Jutro śpię na Górze Tytana

04:16


Rzadko się dzieje, że warszawscy taksówkarze zatrzymują się przed pasami, aby przepuścić pieszych. Zwłaszcza, gdy jest to pojedyncza osoba. Podczas porannego spaceru z Fabiem (czyli moim wielorasowcem steranym życiem) doświadczyliśmy uprzejmości korporacyjnego taksiarza, starszej daty zresztą. Ponieważ zaparkował kilka kroków dalej, postanowiłam od razu zapytać, ile kosztuje teraz kurs na Lotnisko Modlin, bo stamtąd odlatuję jutro do Bolonii. -120 zł - uświadomił mnie kierowca, a ja od razu wiedziałam, że z tej formy transportu nie skorzystam. Rzuciłam się zatem po śniadaniu do Internetu, aby zgłębić inne możliwości połączeń i rzeczywiście jest ich wiele, choć perspektywa przesiadki w Modlinie do lokalnego autobusu dowożącego już do portu jest dla mnie absurdalna. Nic to jednak. Jutro stawiam na Koleje Mazowieckie i mam nadzieję, że mnie nie zawiodą. Podróż odbędę dzięki uprzejmości Ryanair, która zafundowała mi bilety w obie strony - dzięki temu w drodze powrotnej zatrzymam się we Wrocławiu i zwiedzę miasto w towarzystwie długo nie widzianego przyjaciela. W Bolonii, zaraz po przylocie biegnę do pociągu do Rimini, gdzie przesiadam się do autobusu do San Marino. Muszę zdążyć na ostatni, wieczorny, startujący o godz. 19. Na Górze Tytana, na której zbudowano to lilipucie państewko, spędzę dwie noce w uroczym Hotel Bellavista, z którego okien zgodnie z nazwą, rozciąga się panoramiczny widok na Apeniny i wybrzeże Adriatyku. I pomyśleć, że prawie 20 lat temu pracowałam tutaj w jednym ze sklepów.  Dwa sezony czyli po cztery miesiące, sześć dni w tygodniu i 12 godzin dziennie zawsze na nogach, bez siadania, które dzieliłam między obsługę klienta a pucowanie półek z rozmaitymi bibelotami, bo w sklepie, gdzie byłam zatrudniona (jak najbardziej legalnie) asortyment był rozmaity, od papierosów po wstrząsająco paskudne fontanny z białego plastiku imitującego karraryjski marmur. Pośród kaskad wodnych, nierzadko migających dyskotekowym światłem, stały sobie Królewny Śnieżki, krasnoludki, jelonki na rykowisku i inne kiczowate postacie. Co mnie jednak fascynowało, właśnie ten towar cieszył się największym zainteresowaniem klientów. Z Polski - dlatego szef potrzebował pracownicy z nad Wisły. Płaca była dobra, a pracodawca, choć wymagający, przesympatyczny. Podejrzewam, że teraz przechadza się już po niebiańskich pastwiskach. Zajrzę jednak do "mojego" sklepiku - może spotkam kogoś z licznej rodziny? Taka podróż sentymentalna do przeszłości...

Zobacz również:

0 komentarze