bezmyślnie klikać
w klawiaturę komputera, z prawdziwym zacięciem malowali czy też odświeżali
maski, pociągając je świeżą warstwą farby, doklejali bibułkowe wstążki do
kapeluszy czy kręcili zgrabnie zdobiące je kwiatki. Niekiedy na takim
spiczastym kapeluszu kwiatków było po kilkaset! Przymocowywanych drucikami,
układanych we wcześniej wymyślone wzory: łąkę, pasy – były też napisy z datą
nowego roku. Żadna dziewczyna im w tym nie pomagała – wszystkie, nawet te
najfajniejsze musiały obowiązkowo zostać za drzwiami, bo przebierańce-brodacze
to rzecz męska. I basta! Gdy włożą kostium, mają być nierozpoznawalni. Dlatego,
jak jeden z nich mi powiedział – kręcąc zresztą czerwonym nochalem z papier-mâché, bo ja w końcu też baba, a dla
redaktorki musieli zrobić wyjątek i dopuścić do tajemnic – „brodacze nie
gadają, oni ryczą” . A jak już zaryczą, to donośnie, że ho ho! Potem zaś
pogonią dziewczyny i na chocki wezmą tę, co złapią. „Wziąć na chocki” to znaczy
zagarnąć trzymanym w dłoni kosturem tak, że na nim będzie musiała usiąść. Do
tego potrzebna jest pomoc drugiego brodacza. Pannę biorą między siebie i
następnie ściskają. Jak mocno? – sama miałam się okazję przekonać, że niemal do
utraty tchu. Brodacze to piękny, choć powoli zanikający obyczaj – zachęcam zatem
do wyprawy w te dni do Sławatycz – można się tam zatrzymać na noc w
agroturystyce. I zapraszam też do lektury mojego dokumentu o Brodaczach – to główny
tekst zimowego, bieżącego numeru „Krainy Bugu”.
0 komentarze