Nie tylko nie było Teleranka
09:14
Nie było po prostu nic. Rano 13 grudnia 1981 r. telewizor
nie działał. Wcale mnie to nie zdziwiło. Wysłużona Szecherezada już ledwo
zipiała, ale Mama nie chciała wymienić jej na kolorowy odbiornik. Uważała, że
czarno-biały w zupełności nam wystarczy, a pieniądze można odłożyć na podróże. Dzięki
podobnym oszczędnościom udało nam się kilka razy pojechać nad „ciepłe morze” do
demoludów, ale i „wyrwać” na Zachód. Rano 13 grudnia 1981 roku w telefonie też
panowała głucha cisza, co również nie wzbudziło moich podejrzeń. Zastanawiałam
się, co też znowu „niecenzuralnego” palnęłam, że wyłączyli. „Oni” robili to
wtedy często – Mama była wiceprzewodniczącą Solidarności w jednym z
ministerstw. Rano 13 grudnia 1981 r. była piękna pogoda – świeży śnieg skrzył
się w intensywnie grzejącym słońcu. Żyć nie umierać. Do Kościoła przy
ul.Miodowej, gdzie od czasu moich chrzcin krążyła wśród ojców kapucynów
dykteryjka jak to nie wyrzekłam się Ducha Złego (jako żywo, tak też było, gdyż
w czasie tejże podniosłej uroczystości miałam lat dwa i przechodziłam okres
buntu), dojechałyśmy bez przeszkód. Tylko Msza św. wydała nam się jakaś „smutna”,
a i znajomy kapłan nie zrobił do mnie, jak zazwyczaj, „perskiego oka”.
Wracałyśmy, niczym sardynki w puszce, w przepełnionym autobusie, w którym cisza
aż dźwięczała w uszach. Nikt nie żartował z „wadzy”, nikt nie opowiadał
politycznych kawałów. Na Placu Krasińskich, ze stojącej pośrodku budy
wyskakiwali żołnierze w pełnym rynsztunku. – Co to, ćwiczenia sobie urządzają? –
zapytała moja Mama donośnym głosem. I znów ta dziwna cisza, zero reakcji. Wokół
nas zrobiło się jakby troszkę więcej miejsca. Przed furtką podwórka, które
otaczało naszą żoliborską kamienicę spotkałyśmy pana Krzysztofa Jakowicza z
malutkim synkiem, Kubą na sankach. Najwyraźniej mój ulubiony sąsiad, którego grę niejednokrotnie podsłuchiwałam pod oknem, zrobił sobie przerwę od
ćwiczeń przed kolejnym koncertem czy światowym tournee'. –
Panie Krzysztofie, znów telewizor mi nie działa, no i telefon też – pożaliła się
moja Mama. – Nikomu nie działa – wtrącił nieśmiało skrzypek. – Pani Ewo jest
stan wojenny… - dodał smutno. Tak to w piękny, słoneczny, grudniowy dzień dowiedziałyśmy się o
wybuchu wojny polsko-jaruzelskiej, a potem już nic nie było takie samo jak wcześniej.
(Fragment mapy internowanych skopiowanej przeze mnie z oryginału, który wisiał w mieszkaniu ks. Jerzego Popiełuszki).
0 komentarze